Podobno Polacy umieją współpracować, gdy muszą walczyć, ale gdy trzeba budować, nie potrafią stanąć na wysokości zadania. W przypadku Jazdowa jest inaczej. Walka o zachowanie dzielnicy była organicznie spleciona z realizacją marzenia o społecznościowym zarządzaniu.
Stołeczny harmider: hałasują silniki, słychać gwar spacerowiczów. Setki samochodów i autobusów przemieszczają się Trasą Łazienkowską w stronę placu Na Rozdrożu, gdzie z przejść podziemnych wylewają się kolejne fale pieszych. Trąbią klaksony, spaliny unoszą się w niebo. Nieopodal toczą się gorące dyskusje: w Sejmie na Wiejskiej podejmowane są decyzje kluczowe dla losów Polski.
Sto pięćdziesiąt metrów dalej, niemal w sercu miasta: mały raj. Tymi słowami w 2011 r. Jerzy Majewski nazwał osiedle Jazdów. Na tyłach parku Ujazdowskiego znajduje się 27 zatopionych w zieleni drewnianych domków. Przybyły do Polski długą drogę – pochodzą z fińskich reparacji wojennych dla Związku Radzieckiego.
Dziś, gdy idę przez osiedle, widzę, jak alejkami spacerują pojedyncze osoby. Słyszę, jak śpiewają ptaki, wiewiórka upuszcza szyszkę, przeskakuje z płotu na werandę. Oaza ciszy i spokoju.
– I to jest wielki wstyd – powie w 2011 r. ówczesny burmistrz dzielnicy Śródmieście, Wojciech Bartelski. A serwis TVN Warszawa poinformuje swoich czytelników, że „około 30 rodzin mieszkających na osiedlu Jazdów dostało zaproszenia na czwartkowe spotkanie z burmistrzem Śródmieścia, na którym usłyszą o planowanej rozbiórce domków fińskich. Ma to związek z przygotowywanym miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego, który przewiduje tam inne funkcje”. Decyzja zapada – nadchodzi koniec małego raju na Jazdowie.
Faza pierwsza – protest
Dlaczego właśnie społecznościowe zarządzanie? Siedzę w ogrodzie jednego z jazdowskich domków z „Dudkiem” – Andrzejem Górzem. Wysoki, przypomina zaangażowanego studenta. Lider. Na osiedlu Jazdów mieszka od urodzenia. To on zwoływał społeczność, organizował kolejne akcje. Skąd wziął się ten pierwszy impuls? „Dudek” nie ma wątpliwości – była nim decyzja o wyburzeniu domków.
– „Tak zwane osiedle Jazdów”, problem „tak zwanych domków fińskich” – tych określeń używano w dokumentach miejskich – mówi Górz. – Taki sposób pisania miał odbierać domkom znaczenie i podmiotowość, pozwalał traktować je jak baraki niegodne zachowania, nienadające się do mieszkania.
Paradoksalnie próby odbierania mieszkańcom podmiotowości tylko tę podmiotowość wzbudziły. Już trzydzieści lat temu chcieli zrzeszyć się i współpracować[1]. Jazdów jest nietypowym miejscem, osiedlem o dużym kapitale społecznym. Mieszkańcom chce się działać, znają się, pomagają sobie nawzajem. Otwarta formuła osiedla pełnego małych ogródków sprzyja spotkaniom. Jazdowiacy odczuwają odrębność swojego osiedla – fińskich domków zagubionych między wielkimi kamienicami. Jednak wtedy, trzydzieści lat temu, zostało zorganizowane tylko jedno spotkanie i na tym się skończyło. Dopiero w 2011 r., gdy mieszkańcy poczuli się zagrożeni, zebrali się znów i założyli organizację – Stowarzyszenie Mieszkańców Domków Fińskich Jazdów.
O niebezpieczeństwie wyburzenia Jazdowa zaczęło dowiadywać się coraz więcej mieszkańców Warszawy, instytucji, działaczy. – Rozgłaszaliśmy to głównie przez internet – mówi Górz. – Temat podchwyciły media, w tym „Gazeta Stołeczna”, która napisała kilka artykułów na temat Jazdowa. Naszym sojusznikiem stał się ambasador Finlandii.
Protesty przyjmowały różne formy. Któregoś dnia na przykład aktywiści poszli pod ratusz przebrani za fińskie domki. Ale stowarzyszenie nie tylko walczyło, także budowało. Coraz częściej organizowało imprezy kulturalne, które ściągały gości z całej Warszawy. Dość szybko wśród aktywistów pojawił się pomysł, by puste domki zostały przejęte choć na pewien czas przez organizacje pozarządowe – akcję nazwano „Otwarty Jazdów”. Koncepcja zyskała przychylność samorządu. W czasie intensywnego działania organizacji w pustych domkach zorganizowano wiele wydarzeń: koncerty, zajęcia (tj. joga, języki obce, pszczelarstwo, ogrodnictwo miejskie). Różnorodna oferta zdobyła serca mieszkańców Warszawy, jednak groźba wyburzenia nadal wisiała nad osiedlem.
Aktywiści nie próżnowali. Skorzystali ze zmiany przepisów i zebrali ponad 2000 podpisów, by zorganizować konsultacje społeczne na poziomie miejskim. Były to pierwsze konsultacje w Warszawie zainicjowane przez mieszkańców. Jak się okazało, warszawiakom zależało na zachowaniu domków. Ostatecznie w 2015 r. wyniki konsultacji zostały uznane za wiążące. Dzielnica wycofała się z decyzji o rozbiórce domków. Osiedle – przynajmniej na razie – jest trochę bezpieczniejsze.
Faza druga – budowanie
Podobno Polacy umieją współpracować, gdy muszą walczyć, gdy mają wspólnego wroga, ale gdy trzeba budować, nie potrafią stanąć na wysokości zadania. W przypadku Jazdowa jest inaczej. Walka o zachowanie dzielnicy była organicznie spleciona z realizacją marzenia o społecznościowym zarządzaniu.
Wtedy jazdowscy działacze jeszcze nie używali tego określenia. Po prostu wspólnie myśleli nad tym, jaki ma być kształt dzielnicy, jak można wpływać na jej funkcjonowanie. Wcielali w życie kolejne inicjatywy – jeden domek oddany został miejskim pszczelarzom (są tam ule, odbywają się działania popularyzujące pszczelarstwo), stworzyli społecznościowe ogrody: Ogród Królowej Bony oraz Motykę i Słońce, Rotacyjny Dom Kultury (mogą z niego skorzystać organizacje, które chcą prowadzić działalność kulturalną lub przygotować jednorazowe wydarzenie), zorganizowali wystawę archiwalnych zdjęć Jazdów oczami mieszkańców. – Duży nacisk kładliśmy na myślenie o zrównoważonym rozwoju tego miejsca – mówi Górz. – Chcieliśmy, żeby ono się rozwijało w sposób organiczny, oddolny, społeczny i ekologiczny, zgodny z ideą slow life.
W ich dyskusjach coraz częściej przewijała się propozycja, by o zarządzaniu terenem decydowali przede wszystkim wszyscy mieszkańcy i użytkownicy domków. Ustalono wówczas, że powinna powstać Rada Jazdowa, która będzie wytyczać kierunki działania. Stworzono partnerstwo różnych organizacji, dialogujące z zarządcą terenu.
Taki sposób zarządzania jest na polskim gruncie nowością. Przyzwyczajeni jesteśmy do modelu, w którym administracja jest od mieszkańców niezależna i najwyżej pozwala im na udział w zarządzaniu w niewielkim zakresie, np. konsultując z mieszkańcami różne pomysły. Tymczasem na świecie społecznościowe zarządzanie ma już swoją tradycję. Partnerzy działający na rzecz Jazdowa, wspierani przez architekta Dariusza Śmiechowskiego[2], przeanalizowali ponad 100 przypadków miejsc lub mechanizmów odpowiadających poszukiwanemu modelowi. Wśród nich znajdują się sposoby działania zarówno Rodzinnych Ogrodów Działkowych, spółdzielni, kooperatyw mieszkaniowych, wybranych miejskich autonomii, jak i programów publicznych.
W Polsce największą barierą jest prawo, kompletnie niedostosowane do myślenia o mieszkańcach jako gospodarzach terenu. Nie musi tak być. Oprócz włoskiej Bolonii, w której wprowadzono specjalną regulację ułatwiającą takie działania[3], w całej Europie jest coraz więcej przestrzeni zarządzanych kolektywnie przez mieszkańców. Choćby, opisany w publikacji Otwarty Jazdów, berliński kompleks ExRotaprint o powierzchni 10 tysięcy metrów, w którym swoje miejsce mają drobni przedsiębiorcy, artyści i organizacje pozarządowe. Jak piszą autorzy: „Każdy z najemców tworzy część kolektywu dysponującego wspólnymi funduszami pochodzącymi z najmu i współdecyduje o ich wykorzystaniu. Wszyscy mają również prawo głosu przy wyborze nowych najemców”. A zatem można – wystarczy tylko trochę zaangażowania.
Współautorem publikacji jest Wojciech Matejko, z którym spotykam się w jednym z jazdowskich domków. Pytam go, co udało się zrobić na Jazdowie, jak daleko doszli mieszkańcy w drodze do społecznościowego zarządzania? – Mamy minimum zapewniające ochronę osiedla – układ urbanistyczny został wpisany do gminnej ewidencji zabytków. Powstaje też plan zagospodarowania przestrzennego, ale dzieje się to w sposób nietypowy: w jego przygotowaniu uczestniczą aktywni mieszkańcy i organizacje pozarządowe. Udało się stworzyć program dla osiedla Jazdów, który jasno nakreśla charakter tego miejsca, cele jego funkcjonowania, wyznacza jego obszar i mówi o ideach współzarządzania. – Ale czy ten program faktycznie jest realizowany? Czy został przyjęty, na przykład uchwałą rady miasta? – pytam. – Niestety – rozkłada ręce Matejko. – W najbardziej ambitnej wersji taka uchwała miała wskazywać nam partnera po stronie miejskiej, źródła finansowania... Ale nie udało nam się sprawić, by została przyjęta. Miasto nazywa nas „anarchistami”, a urzędnicy zwyczajnie boją się tego nowego modelu zarządzania.
Jednak jazdowscy aktywiści nie składają broni. Wywalczyli sobie przyczółek – miejskie instytucje konsultują z mieszkańcami najważniejsze decyzje, także konkurs na wynajem pustych domków był organizowany wspólnie z jazdowiakami. Co jeszcze ważniejsze, przez wspólne działanie tworzą się coraz silniejsze więzi między mieszkańcami, jedni drugich zarażają dobrą energią. Co roku organizowane są kolejne imprezy kulturalne. – Mieliśmy ponad tysiąc czterysta wydarzeń w ubiegłym roku – uśmiecha się Matejko. – Marzymy o tym, że powstanie Komitet Sterujący pod auspicjami sekretarza miasta, złożony z mieszkańców, aktywistów i przedstawicieli urzędu. To byłby krok milowy.
Opuszczam powoli mały raj na Jazdowie. Zachodzi słońce, wiewiórka wspina się w stronę korony drzewa. Marzenie o społecznościowym zarządzaniu wciąż czeka na swą realizację. ■
Jarema Piekutowski – ur. 1978. Socjolog, członek zespołu i główny ekspert ds. społecznych thinkzine’u „Nowa Konfederacja”. Kierownik projektów badawczych, społecznych i kulturalnych. Właściciel firmy Liber, wspólnik przedsiębiorstwa społecznego CRSG sp. z o.o., współpracownik Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, PSDB i innych firm badawczych. Członek Zespołu Laboratorium „Więzi”. Autor fabularyzowanej biografii Gilberta Keitha Chestertona G. K. Chesterton. Geniusz ortodoksji. Pochodzi ze Szczecina.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.