Włodzimierz Lubański przez wielu ekspertów jest uznawany za najlepszego piłkarza w historii polskiej piłki nożnej. Z drużyną narodową zdobył złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 r. W reprezentacji Polski wystąpił 75 razy, zdobył 48 bramek. Przez wiele lat grał w Górniku Zabrze. Czterokrotnie był królem strzelców ekstraklasy, siedmiokrotnie zdobył z drużyną klubową tytuł mistrza Polski, a sześć razy – Puchar Polski. Z legendarnym piłkarzem rozmawia dziennikarz TVP Krzysztof Tadej
KRZYSZTOF TADEJ: – Ból i rozczarowanie to dwa najłagodniejsze słowa polskich kibiców po występach naszej reprezentacji na mistrzostwach świata w piłce nożnej w Rosji...
WŁODZIMIERZ LUBAŃSKI: – Również jestem bardzo zawiedziony. Oczekiwałem lepszej postawy polskiego zespołu. Gdy przed mistrzostwami patrzyłem na drużyny, z którymi mieliśmy grać w grupie, to wydawało mi się, że spokojnie sobie z nimi poradzimy. Jednak wydarzyło się coś niezrozumiałego. Nasi zawodnicy nie byli w dobrej formie. Można przegrać, ale z silniejszą drużyną, do tego liczy się styl. A nasz styl... Nie było zaangażowania, nie było walki.
– Dlaczego tak się stało?
– To pytanie do dzisiaj pozostaje bez odpowiedzi. Podczas ostatniej konferencji prasowej trenera Adama Nawałki nasz selekcjoner wziął całą odpowiedzialność na siebie. Nie zgadzam się z tym. Zawodnicy też ponoszą odpowiedzialność. Mają na boisku wykonywać plan przygotowany przez trenera. Niestety, wykonanie tego planu było złe.
– Wielu ekspertów uważa Pana za najlepszego piłkarza w historii polskiej piłki. Co zdecydowało o Pańskim sukcesie? Czy przede wszystkim talent?
– Talent to nie wszystko. Znałem wielu piłkarzy, o których mówiono, że byli bardzo utalentowani, jednak nie odnieśli znaczących sukcesów. Dlaczego? Decyduje o tym kilka czynników. Piłka nożna jest grą zespołową i trzeba mieć dobrych partnerów, żeby w tym towarzystwie zaistnieć. Gra ze znakomitymi piłkarzami to jedna z podstaw sukcesu. A drugi czynnik to indywidualna praca nad poprawieniem swoich umiejętności. Trzeba pracować samemu nad techniką piłkarską i kondycją sportową. Ja tak robiłem. Dla mnie naturalną sprawą było to, że wstawałem codziennie rano i jeszcze przed pójściem do szkoły robiłem wiele pompek, ćwiczyłem mięśnie brzucha. Dzień zaczynałem od takiego rytuału. Po lekcjach – uczyłem się w technikum ceramicznym – wracałem na podwórko i grałem z kolegami w piłkę. Później ćwiczyłem indywidualnie, np. przez godzinę doskonaliłem technikę piłkarską, główkowałem, strzelałem na zmianę prawą i lewą nogą. Piłka nożna była moją pasją, dlatego ten wysiłek był dla mnie czymś oczywistym. Później, kiedy występowałem w Górniku Zabrze i w reprezentacji Polski, czyniłem podobnie. Analizowałem swoją grę. Zwracałem uwagę na słabe strony i ciężko pracowałem indywidualnie, żeby je poprawić. Nieraz po treningach ustawiałem 10 czy 20 piłek i umawiałem się z kolegami obrońcami. Ja próbowałem ich mijać i strzelić bramkę, oni się bronili. To byli świetni obrońcy, jak np. Jurek Gorgoń. Kto zwyciężył, ten wygrywał zakład. Zakładaliśmy się o drobne rzeczy, np. o czekoladę lub to, kto zapłaci za posiłek po treningu.
– W czasach gdy rozpoczynał Pan karierę piłkarską, wynagrodzenie za grę było bardzo niskie.
– Może opowiem o pierwszym zagranicznym wyjeździe. Kiedy z kolegami z Górnika Zabrze polecieliśmy do Stanów Zjednoczonych, to nasze diety wynosiły mniej niż dolara na dzień. Za taką dietę nawet coca-coli nie można było kupić. Całe szczęście, że mieliśmy wsparcie Polonii. Ten zagraniczny wyjazd był dla mnie szokiem. Wyjechałem przecież z Gliwic, górniczej miejscowości, miałem zaledwie 16 lat i znalazłem się w centrum Chicago, a potem Nowego Jorku. To było niesamowite. Świat jak z bajki. Wieżowce, światła, samochody. Pierwsze wieczory spędziłem przy oknie, patrząc zafascynowany, co się za nim dzieje (śmiech).
– W kilku wywiadach podkreślał Pan, że w czasie gry w Polsce ważną dla Pana osobą był kard. Karol Wojtyła.
– Działo się tak dlatego, że po wielu meczach, które rozgrywaliśmy na Stadionie Śląskim, to właśnie kard. Wojtyła jako pierwszy przesyłał całej drużynie telegram gratulacyjny. A ja, jako kapitan, odczytywałem go w szatni. Były to gratulacje za naszą grę. Niezapomniany, piękny gest. Nigdy nie spotkałem kard. Wojtyły bezpośrednio, ale to były takie nasze pośrednie kontakty.
– Wiara pomagała Panu w osiągnięciu sukcesów sportowych?
– Wiara w mojej rodzinie była podtrzymywana i szanowana. Ale do kościoła nie chodziłem tak regularnie jak np. moja ciocia Wanda, która nieraz i trzy razy dziennie potrafiła być w kościele. Muszę szczerze przyznać, że nie chodziłem regularnie. Ciocia zresztą bardzo często rozmawiała ze mną o wartościach wynikających z wiary, przekonywała, dyskutowała. Było wiele takich rozmów. Dzisiaj rozmowy o tym, co się dzieje w Kościele i w Watykanie, prowadzę z moim dawnym kolegą z boiska, z którym obecnie jestem bardzo zaprzyjaźniony, Józkiem Kurzeją (piłkarz Górnika Zabrze w latach 1973-79 – przyp. K. T.). On jest fanem papieża Franciszka i jak się spotykamy, to opowiada mi o tym, co robi i mówi Papież.
– Mieszka Pan w Belgii. Czy myśli Pan o powrocie do Polski na stałe?
– Teraz mamy otwartą Europę i możemy podróżować, dokąd chcemy. Nie sprawia mi więc problemu, że mieszkam w Belgii. Kiedy chcę, to przylatuję do Polski i spotykam się z przyjaciółmi. Obecne miejsce zamieszkania związane jest z moją rodziną. Małżonka, dzieci są dla mnie najważniejsze. Ponieważ tak się potoczyły nasze życiowe losy, mieszkam właśnie tam. Polska jest i będzie moją ojczyzną i co do tego nigdy w moim życiu nie było i nie ma najmniejszych wątpliwości.
– Jakie są Pańskie plany i marzenia?
– Dzisiaj jestem na zasłużonej emeryturze i – jak to się mówi – nie można planować za daleko. Planuję dzień po dniu. Przyjmuję wszystko, co się dzieje na bieżąco. Cały czas pasjonuje mnie światowe piłkarstwo. Bardzo często jestem zapraszany na mecze i na spotkania z kolegami piłkarzami. Poza tym cieszę się wspaniałą rodziną – żoną, dziećmi. Wspólnie chodzimy na kolacje, spotykamy się z przyjaciółmi – i to są wspaniałe chwile.
Kiedy patrzę na swoje życie, to muszę przyznać, że piłka nożna bardzo mi pomogła. Na boisku była walka. Później w życiu miałem różne momenty, nie brakowało kłopotów. Byłem jednak przygotowany, żeby je pokonać i wyjść z trudnych sytuacji. Dzięki temu dzisiaj jestem szczęśliwym człowiekiem.
– Czy wierzy Pan, że dożyjemy chwili, gdy polska reprezentacja piłkarska zdobędzie mistrzostwo świata?
– Wierzyć można, bo nieraz wiara czyni cuda, ale realia mówią co innego. W najbliższym czasie to nie nastąpi. Gdy polska drużyna jechała na mistrzostwa świata do Rosji, to opublikowano sondaż, z którego wynikało, że 7 proc. odpowiadających było przekonanych, iż Polska zdobędzie mistrzostwo świata. Byłem zdziwiony. Przecież to było nierealne! Jesteśmy wprawdzie blisko światowej czołówki i zwyciężamy wtedy, gdy cały zespół jest bardzo dobrze przygotowany do konkretnego meczu, ale takie cele jak mistrzostwo są jednak poza naszym zasięgiem. Będę się cieszył, gdy Polska będzie w przyszłości walczyła na mistrzostwach świata – gdy będzie walczyła o jak najlepsze miejsce, gdy będzie walczyła o medal.
Z Włodzimierzem Lubańskim rozmawiał Krzysztof Tadej
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.