Podgrzewanie emocji

Niedziela 24/2019 Niedziela 24/2019

O brutalizacji języka kampanii wyborczej z dr. Karoliną Zioło-Pużuk rozmawia Wiesława Lewandowska

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – „To za mało! Za mało! Za mało!” – tym cytatem z wiersza Władysława Broniewskiego prezes PiS skwitował sukces obozu rządzącego w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jarosław Kaczyński słowami poety domaga się większego poparcia w jesiennych wyborach parlamentarnych, poecie zaś chodziło o moc sprawczą poezji. Tymczasem polskie kampanie wyborcze nie mają w sobie nic z jakiejkolwiek poezji, nawet tej politycznie zaangażowanej...

DR KAROLINA ZIOŁO-PUŻUK: – To raczej brutalny mecz na słowa, który, jak wynika z zapewnień obu stron, dopiero się zaczyna, ale właściwie trwa już od jesieni ubiegłego roku, od wyborów samorządowych. A skończy się na przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Mamy i zapewne będziemy mieć do czynienia z dramatyczną eskalacją brutalizacji języka dyskusji politycznej, co może być naprawdę niebezpieczne. Za dużo emocji!

– Wielu komentatorów twierdzi, że ten sukces wyborczy nie jest wynikiem sprawnej – ani tym bardziej brutalnej – kampanii, lecz wyłącznie zasługą prospołecznej polityki rządu. Pani Doktor nie zgadza się z tą opinią. Dlaczego?

– Dlatego, że skoro obydwie strony mówią dziś o pewnym niedosycie, to pojawia się pytanie, jak uzyskać więcej. Wybory do PE pokazały nam właśnie, że dużą frekwencję można osiągać przez wzbudzanie negatywnych emocji, że raczej nie jest ona jakimkolwiek odbiciem poczucia „obywatelskości”. W takich warunkach decyzje wyborcze mogą być podejmowane w sposób irracjonalny i do końca nie wiadomo, jakie będą.

– Sugeruje Pani Doktor, że w jesiennych wyborach wszystko może się zdarzyć?

– Sądzę, że skoro politycy i PR-owcy, którzy obmyślają strategie kampanii, zobaczyli – oraz co znacznie ważniejsze: sprawdzili – że ten mechanizm wzajemnego straszenia się działa sprawnie, to teraz będą dokładali paliwa do tego pieca emocji. Można się obawiać, że cały mechanizm w końcu się przegrzeje. W większości przypadków rozgrzewanie emocji i granie na nich może mieć opłakane skutki, a politycy błędnie sądzą, że mogą je kontrolować. Niestety, dalsze ich rozgrzewanie  widzimy już pierwszego dnia po wyborach.

– To nie zwykła radość z sukcesu, którym chełpią się nawet ci, którzy przegrali?

– Nie! Pojawiają się doniesienia na wyrost, np. że PiS „znokautował” Koalicję Europejską, co przecież nie jest prawdą, bo kilkuprocentowa przewaga to nie nokaut! Nokaut to cios ostateczny, po którym przeciwnik się nie podniesie, a przecież nie o to chodzi w polityce, by zniszczyć przeciwnika, ale by wygrać w sposób, który po wyborach pozwoli od czasu do czasu razem, wraz z opozycją, wypracować rozwiązania dobre dla Polski. Mówienie o nokaucie to wyklucza. Wolałabym, aby po obu spierających się stronach było mniej histerycznej euforii, a więcej wolnej przestrzeni do dyskusji o sprawach naprawdę ważnych. Tymczasem dochodzi do coraz większej wzajemnej dehumanizacji, nie tylko wśród polityków, ale także wśród ich elektoratów. Pojawiają się zapowiedzi „niszczenia”, „zajęcia się”, „rozprawienia się” i padają one ze strony zarówno zwycięzców, którzy chcą totalnego zwycięstwa, jak i przegranych, którzy pokazują, że mają siłę do walki i warto w nich inwestować głosy.

– Z czego bierze się ten obłęd, Pani Doktor?

– Między innymi z tymczasowości i krótkości przekazu (180-240 znaków Twittera) mediów społecznościowych; nie ma więc możliwości niuansowania treści przekazu, wytłumaczenia czegokolwiek; popularność zyskuje się zwięzłym, ale za to dosadnym przekazem. To psuje debatę, a właściwie ją uniemożliwia, lecz politycy chętnie z tej technicznej sposobności korzystają. Bo tą drogą najłatwiej się obraża, i to dosłownie, wszystkich, często z powodów całkowicie pozamerytorycznych, np. z powodu wieku, pochodzenia lub wyglądu. I tak, szczególnie dzięki emocjom kampanii wyborczej, wszyscy – nie tylko politycy – zapominamy o dobrym wychowaniu, dobrych obyczajach. Agresja wyraża się również w porzuceniu mówienia o swoich uczuciach, np.: „Takie zachowanie mnie obraża, czuję się z tego powodu źle”, i od razu sięganiu po kategoryczne stwierdzenia w stylu: „To atak na Polaków, na Polskę”.

– Niektórzy komentatorzy twierdzą, że gdyby TVP właściwie realizowała swą misję – choćby edukacyjną – to PiS miałby dziś dużo większe poparcie.

– Uproszczony i często niezdarny przekaz, zwielokrotnione do absurdu automatyczne powtórki, zbitki słowne – to wszystko może sprawiać wrażenie dość prymitywnej propagandy, która zawsze na dłuższą metę jest przeciwskuteczna i szkodliwa, choć, oczywiście, może dawać doraźne zwycięstwa za cenę psucia języka i debaty. Najgorsze jest to, że media publiczne w Polsce starają się być „lepsze” od komercyjnych. Tak było choćby z tematem pedofilii w Kościele. Gdy poruszony filmem braci Sekielskich Episkopat mówi o sprawie w sposób bardzo rzeczowy i stonowany, media publiczne – wtórując niektórym politykom – stają się „świętsze od papieża” i instrumentalizują temat, podobnie jak opozycyjne, tyle że z przeciwnych pozycji. Moim zdaniem, i jedna, i druga strona starały się w tej kampanii wykorzystać Kościół.

– Można chyba jednak przyznać, że wynik wyborów dowodzi, iż wszelka propaganda antykościelna nie ma szans powodzenia w Polsce.

– Myślę, że akurat to nie jest zasługą ani mediów, ani partii rządzącej, która obronę Kościoła ma na sztandarze. Zarówno reakcja Episkopatu Polski, jak i list biskupów czytany w niedzielę wyborczą pokazują wyraźnie, że Kościół w końcu chce i jest gotów sam rozmawiać na bolesny temat pedofilii. Obie strony sceny politycznej – po wyborach do PE widać wyraźnie, że polska scena polityczna ma tylko dwie strony – przynajmniej na razie, usiłowały temat pedofilii w Kościele wykorzystać dla doraźnych potrzeb kampanijnych. Pewnie dlatego list biskupów został odczytany właśnie w niedzielę wyborczą, aby pokazać, że nie można łatwo wpisać stanowiska Kościoła w narrację polityczną. Może nawet tym listem udało się Kościołowi „wyplątać” z bieżącej polityki.

– Skoro wybory do PE pokazały, że nawet najostrzejsza kampania wyborcza nie ma istotnego wpływu na wybory Polaków, że liczą się wyłącznie konkretne i spełniane propozycje ekonomiczno-gospodarcze, że wojna ideologiczna nie popłaca, to czego możemy się spodziewać w czekających nas wkrótce kampaniach wyborczych? Może wreszcie większego stonowania debaty?

– Kampania pokazała, że brutalne słowa umacniają elektorat, ale mają też moc mobilizowania i przeciągania na inną stronę. Eskalacja politycznych emocji w Polsce trwa już bardzo długo i nic nie wskazuje na to, by ta polityczna dehumanizacja, to wzajemne obrażanie się mogły się kiedyś skończyć. W ogóle nie mam na myśli zgody, bo wtedy nie byłyby potrzebne partie polityczne, wystarczyłaby jedna, a wiemy, że nie jest to model, do którego dążymy. Tłumacząc angielski zwrot: „Zgódźmy się, że się nie zgadzamy”, czyli nie prowadźmy dyskusji, aby zmusić drugą stronę do zmiany zdania, kapitulacji, lecz uznajmy, że inni mają swoje zdanie, a my swoje, gdyż dalsze prowadzenie zażartej dyskusji nie prowadzi do niczego konstruktywnego. Nie oznacza to akceptacji innych poglądów, ale zrozumienie, że po prostu są i, co najważniejsze, mogą istnieć. Uczestnicy debaty publicznej nie mogą przypominać trzylatka rzucającego się na podłogę z płaczem i wrzaskiem, bo kanapka została pokrojona w kwadraty, a nie w trójkąty. Trzylatek chce, aby cały świat działał pod jego dyktando, by wszyscy robili to samo, co on. A dojrzałość polega właśnie na rozumieniu swoich uczuć i emocji i akceptacji innych – nie zawsze zgody, ale tolerancji, nawet w jednym z jej pierwotnych znaczeń, czyli we wzajemnym znoszeniu się.

– Nie ma nadziei na przyzwoitą normalność demokracji, Pani Doktor?

– Jest, bo może się zdarzyć, że to sami wyborcy zechcą obniżenia emocji politycznych, dla własnego bezpieczeństwa, że kiedyś wreszcie zdecydowanie odrzucą tę wojenną retorykę polityków.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...