W stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę, 11 listopada 2018 r., luterański biskup męczennik Juliusz Bursche w gronie innych wybitnych Polaków – katolików, protestantów, prawosławnych, wyznawców judaizmu i islamu – został odznaczony pośmiertnie przez prezydenta Andrzeja Dudę Orderem Orła Białego. Tą decyzją prezydent RP przypomniał, że walczyli o niepodległość naszej Ojczyzny i umacniali ją wszyscy obywatele, niezależnie od wyznania i religii.
Niespełna dwa tygodnie później na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Warszawie odbyła się niezwykła uroczystość. W symbolicznym grobie bp. Burschego złożono urnę z ziemią z cmentarza Berlin-Reinickendorf, z miejsca jego pochówku odkrytego w ubiegłym roku. Niestety, ciała bohaterskiego biskupa nie znaleziono. Niemcy skutecznie zlikwidowali wszelkie ślady po Juliuszu Burschem, ale nie zniszczyli pamięci o nim.
Warto czytelnikom „Niedzieli” przybliżyć tę postać jako wielkiego chrześcijanina i patriotę, który choć był Polakiem dopiero w pierwszym pokoleniu, jest przykładem człowieka niezłomnego, wiernego raz podjętym wyborom.
Urok polskiego romantyzmu
Pochodził z luterańskiej rodziny, która w latach 20. XIX wieku przywędrowała z Niemiec na tereny Polski. Jego ojciec, ks. Ernest Wilhelm Bursche, był niemieckim pastorem w Zgierzu. Przyszły biskup urodził się 19 września 1862 r. w Kaliszu. Dom pastorostwa Burschów był otwarty na polską kulturę, tak jak to miało miejsce w przypadku wielu niemieckich rodzin ewangelickich, które z czasem się asymilowały i stawały matecznikami polskich patriotów. Jest to fenomen trudny do zrozumienia, tym bardziej że z przyjęciem opcji polskiej nie łączyły się żadne korzyści: Polska nie istniała jako państwo, wygodniej było pozostać Niemcem. A jednak z dziesięciorga rodzeństwa Burschów aż ośmioro przyjęło opcję polską.
Mało kto zdaje sobie sprawę z atrakcyjności polskiej kultury, a zwłaszcza tradycji romantycznej, dla cudzoziemców, dla których była ona wielokrotnie czynnikiem decydującym przy wyborze polskości. Tym tropem podążył młodziutki Juliusz, który jako student Wydziału Teologii Ewangelickiej w Dorpacie (dzisiejsze Tartu w Estonii), tak jak wielu ewangelickich pastorów z Kongresówki, zasilił szeregi Konwentu Polonia – najstarszej polskiej korporacji akademickiej, kontynuującej tradycje filomatów i filaretów.
Ze studiów Juliusz Bursche wrócił jako zadeklarowany Polak. W wieku zaledwie 22 lat
został ordynowany, czyli wyświęcony na księdza, w Kościele ewangelicko-augsburskim. Nieprzeciętnie uzdolniony pastor zdobywał coraz ważniejsze stanowiska kościelne, aby w 1904 r. zostać superintendentem (zwierzchnikiem) Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Królestwie Polskim.
Rzecznik polskiej racji stanu
W październiku 1918 r. ewangelicy na Śląsku Cieszyńskim podjęli energiczne starania o powrót tego regionu do Polski. Ksiądz superintendent Bursche stał się gorącym rzecznikiem tej idei. Proszony przez premiera Ignacego Jana Paderewskiego, z którym się spotkał u marszałka Józefa Piłsudskiego, udał się do Paryża, aby w imieniu Polskiego Komitetu Narodowego uzasadnić powrót całego Śląska i Mazur do Polski. Ks. Bursche spotykał się z różnymi politykami zachodnimi, aby ich przekonać do polskiej racji stanu.
Kiedy zaś w wersalskim traktacie pokojowym ustalono, że o przynależności państwowej Warmii i Mazur zadecyduje plebiscyt, ks. Bursche, który w niepodległej Polsce przyjął tytuł biskupa, kierował w latach 1919-20 komitetem plebiscytowym z ramienia rządu polskiego. Plebiscyt Polacy przegrali z kretesem, jednak ks. Bursche, mimo świadomości porażki, nie poddał się i postawił na tzw. pracę u podstaw, wspierał powstanie skierowanej do polskich ewangelików „Gazety Mazurskiej”. Ukazywała się ona aż do 1933 r., kiedy to jej wydawanie wstrzymali naziści.
Twoje imię będzie znienawidzone
Bp Bursche miał wizję silnego Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Polsce. Wspierał procesy polonizacyjne do tego stopnia, że w dużej parafii warszawskiej, liczącej 18 tys. wiernych, tylko 10 proc. uważało się za Niemców. Warto wiedzieć, że 8 grudnia 1913 r. dokonał poświęcenia kościoła luterańskiego w Częstochowie. Bp Bursche dbał również o uniezależnienie Kościoła ewangelickiego w Wielkopolsce, na Pomorzu i na Górnym Śląsku od władz centralnych w Berlinie. Kiedy ks. Ottonowi Dibeliusowi, superintendentowi generalnemu, nie udało się wymusić przychylności biskupa Burschego dla tej idei, zagroził mu: „Jeżeli Kościół ewangelicki w Polsce będzie izolowany od Oberkirchenratu i pójdą sprawy tak, jak pan je stawia, to pańskie nazwisko będzie najbardziej znienawidzone w całym protestanckim świecie”.
Niemieccy protestanci rozpętali przeciwko bp. Burschemu kampanię oczerniającą go jako polskiego nacjonalistę, dyskryminującego mniejszość niemiecką w Polsce. Odsądzali go także od czci i wiary na arenie międzynarodowej.
Kiedy biskup oświadczył, że nie będzie ordynować na duchownego nikogo, kto ma poglądy narodowosocjalistyczne, złożono na niego donos w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa III Rzeszy.
My, Polacy ewangelicy, złożymy ofiarę krwi
Gdy 1 września 1939 r. spadły bomby na Warszawę, bp Bursche – obok prezydenta RP Ignacego Mościckiego, naczelnego wodza marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, prymasa Polski kard. Augusta Hlonda, prawosławnego metropolity Dionizego (Waledyńskiego) oraz superintendenta Kościoła ewangelicko-reformowanego ks. Stefana Skierskiego – wygłosił orędzie do narodu. Jego wystąpienie było bardzo odważne: biskup ewangelicki w ostrych słowach potępił bezprzykładną agresję hitlerowców na Polskę i wyraził niezłomną nadzieję, że po klęsce Niemiec Mazury, Śląsk i Pomorze wrócą do Polski.
„Polska podejmuje tę narzuconą sobie wojnę bez strachu i trwogi, twardą i pewną ręką odeprze każdą próbę napaści na jej ziemię” – powiedział zdecydowanie zwierzchnik polskich luteranów.
Tym orędziem przypieczętował na siebie wyrok, co zresztą przepowiedział mu jeszcze tego samego dnia kard. Hlond, wyrażając ostrzeżenie: „Ksiądz będzie pierwszą ofiarą, która padnie z ich ręki”.
Trzy dni później bp Bursche wydał orędzie potępiające niemiecką agresję, przeznaczone do odczytania z kazalnic (ambon) kościołów luterańskich. Napisał w nim m.in.: „My, Polacy ewangelicy, jesteśmy integralną częścią narodu polskiego, którzy z nim żyjemy i z nim czujemy – nas nie trzeba wzywać w dziejowej chwili do złożenia ofiary mienia i krwi, aby dać odpór mocy, która urągać śmie majestatowi Rzeczypospolitej”.
Ta deklaracja nie okazała się czczym frazesem. Według dyrektyw centrali Gestapo w Berlinie, Kościół ewangelicko-augsburski w Polsce został zlikwidowany, z jego 210 księży ponad połowa została aresztowana, osadzona w obozach koncentracyjnych lub w najlepszym przypadku pozbawiona środków do życia i mieszkania. W pierwszej kolejności aresztowano tych, którzy popierali linię bp. Burschego. Ci ludzie, jak np. Messerschmidt czy Hauptmann, mimo represji, tortur, utraty wszystkiego, co posiadali, nie wyrzekli się polskości. Wielu z nich złożyło za nią ofiarę z życia.
Tę rodzinę należy wytępić!
Tak też się stało z rodziną Burschów. Syn biskupa, Stefan, za to, że zdecydowanie odmówił podpisania volkslisty, został rozstrzelany w Radogoszczy. Z sześciu aresztowanych najbliższych członków rodziny Juliusza Burschego przeżył wojnę tylko Teodor, po wojnie ceniony architekt.
Wielkim bohaterstwem odznaczył się przyrodni brat biskupa ks. Edmund Bursche, profesor Wydziału Teologii Ewangelickiej Uniwersytetu Warszawskiego. Kiedy był uwięziony na Pawiaku, 1 maja 1940 r. odbył tam wizytację osławiony Heinrich Himmler. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy podszedł do więźnia o niemiecko brzmiącym nazwisku. Himmler zwymyślał ks. prof. Burschego jako zdrajcę narodu niemieckiego. W odpowiedzi usłyszał: „Jestem Polakiem i nigdy nie zdradziłem mojej ojczyzny”. Rozwścieczony Reichsführer-SS w aktach więziennych zapisał: „Te rodzinę należy wytępić!”. Ten rozkaz został wypełniony z całą bezwzględnością. Kilka miesięcy później ks. Edmund Bursche zmarł z wycieńczenia w obozie Mauthausen-Gusen.
Chcę dzielić los Polski
6 września 1939 r. bp Bursche otrzymał polecenie z MSZ oraz z Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego ewakuowania się z polskim rządem. Zdecydowanie odmówił, a rodzinie oznajmił: „Jeśli już mam opuścić Warszawę, to jednak nigdy nie opuszczę Polski, chcę dzielić jej los”.
Wyjechał z diakonem Edwardem Szendlem pociągiem towarowym do Lublina, gdzie wobec ucieczki miejscowego duszpasterza przejął obowiązki proboszcza. Niedzielnemu kazaniu biskupa, w którym krzepił wiernych załamanych sytuacją w kraju, przysłuchiwało się gestapo. Kiedy po nabożeństwie jadł śniadanie, na plebanię wpadli Niemcy. Nie brano pod uwagę sędziwego wieku biskupa ani tego, że był inwalidą (jako młody ksiądz wysiadał tak niefortunnie z tramwaju, że koła obcięły mu stopę). 19 września przewieziono biskupa do Radomia. Stamtąd 3 października 1940 r. trafił do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen-Oranienburg do bunkra z pojedynczymi celami śmierci.
Przez dwa lata nie szczędzono Księdzu Biskupowi tortur, upodleń, tym bardziej dotkliwych, że drewniana proteza nie utrzymywała się na wychudzonej nodze. Do więzienia dotarły do niego wiadomości o likwidacji Kościoła ewangelicko-augsburskiego, spaleniu jego mieszkania i wszystkich dokumentów, aresztowaniach i zgonach przyjaciół i współpracowników. Chociaż zdawał sobie sprawę ze zniszczenia swego dzieła, w liście do rodziny napisał: „Mimo to nie jestem zrozpaczony ani rozbity”. Kiedy dowiedział się o spaleniu i zniszczeniu przez Niemców ukochanego kościoła Świętej Trójcy w Warszawie, gdzie przez pół wieku zwiastował słowo Boże, całą noc płakał. W więzieniu bp Bursche zbierał chleb wśród duchownych i dokarmiał młodych więźniów, bo twierdził, że mają oni większą szansę przeżycia.
Uśmiercony prawdopodobnie zastrzykiem bp Bursche zmarł 20 lutego 1942 r. w berlińskim szpitalu w wieku 80 lat. Gen. Władysław Anders, który znał bp. Burschego jeszcze sprzed I wojny światowej, powiedział o nim: „Był on najszlachetniejszym człowiekiem wielkiej miary ducha, odznaczającym się niecodziennymi cnotami społecznymi i obywatelskimi. Najgłębszy patriotyzm przypieczętował on swą śmiercią męczeńską wraz z wielu przedstawicielami swej rodziny. Pamięć o nim wejdzie do naszej historii jako jaśniejący przykład i wzór umiłowania Polski”.
Podczas wizyty w kościele ewangelicko-augsburskim Świętej Trójcy w Warszawie 8 czerwca 1991 r. Jan Paweł II powiedział: „Ten wielki chrześcijanin i wielki polski patriota wolał oddać życie w niemieckim więzieniu niż wyrzec się polskości. Swoim życiem i śmiercią zaprzeczył niejako rozpowszechnionemu przekonaniu, że luteranin to Niemiec, a Polak to katolik”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.