Historię duchowości można opisać jako nieustanne zmaganie z nieokrzesaną zmysłowością, sprzeciwiającą się temu, co szlachetne. Dzisiaj wydaje się, że taka ascetyka jest nieaktualna.
Skoro jednak ciało i zmysłowość obecnie coraz bardziej przestają niepokoić, tracą zarazem zdolność do fascynowania – są przez naukę odczarowywane i oswajane. Przestają być godnym przeciwnikiem w ascetycznych zmaganiach.
Czy asceza tym samym staje się bezużyteczna? Niekoniecznie. Pozostaje „dusza”, czyli to, z czym zawsze mieliśmy największy kłopot i co zawsze stanowiło właściwy przedmiot ascezy.
Cel ascezy się nie zmienił – jest nim spokój ducha: aseitas. Choć pochodzenie słowa jest stoickie, chrześcijańskiego podejścia nie powinno się jednak mylić ze stoicką niewrażliwością. Przeciwnie – w ascezie chodzi o bardzo specyficzną wrażliwość. Przyrównać ją można do beztroski bawiącego się na placu zabaw dziecka. Swój spokój zawdzięcza ono świadomości, że rodzice są w pobliżu i zawsze może się skryć w ich ramionach. To ukierunkowanie na rodziców czyni je zdolnym, aby pobiec za nimi, gdy jest taka potrzeba.
Nie oznacza to odrzucenia, a tym bardziej pogardy wobec bawienia się, zabawek i towarzyszy zabawy. Oznacza to tylko tyle, że ostatecznie to rodzice są w stanie zapewnić dziecku warunki do pełnego rozwoju. Analogicznie jest w naszym życiu religijnym: my także powinniśmy być wolni dla Boga. To właśnie ma na myśli Merton, gdy w książce „Nikt nie jest samotną wyspą” pisze: „Tylko człowiek wolny od przywiązań czuje, że stworzenia stały się jego przyjaciółmi. Dopóki jest do nich przywiązany, mówią mu tylko o jego własnych pożądaniach”. Podobnie jak dziecko kurczowo trzyma się przytulanki, gdy czuje się samotne...
Pokusa bezmyślności
Co nam współcześnie najbardziej przeszkadza w odnajdowaniu spokoju ducha?
Wydaje się, że głównym wrogiem jest dzisiaj pokusa automatyzmu. Wpadamy w różne życiowe koleiny. Przejawia się to głównie na dwa sposoby: dynamicznie – swoistą duchową nadpobudliwością (często wygląda tak, jakby np. nasza praca wprawiała nas w trans) oraz statycznie – duchowym bezruchem i minimalizmem (nie chce się nam troszczyć o własny rozwój). Te przejawy nie wykluczają się, tylko dopełniają. Po wyczerpującej pracy włączamy telewizor – bardziej niż we własnym życiu, wolimy uczestniczyć w fikcyjnym życiu bohaterów telenowel.
Skoro tak, to obok tradycyjnych praktyk – postu, jałmużny i modlitwy – być może powinniśmy pomyśleć także o postanowieniach przełamujących ów duchowy automatyzm. Na przykład, realizując pomysły, które od dawna chodziły nam po głowie: wyjść po raz pierwszy w życiu do opery, przeczytać wreszcie „Braci Karamazow”, korzystając z zimowych obniżek zorganizować weekendowy wyjazd do Barcelony, a przynajmniej włączyć radio zamiast telewizora. To dobry czas na taką odmianę, gdyż poważna formuła „wielkopostnego postanowienia” może okazać się wystarczająca, by oszukać naszą gnuśność. Zaskoczymy samych siebie, a to może poszerzyć nasze horyzonty.
Nawet jeśli się takie przedsięwzięcie nie uda (opera nas znudzi, Dostojewski zmęczy, a wyjazd do Barcelony okaże się niewypałem), zawsze pozostanie element umartwienia...
W każdym razie nie powinniśmy tracić z oczu faktu, że ostatecznym celem ascezy jest nasze dobro, nasz rozwój, a nie niszczenie czegokolwiek. Każde ludzkie działanie, a więc także działanie ascetyczne, powinno zachowywać etyczną miarę określaną przez cztery cnoty kardynalne: roztropność, umiarkowanie, męstwo i sprawiedliwość. Roztropność w tym przypadku to trafne rozpoznanie problemu i podjęcie właściwych kroków; umiarkowanie – to przede wszystkim brak przesady i świadomość, że sami z siebie nic nie możemy; męstwo – to odrobina koniecznego szaleństwa; a sprawiedliwość – to świadomość, że „nikt nie jest samotną wyspą” i że nasze postanowienia mogą niechcący przymusowo umartwiać także bliźnich.
Ostatecznie powinniśmy być jak najdalsi od pokusy okrucieństwa względem siebie, gdyż zawsze prowadzić ono będzie do hipokryzji. Jak zauważa Merton: „Fałszywy asceta zaczyna od tego, że staje się okrutny dla wszystkich, ponieważ jest okrutny dla siebie. Kończy jednak na tym, że staje się okrutny dla wszystkich z wyjątkiem siebie”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.