Na pytanie: kim był? – znajomi odpowiadają: ksiądz, poeta, poliglota, taternik, przewodnik górski. Na pytanie: jaki był? – zapewniają: niezwykle skromny. Kapłan nadzwyczaj gorliwy w swym kaznodziejstwie. Niebywale rozmodlony. Jego wielka miłość do Boga emanowała na wszystkich – podkreślają. Dla wielu był wielkim autorytetem. Mówią o nim: niemal święty. Żyjący w ubóstwie materialnym.
Czas oczekiwania
W następnych latach ks. Indrzejczyk posługiwał w kilku dużych warszawskich parafiach, w kościołach pw. św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży i pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na warszawskiej Starówce, jak również u Matki Bożej Loretańskiej na Pradze. Przez piętnaście lat pełnił również funkcję duszpasterza pielęgniarek i lekarzy. W roku 1964 trafił do maleńkiego kościółka w Pruszkowie-Tworkach. Na ponad dwadzieścia dwa lata. Posługiwał tam w parafii pw. św. Kazimierza, będąc jednocześnie proboszczem nieuznawanej przez państwo parafii pw. św. Edwarda w kościółku pw. Przemienienia Pańskiego w Tworkach. Był też duszpasterzem szpitala dla psychicznie chorych. Jego kościółek znajdował się na terenie posesji zakładu psychiatrycznego. Sytuacja ks. Romana była wyjątkowo trudna i skomplikowana, bowiem Urząd ds. Wyznań wciąż odmawiał zatwierdzenia parafii. Jego ówcześni parafianie wspominają, że od początku pojawienia się w parafii był niezwykle aktywnym kapłanem i jak na owe czasy bardzo nowocześnie ewangelizował. Przyciągał wiernych zajmującymi opowieściami o historii Kościoła z wykorzystaniem nowoczesnych form audiowizualnych, jakimi były wówczas magnetofon i slajdy. Ewangelizował nie tylko za pomocą Słowa Bożego, ale też muzyki. Założył chór i grupę – wokalno-instrumentalną. Również orkiestrę. Ale przede wszystkim skupiał wokół Kościoła młodzież, u której miał ogromny autorytet. Mówił młodym o prawdziwej, nieocenzurowanej, najnowszej historii Polski. Przedstawiał pogłębioną wiedzę na temat relacji państwo-Kościół w czasach PRL. I wyjaśniał prawdziwe stanowisko Watykanu na temat historii i sytuacji Kościoła na świecie. A w szczególności podkreślał rolę papieża Piusa XII, atakowanego przez komunistów za rzekomy antysemityzm i rzekome popieranie nazizmu.
– Generalnie rzecz biorąc, przeciwstawiałem się złu – opowiadał ks. Roman Indrzejczyk. – Jakoś tak starałem się młodym ludziom przekazać, że trzeba tę zakłamaną historię prostować. Na każdym kroku komuniści próbowali zawłaszczać osobowość młodych ludzi. Mówiłem im więc, że prawo państwowe oderwane od prawa naturalnego jest przeciwne człowiekowi i nie powinno się go przestrzegać. Co więcej, człowiek ma obowiązek przeciwstawiać się takiemu prawu, jeśli jest niezgodne z prawem Bożym.
Taka filozofia nie podobała się władzy. Ksiądz był coraz częściej wzywany na przesłuchania przez SB, jak również do Urzędu ds. Wyznań, który także pełnił rolę represyjną wobec Kościoła.
„Solidarność”
Strajki i powstanie „Solidarności” ks. Indrzejczyk przyjął z zaskoczeniem. Ale umiarkowanym, gdyż zawsze wierzył, że wyzwolenie narodu od komunistów kiedyś musi nastąpić. Że ludzie nie mogą tak długo żyć pod presją karabinów. Bardzo się zaangażował w ruch związkowy, który uważał za formację niepodległościową. „Solidarność” nazywał wówczas wielkim ruchem odnowy, który przyniesie religię do szkół i prawdę do serc ludzkich. – Wszystko, co się działo w Polsce, działo się również w naszym kościółku w Pruszkowie – mówił ks. Indrzejczyk. – Bo to i służbę zdrowia tu mieliśmy i sporo studentów z NZS-u.
Naokoło były wioski, więc przytuliła się do nas także „Solidarność” rolników. Ale przede wszystkim znakomita większość ludzi „Solidarności” była z tutejszych zakładów pracy.
W grudniu 1981 r. ks. Roman mieszkał na terenie szpitala psychiatrycznego w swojej parafii w dwóch pokoikach. Zabiegany, często zapominał zjeść śniadanie, czasem jadł coś dopiero wieczorem. A dostarczoną niekiedy wędlinę, zrobioną przez miejscowych chłopów, oddawał chorym ze szpitala.
Kiedy ks. Indrzejczyk dowiedział się o wprowadzeniu stanu wojennego, powiedział na kazaniu: „Jestem jako duszpasterz odpowiedzialny za was, za wasze dusze. I jeśli będzie się wam działa jakaś krzywda, to wiedzcie, że ja się na to nie godzę. Nie pozwalam na to...”. – Faktycznie coś takiego powiedziałem – wracał pamięcią do czasu sprzed ćwierć wieku ks. Indrzejczyk. – Powiedziałem też z ambony, ale już na Boże Narodzenie: „Wiadomo, że niektórzy z waszych mężów czy synów są w wojsku lub w jakichś innych służbach, mają pistolet, mundur czy pałkę. Niech ich ręka Boska broni, żeby używać ich wbrew swojemu sumieniu”. Służba Bezpieczeństwa miała o to do mnie bodaj największą pretensję.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.