Rzeczywistości duchowa i psychiczna funkcjonują w człowieku jako nierozerwalne części jego osobowości. Jak jednak problemy w jednej z tych sfer wpływać mogą na drugą? O tym opowie Maciej Bóbr, rzecznik prasowy Szpitala Klinicznego im. dra J. Babińskiego w Krakowie-Kobierzynie.
Życie codzienne w szpitalu psychiatrycznym z pewnością do łatwych nie należy – tak dla pacjentów, jak i dla personelu. Mimo intensywnych wysiłków na rzecz destygmatyzacji tego, skądinąd pięknego krajobrazowo oraz architektonicznie miejsca, ciągle jeszcze spotykamy nieprzychylne reakcje, krzywdzące i stereotypowe opinie o „,wariatkowie”.
To prawda, szpitale psychiatryczne, również ten w Krakowie-Kobierzynie, nie cieszą się najlepszą sławą. Nie miejsce tu, by dyskutować o przyczynach tego zjawiska. Dość powiedzieć, że jest ono związane z utrwalanymi przez wieki stereotypami zakorzenionymi w naszej (europejskiej) kulturze i myśleniu o zaburzeniach psychicznych oraz osobach chorych psychicznie. Szpitale, jako miejsca zamknięte i niedostępne, stały się z jednej strony tajemnicze i przez to budzące „niezdrową ciekawość”, z drugiej – głównie dzięki ich specyficznemu obrazowi w literaturze lub filmie – nadal niestety są symbolami grozy i opresji.
Prawda jest jednak inna. Szpital psychiatryczny to miejsce cierpienia - w końcu trafia się tu z powodu choroby (nawet Szpitalną Kaplicę w Kobierzynie św. Jan Paweł II, jeszcze jako Arcybiskup Metropolita Krakowski, nazwał w czasie wizytacji w 1972 roku „Sanktuarium Cierpienia”) - ale także uwalniania od niego: leczenia, wspierania, opieki. Szpital stara się, aby proces dochodzenia do zdrowia odbywał się w jak najlepszych warunkach i aby dostarczać pacjentom pewną dawkę kultury, a także by mieli oni możliwość rozwijania swoich talentów np. w licznych pracowniach terapeutycznych.
Co więc możemy zrobić, by zasypać te „rowy” ludzkiej niechęci?
Zachęcam, aby tutejsze cierpienie, ale też leczenie i zdrowienie zobaczyć i próbować zrozumieć. Szpital Babińskiego przyjął zasadę otwartości. Nie można wprawdzie wchodzić do pawilonów dla chorych – oddziałów szpitalnych, by nie zakłócać procesu leczenia i prywatności osób tu przebywających, ale dostępny dla wszystkich jest stuletni park, w którym dzieje się wiele dobrego. Znajdziecie tam Państwo wystawy, siłownię, domek do uloterapii.
Można i powiem nawet, że trzeba odwiedzić także przygotowaną przez byłych pacjentów wyjątkową wystawę: „Uważaj na głowę”. To autentyczne, niekiedy przejmujące świadectwa, opowiadające o doświadczeniach kryzysu psychicznego, hospitalizacji i sytuacji po opuszczeniu szpitala. Są na wystawie również wybrane przez twórców przedmioty – świadectwa zdrowienia i opisy wychodzenia z choroby, które umieścili tu między innymi oprowadzający po niej (co też jest ewenementem) twórcy niekryjący, że kryzys psychiczny był ich udziałem.
Zrozumienie sytuacji osób chorujących jest kluczem do tego, aby po wyjściu ze szpitala osoby te otrzymały wsparcie – swoich bliskich, znajomych, sąsiadów. To niezwykle ważne, bo pomaga im w utrzymaniu zdrowia i w powrocie do pełnienia ról społecznych – do rodziny, nauki, pracy. Dziś medycyna dysponuje takimi środkami, które w bardzo wielu przypadkach umożliwiają utrzymanie choroby w ryzach i społeczne funkcjonowanie.
Z wielu źródeł płyną informacje, że w żadnym innym szpitalu psychiatrycznym nie jest tak jak w Kobierzynie rozbudowana pomoc duchowa i wsparcie duszpasterskie. Może Pan opowiedzieć o tym naszym czytelnikom?
Szpital Babińskiego w Krakowie dba nie tylko o zaspokojenie zdrowotnych i socjalnych potrzeb swoich pacjentów, ale także tych duchowych. Od początku istnienia Zakładu, czyli jeszcze od czasów poprzedzających II wojnę światową, na jego terenie znajdowała się kaplica. Od początku też gromadziła i łączyła ona trzy przebywające na tym terenie grupy: pacjentów, personel i mieszkańców przyszpitalnego osiedla.
Dziś w Rektoracie Matki Boskiej Częstochowskiej posługę pełni dwóch-trzech kapłanów z ks. Janem Klimkiem, rektorem i jednocześnie kapelanem szpitalnym, na czele. Od kilku lat pomagają mu dwie panie z Zespołu Wsparcia Duchowego. To nie tylko ułatwia pacjentom uczestniczenie w nabożeństwach, ale także pozwala na niosącą wsparcie rozmowę, lectio divina, a nawet prowadzenie zajęć relaksacyjnych. Mogą w nich uczestniczyć także osoby mniej religijne czy wręcz zgoła niewierzące.
Stosując specjalne metody pracy, panie z Zespołu Wsparcia Duchowego pomagają tym, którzy pragną takiej pomocy w tym trudnym czasie leczenia, często związanym również z osamotnieniem. Pomagają one przywracać nadzieję na poprawę stanu zdrowia i na powrót do normalnego życia. To szczególne wsparcie traktowane jest podobnie jak terapia, bowiem Zespół funkcjonuje w strukturze Interdyscyplinarnego Centrum Terapii.
Czy pacjenci chętnie korzystają ze wsparcia kapłanów i osób świeckich niosących posługę duchową, czy raczej są nieufni i trzeba ich długo namawiać?
To pytanie powinno być zaadresowane bardziej do przedstawicielek Zespołu Wsparcia Duchowego, które, jak myślę, chętnie opowiedziałyby o swojej pracy. Niemiej w trudnych sytuacjach, a taką jest właśnie choroba, wiara okazuje się być istotna i nawet osoby mniej religijne przeżywają – jak się zdaje – jej odnowę.
W historii sztuki przyjęło się stosować określenie Art Brut jako synonim dzieł tworzonych przez osoby umysłowo chore, wykluczone, niepełnosprawne. Kiedy i w jakich okolicznościach pojęcie to się ukonstytuowało?
Pojęcie Art Brut – Sztuka surowa ukute zostało w 1945 roku przez francuskiego artystę Jeana Dubuffeta. Nie oznacza ono jednak jakiegoś konkretnego artystycznego kierunku czy stylu. To nazwa stosowana do opisu twórczości osób nieposiadających artystycznego wykształcenia, w ten czy w inny sposób wykluczonych ze społeczności, w której żyją: przez chorobę, odmienność czy nieprzystosowanie. Tworzą one w oderwaniu od tak zwanego „świata sztuki”: systemu artystycznego kształcenia, karier, krytyki, muzeów, galerii i wreszcie rynku.
Bardzo często osoby te tworzą dla siebie, a nie dla publiczności. Ich celem jest ekspresja własnych uczuć, emocji, wewnętrznych przeżyć, wizji świata nierzadko odmiennych od naszej. Twórcy Art Brut często nie kierują się w swojej twórczości względami estetycznymi. Ich dzieła wcale nie muszą podobać się innym i dobrze sprzedawać, aczkolwiek pojawia się coraz więcej kolekcjonerów tego rodzaju sztuki. Od kilku lat twórczość ta znajduje uznanie kuratorów wystaw sztuki światowej, jak Documenta w Kassel czy weneckie Biennale.
Czy w takim razie określenie „sztuka prymitywna” jest precyzyjne? Skądinąd przynależy do niego malarstwo Nikifora i Ociepki, ale także niepiśmiennych ludów Amazonii. A może Art Brut i sztuka prymitywna to synonimy?
Nie do końca są to synonimy. Tak zwana sztuka prymitywna – jak wspomniana przez Pana sztuka ludów Amazonii - buduje pewną tradycję, trochę jak nasza sztuka ludowa, gdzie można odnaleźć podobne schematy, formy, ornamenty. Art Brut natomiast jest na wskroś indywidualna i niepowtarzalna, nie ma przekazywanych z pokolenia na pokolenie tradycji. Czasem prace twórców Art Brut i Sztuki plemiennej (wolę tę nazwę od „prymitywnej”) wykazują oczywiście pewne podobieństwa; wszak w obu przypadkach twórcom brak artystycznego wykształcenia, co sprawia, że mamy do czynienia z uproszczeniami, a także pewną nieporadnością czy surowością form. Jednak bogactwo wewnętrznych przeżyć czyni dzieła twórców Art Brut tak wyjątkowymi, że nie sposób ich z czymkolwiek porównać.
Wspomniany przez Pana Nikifor sytuuje się na granicy pomiędzy tak zwaną sztuką naiwną a Art Brut, jednak o ile Nikifor chciał być artystą wystawianym w galeriach czy muzeach, o tyle twórcy Art Brut po prostu o to nie dbają. Z kolei twórczość Teofila Ociepki należy do pewnej odmiany Art Brut, zwanej sztuką spirytystyczną. To sztuka, w której osoby uczestniczące w seansach spirytystycznych czy pełniące rolę mediów-pośredników, przedstawiały swoje wizje. Zrodzony w połowie XIX wieku „nowoczesny” okultyzm był popularny na Śląsku i w sąsiednich Czechach, a sam Teofil Ociepka w swoich obrazach przedstawiał właśnie takie własne wizjonerskie światy.
Zmierzałem swymi pytaniami do postaci Marii Wnękowej, znanej w świecie artystki-malarki. Była ona wielokrotną pacjentką kobierzyńskiego szpitala i jako ślad tego pobytu pozostały setki jej obrazów, szkiców, rysunków. Proszę opowiedzieć o tym, szczególny akcent kładąc na dzieła o tematyce anielskiej. Wiem, że takie istnieją.
Maria Wnęk należy do najwybitniejszych przedstawicielek Art Brut, cieszących się uznaniem znawców przedmiotu z całego świata. W szpitalu znajduje się kilkaset jej prac, malowanych z wielkiej wewnętrznej potrzeby, nierzadko na „byle czym” – na przykład na kartonach czy pokrywkach z bombonierek.
Twórczość Marii Wnęk była głęboko religijna i można nawet powiedzieć, że wiele jej obrazów to szczególnego rodzaju modlitwa. Po prostu myśli, które kierowała ona do Boga, znajdowały swój wyraz w tworzonym przez nią wizerunku Stwórcy. Nierzadko na odwrocie prac Wnękowa spisywała swoje prośby do Boga, niekiedy bardzo przyziemne, jak pomoc w odnalezieniu zagubionego „pugilaresiku”. Powierzała więc Mu wszystkie swoje sprawy i kłopoty. Anioły nie występują w pracach Wnękowej samodzielnie, ale często towarzyszą postaciom Jezusa czy Matki Bożej.
Czy wśród innych artystów-pacjentów, którzy przewinęli się przez szpital, pamięta Pan upodobanie tematu anielskiego, szerzej religijnego? Proszę ewentualnie ich wspomnieć i krótko scharakteryzować tę twórczość.
Artystą, w którego pracach często pojawiały się tematy lub motywy religijne, był także pochodzący z okolic Nowego Sącza Jan Olszak. Studiował on rzeźbę, ale przebywając w szpitalu bardziej skoncentrował się na malarstwie i nierzadko, podobnie jak Maria Wnęk, malował na tym, co było „pod ręką”. Olszak przebywał w szpitalu długo, także z uwagi na chorobę płuc. Obok aniołów w jego pracach pojawiają się sceny z Matką Bożą; artysta ten wykonał też bardzo ekspresyjną Drogę Krzyżową. Ale malował on również symboliczne sceny historyczne i portrety.
Na koniec pytanie o dużym ciężarze gatunkowym. W przypadku osób podejrzanych o opętanie demoniczne, egzorcyści zwykli najpierw wysyłać je na konsultacje psychiatryczne. Czy w waszym szpitalu leczono takie przypadki? Jeżeli tak, proszę o nich pokrótce opowiedzieć.
Nie jestem psychiatrą ani teologiem, wolałbym więc nie wypowiadać się na ten temat. Sądząc na podstawie dużej liczby egzorcystów w Polsce, jesteśmy chyba mocno zmagającym się z opętaniami społeczeństwem, a obserwacja niektórych obszarów naszego życia publicznego – na przykład polityki i polityków – zdawałaby się to potwierdzać. Chociaż zapewne politycy nie korzystają z pomocy egzorcystów, a może szkoda.
Na potrzeby tej rozmowy sprawdziłem i rzeczywiście leczymy osoby z rozpoznaniem oznaczonym w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób (ICD-10) jako F.44.3, czyli „trans i opętanie”. W klasyfikacji chorób terminy te oznaczają zaburzenia cechujące się przejściową utratą własnej tożsamości i pełnej orientacji co do otoczenia. W psychiatrii obejmują wyłącznie te stany transu, które są niezależne od woli pacjenta, niechciane i nie zachodzą w sytuacjach akceptowanych ze względów religijnych czy kulturowych.
Z drugiej strony, z tego co na ten temat czytałem, wynika, że rzadko spotyka się przypadki, w których spełnione są teologiczne kryteria opętania, w tym szczególnie te dotyczące sensownego mówienia w nieznanych opętanemu językach. Osobiście nie zetknąłem się jednak z osobami doświadczającymi transu ani też z opętanymi, trudno mi więc odpowiedzieć na Pana pytanie. Nie mogę też rzecz jasna podać żadnych przykładów osób z tą diagnozą, obowiązuje mnie bowiem tajemnica lekarska. Ponadto nie należę do personelu medycznego, więc tym bardziej takie dane nie są mi dostępne.
Z Maciejem Bobrem, rzecznikiem prasowym Szpitala Klinicznego im. dr. J. Babińskiego w Krakowie
rozmawiał Herbert Oleschko
Więcej o historii i anielskich śladach kobierzyńskiego szpitala przeczytacie Państwo w reportażu Herberta Oleschki opublikowanym w numerze 1/2019 dwumiesięcznika „Któż jak Bóg”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.