Małżeństwo zostało zawarte, zaprzysiężone przed Bogiem i ludźmi. W wolny sposób wypowiedziane słowa: „Chcę i biorę sobie ciebie” z czasem zmieniają się w: „Muszę cię znosić”. I to „muszę” coraz bardziej ciąży. Magazyn Familia, 1/2010
Przykre rozmowy, wzajemne przerzucanie win. On ma swoje racje, ona swoje. Szukają pomocy w poradni u psychologa, próbują u księdza, a konflikt dalej trwa. Małżonkowie wikłają się i stają się wobec siebie coraz bardziej agresywni.
Bezinteresowna więź
Nieraz na moje pytanie: „Czy pani/pan kocha?” pada odpowiedź: „A za co mam kochać?”. I następuje wyliczanie krzywd. Jakaż długa jest ta litania!
Próbuję tłumaczyć, że małżeństwo nie jest interesem, który można by przeliczyć na wymierzalne zyski. Nie „za co”, ale „dlaczego” mają kochać. Po prostu dlatego, że kiedyś obiecali kochać – więc niech kochają.
Pozornie ten przymus miłości wydaje się paradoksem, a jednak właśnie tak jest – i tylko tak. Miłość zaprzysiężona, małżeńska nie powinna być tylko porywem serca, ale silnym postanowieniem. Bo jakże inaczej przysięgać? Nie można składać przysięgi, że zawsze jednakowo gorący będzie ten poryw serca. Uczucia falują, poddają się różnym wiatrom. Podmuch zmiecie je i unicestwi, jeżeli te wszystkie miłe sercu odczucia nie zostaną głęboko zakorzenione, osadzone w decyzji woli: „Chcę kochać”.
Wątpliwa miłość
W jednym jedynym wypadku sens ma pytanie: „Za co mam kochać?”. Wtedy, gdy pada odpowiedź: „Za to, że jesteś przy mnie”. To „jesteś przy mnie” jest nużące: wciąż jednakowo, jak jednakowy jest rytm dni i nocy.
Miłość spowszedniała, a więc czy to jeszcze jest miłość? Takie pytanie wyraża wątpliwość. To pytanie zagraża. Pytanie: „Czy jeszcze kocham?” podważa wszystko, co było między dwojgiem ludzi i jakże łatwo o zgubną diagnozę: „To nie była miłość”.
Wszyscy rozwodnicy tak się tłumaczą: to była pomyłka, nie prawdziwa miłość. Jest taka prawda o psychice kobiety, że często jest gotowa uwierzyć, iż jest pierwszą prawdziwą miłością, a tamta przedtem, choćby nawet była ślubną żoną, to pomyłka. Na dodatek znajdzie się zawsze taki „specjalista”, który stwierdzi, że dopiero drugie małżeństwo jest trwałe, a to pierwsze to zwykle niedojrzały wybór.
Niestety, często owocem tych „pomyłek” są dzieci: jedne prawowite z sakramentu małżeństwa, inne z zatwierdzonego umową cywilną cudzołóstwa. Niewinne ofiary dorosłych.
I choćby przez wzgląd na los tych dzieci małżonkowie powinni się kochać i w miłości trwać przez całe życie. Miłość małżeńska jest zadaniem do spełnienia, a nie losem, który na nich spada. Od nich i tylko od nich zależy, jak to zadanie spełnią.
Dar drugiej osoby
Gdy jako młoda lekarka zaczęłam pracę w poradni małżeńskiej, zalała mnie fala ludzkich dramatów. Rozwiedzeni lub żyjący prawie jak rozwiedzeni małżonkowie, wrogo milczący lub przekrzykujący się w kłótniach, a nawet podnoszący rękę jedno na drugie. I jaką receptę im zapisać? Byłam bezradna. Szybko stwierdziłam, że nie ma lekarstwa, którym ja jako lekarz mogłabym skutecznie im pomóc.
Kiedyś zebrałam grupkę takich par skłóconych do ostatka i zorganizowałam coś w rodzaju dnia skupienia. Było to w sobotę wieczorem i w niedzielę. Mszę odprawiał dla nich ksiądz. Wiedział, jaka to grupa. Pamiętam jego pierwsze zdania: „Najpierw nakreślcie sobie plan minimalny, aby nic nie robić, a jedynie niczego nie niszczyć. Potem zaczniecie na nowo budować”. Cierpiący małżonkowie słuchali o tym, że dar osoby jest darem bezinteresownym i nieodwołalnym. Że się wzajemnie obdarzają sobą, największym i niewymiernym skarbem. I że za ten dar nigdy dość wdzięczności, a jedyną właściwą odpowiedzią na dar człowieka jest podziw – podziw dla Stwórcy i dla małżonka, który obdarza miłością.
Dowiadywali się, jacy są bezcenni w oczach Stwórcy, który dał im własnego Syna, aby się w Nim co dzień na nowo rodzili. I tak znalazło się lekarstwo, które pomoże tym małżonkom przetrwać. Ksiądz powiedział: „Trzeba miłość zakorzenić w Bogu, innej miłości nie ma”.
Papież Paweł VI radził wszystkim małżonkom, aby codziennie mieli takie usposobienie, jak w chwili składania przysięgi małżeńskiej w kościele.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.