Miał robić karierę naukową, jednak Pan Bóg powołał go do ważniejszej misji. 19 marca 2018 r. dr inż. Antoni Zięba odebrał papieski medal za blisko 40-letnie zaangażowanie w obronę życia i rodziny. Z dr. inż. Antonim Ziębą rozmawia Małgorzata Cichoń
MAŁGORZATA CICHOŃ: – Ostatni czas nie jest łatwy dla Pana i Pańskich bliskich. Czego się Pan dowiedział, gdy doświadczał choroby – najpierw wnucząt, a potem własnej?
DR INŻ. ANTONI ZIĘBA: – To jest bardzo prosta refleksja. Zawsze sobie ceniłem życie w wymiarze fizycznym, doczesnym. I bardzo ceniłem dar wiary. Te ostatnie doświadczenia sprawiły, że muszę nadzwyczajnie podziękować Najwyższemu, Maryi oraz orędownikowi rodzin – św. Janowi Pawłowi II za umocnienie wiary. W chorobie wnucząt cały czas wierzyłem, że Pan Bóg zachowa je przy życiu, mimo tylu zagrożeń. Radość, że je ocalił, była i jest ogromna. Te wydarzenia niezwykle zjednoczyły naszą rodzinę.
– A osobiste doświadczenie?
– Nie czynię tajemnicy z tego, że od ponad 3 lat walczę z poważną chorobą nowotworową. Doświadczam szczególnej opieki Bożej i powtarzam z pełnym chrześcijańskim optymizmem: „Bądź wola Twoja”. Jestem przekonany, że Bóg da mi też nadzwyczajną łaskę, bym – kiedy On tak zadecyduje – dobrze znosił ewentualne cierpienie, gdy będę przechodził do wieczności. Jan Paweł II, z którym rozmawiałem o śmierci, podał mi jej genialną definicję. Był już ciężko chory, ale uśmiechnięty, promieniujący stwierdził: „Tak, bo cóż to jest śmierć?” – i podnosząc z trudem rękę, dokończył: „To jest tylko przejście z tej rzeczywistości do tamtej”. Czego tak naprawdę się boimy? Bólu. Ale mamy świadomość, że w chwili śmierci tylko zmieniamy rzeczywistość. Ufam, że Pan Bóg mnie przyjmie, bo idę przecież do Dawcy życia i Zwycięzcy śmierci – Jezusa Chrystusa. I dodaję pokornie: Króla Miłosierdzia (uśmiech).
– Każdy z nas kiedyś zakończy doczesną wędrówkę, tymczasem niektórzy chcą sami decydować, które życie w ogóle jest warte przeżycia – ze względu na podejrzenie choroby w Polsce wciąż można zabijać nienarodzone dzieci. A i tak w kontekście świata jesteśmy enklawą, jeśli chodzi o prawo chroniące ludzi w fazie prenatalnej...
– Na początku mojej działalności pro-life Pan Bóg dał mi cenną wskazówkę. Gdy byłem w Wiedniu, przeczytałem artykuł jednego z tamtejszych biskupów. Napisał on, że najmocniejszą tarczą i fundamentem w obronie życia jest wiara katolicka. To dlatego założyłem 10 katolickich gazet. Wiedziałem, że służąc umocnieniu wiary, służę życiu. Autentyczny katolik nigdy nie targnie się na życie. On wie, Kto stwarza człowieka, jaki jest jego cel i gdzie w kryzysowej sytuacji szukać pomocy. Jeżeli rodzice mają wiarę, a przez nią dostęp do ogromnej mocy Bożej, to mają też nadzieję, że to dziecko – ciężko uszkodzone, które być może umrze tuż po urodzeniu – w momencie zmartwychwstania będzie idealne i będzie żyło z nimi całą wieczność.
– Czy pamięta Pan wydarzenie, które przesądziło o tym, kim Pan zostanie, czemu będzie dedykował swoje wysiłki, talenty?
– To był 1979 r. Skończyłem 30 lat i ustawiałem życie zawodowe w kierunku pracy na uczelni. Miałem wspaniałego opiekuna na Politechnice Krakowskiej – prof. Jerzego Ciesielskiego. W ogóle nie myślałem o działalności pro-life. Pan Bóg zadziałał znakomicie jak na inżyniera, co odkryłem dopiero po latach, ale poszedłem za tym powołaniem od razu. Inżynierowie komunikują się rysunkiem i liczbami. Kiedy po pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Ojczyzny przebywałem w Wiedniu na praktyce zawodowej, w tamtejszym kościele dostrzegłem niewielki plakat ukazujący dzieci zabite w wyniku później aborcji – ich ciała umieszczono w worku na odpady. Do dziś mam przed oczyma tę gablotę i plakat. To był dla mnie wielki wstrząs. Praktyka się skończyła, wróciłem na politechnikę i do tej pory nie wiem, kto na moim biurku w Instytucie Mechaniki Budowli zostawił broszurkę ks. Tadeusza Dzięgiela CM. Była w niej informacja, że wówczas, w komunistycznej Polsce, zabijano 800 tys. dzieci rocznie. Wyciągnąłem kalkulator, podzieliłem to przez 365 – liczbę dni w roku. Wyszło, że ok. 2,5 tys. dzieci ginie każdego dnia! Zrobiło mi się słabo... Papież Polak w Rzymie, Prymas Tysiąclecia w kraju i na ten temat cisza, bo komunistyczna cenzura wycinała wszystko, co dotyczyło „przerywania ciąży”.
– I to był moment, kiedy pomyślał Pan, że musi się zaangażować?
– Wiedziałem, że nie mogę być bierny. No, ale żeby coś zrobić, to trzeba wiedzieć jak, a ja nie miałem zielonego pojęcia. Pan Bóg szybko dał mi do pomocy mojego pierwszego studenta – dr. inż. Adama Kisiela, który też chciał bronić życia. Dostałem także wydany przez krakowską Kurię zbiór przemówień Papieża z pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. Postanowiłem przestudiować tę publikację. Doszedłem do 7 czerwca 1979 r., do Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam Jan Paweł II zostawił nam najważniejsze wezwanie do modlitwy. Dzień później był w Nowym Targu i mówił o obronie życia. Wypowiedział zdanie, które wiele zmieniło: „I życzę, i modlę się o to stale, ażeby rodzina polska dawała życie, żeby była wierna świętemu prawu życia”. W tym momencie w mojej głowie zrodził się pomysł modlitwy w intencji obrony życia. Ta krucjata rozpoczęła się w 1980 r. i miała dwa cele: obudzić sumienie narodu oraz doprowadzić do takiego prawodawstwa, które by chroniło każde poczęte dziecko.
– Gdy zaczynaliście, było was niewielu...
– Grupa liczyła może 10-15 osób. Ale mieliśmy dar wiary i wsparcie od św. Pawła, Apostoła Narodów, który napisał: „Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej wylała się
łaska przez Jezusa Chrystusa” (por. Rz 5, 20-21). Mieliśmy świadomość ogromnego zła, które działo się w naszej ojczyźnie. Myśmy zabili, mówiąc delikatnie, 20 mln dzieci! Człowiek wiary, gdy się o tym dowiaduje, nie wpada w depresję, tylko ufa, że jeżeli Pan Bóg dopuścił do tak wielkiego zła, to przygotował ogromną łaskę do jego eliminacji. Od nas zależy, czy ją przyjmiemy. Jeżeli my nie zawiedziemy, to będą się działy cuda.
– I dzieją się?
– Jesteśmy w Polsce na granicy cudu. To pierwszy kraj, który w warunkach demokracji odrzucił aborcję na żądanie i wprowadził prawo chroniące życie. Niestety, z wyjątkami. Ale trzeba zobaczyć, jak wielka zmiana już się dokonała, przede wszystkim w świadomości społecznej. Rzetelne szacunki mówiły, że w 1979 r. mieliśmy 800 tys. zabójstw nienarodzonych, dziś mamy, w podziemiu, ok. 10-15 tys. Dane oficjalne, które zawsze są niepełne, pokazują, że w najgorszych latach rządów Gomułki było zarejestrowanych 230 tys. aborcji rocznie (statystyka Ministerstwa Zdrowia), teraz jest ich 1 tys. Walczymy, oczywiście, o życie każdego dziecka, ale musimy dziękować Panu Bogu za te miliony uratowanych. Jeśli patrzę w miarę optymistycznie na rozwój sytuacji w Polsce, to dlatego, że jesteśmy absolutnym liderem w obronie życia, gdy chodzi o postęp budowania cywilizacji życia na gruzach cywilizacji śmierci. Oczywiście, w ogromnej mierze zawdzięczamy to św. Janowi Pawłowi II, który był wyjątkowym obrońcą życia na światową skalę. Są też kraje, które nigdy nie miały zalegalizowanej aborcji, i chwała im za taką historię.
– W czasie naszej egzystencji bywają góry Tabor, ale i Kalwarie. Co w Pańskiej działalności społecznej i zawodowej wiąże się z największą radością?
– Ta działalność jest powołaniem, które cały czas daje mi wielką radość. Kocham życie i uczestniczę we wspaniałym dziele jego ochrony. Mam świadomość, że dzięki łasce, modlitwie, pracy mojej i wielu innych osób ogromna liczba istnień ludzkich została uratowana. Wystawy, przemówienia, konferencje radiowe czy telewizyjne – często dochodzą do nas świadectwa o tym, że wiele ludzkich decyzji zmieniło się pod ich wpływem. To uratowanie nie tylko dziecka, ale i sumienia matki, ojca, lekarza...
– A co, jeśli chodzi o Kalwarie?
– Nie mogę powiedzieć o żadnej poważnej. My, obrońcy życia, jesteśmy pod szczególną ochroną Pana Boga. Na początku Księgi Wyjścia jest opis wspaniałej postawy położnych, które nie wykonały rozkazu faraona – zabijania żydowskich chłopców. Tych kobiet nie spotkała za to żadna kara i jak jest zapisane w Piśmie Świętym – „Bóg dobrze czynił położnym”. To jest zapowiedź wyjątkowej pomocy Bożej dla tych, którzy bronią życia. Zobrazowałem to kiedyś tak: Gdyby złoczyńca przyszedł mnie ograbić, a sąsiad wezwałby policję, byłbym bardzo wdzięczny. Jeśli zły człowiek chciałby podpalić mój dom, a sąsiad by mu przeszkodził – byłbym jeszcze bardziej wdzięczny. A gdyby złoczyńca zamierzał zabić moje dzieci, a trzeci sąsiad by je uratował – komu byłbym najbardziej wdzięczny? Cały czas doświadczam pomocy Bożej. Zaczynaliśmy bez żadnego zaplecza i to jest łaska Boża, że w Polsce przez 40 lat zostało zorganizowanych te 5 tys. wystaw pro-life, wydrukowane zostały miliony broszur i folderów, które trafiły do rąk naszych rodaków, a miliony zdjęć dzieci poczętych ukazały się w prasie katolickiej i prawicowej...
– 19 marca br. w bazylice Mariackiej w Krakowie wręczono Panu medal Stolicy Apostolskiej „Pro Ecclesia et Pontifice”, będący wyrazem głębokiego uznania za zaangażowanie w obronę życia i rodziny...
– Nie ukrywam, że ogromnie się ucieszyłem z tego wyróżnienia. To pewne podsumowanie życia – mam już prawie 70 lat. Jestem ogromnie wdzięczny Papieżowi, abp. Markowi Jędraszewskiemu (bo i on miał swój udział w przyznaniu medalu), ale także rodzinie i współpracownikom.
– Jedną z inicjatyw Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka jest coroczny koncert charytatywny organizowany z okazji Narodowego Dnia Życia w Filharmonii Krakowskiej. Z jakim przesłaniem zwróci się Pan 10 kwietnia do publiczności?
– Na pewno będę gorąco apelował o modlitwę i działania apostolskie, by względy eugeniczne zniknęły z naszego prawodawstwa. Druga sprawa to wielkie niebezpieczeństwo, które wisi nad nami w związku z umową koalicyjną PO i .Nowoczesnej, w której napisano, że te ugrupowania będą forsowały finansowanie procedury in vitro ze środków samorządowych. Jeżeli chodzi o aborcję, mamy dość dobrą świadomość społeczną, natomiast w kwestii in vitro sytuacja jest gorsza. Tymczasem największe badania statystyczne, publikowane w Wielkiej Brytanii, pokazują, że spośród poczętych na szkle dzieci urodziło się tylko 3 proc. To zatem procedura śmierci i kalectwa.
– 7 kwietnia środowisko pro-life weźmie udział w 38. Pielgrzymce Obrońców Życia Człowieka na Jasną Górę. Jak przekonać do takich spotkań ludzi dotąd biernych?
– Jako inżynier jestem uczulony na czyn. Na początku działalności pro-life prosiłem ówczesnego krakowskiego biskupa pomocniczego – Stanisława Smoleńskiego, dziś sługę Bożego, by odprawił dla nas Mszę św. w kaplicy krakowskiej Kurii. Powiedziałem mu, że będzie garstka ludzi. Odpowiedział, że to nie szkodzi, bo Pan Jezus miał na początku 12 Apostołów. Swą homilię biskup zaczął od tego, jak Chrystus opisał Sąd Ostateczny. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych (a my przecież zajmujemy się tymi najmniejszymi, w łonie matek) – Mnieście uczynili”. Druga rzecz, na którą sługa Boży zwrócił uwagę, to ta, że w ogień wieczny idą nie tylko ci, którzy kradli, zabijali, cudzołożyli, lecz także ci, którzy nie uczynili nic dobrego. Można więc zostać potępionym dlatego, że się nie czyniło dobra. Oczywiście, unikamy zła, ale współpracując z łaską Bożą, tworzymy dobro. I to zmienia perspektywę. Zupełnie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.