Nie bez przyczyny Matka Boska Częstochowska jest patronką dnia moich urodzin…
Obchody 90-lecia Pana urodzin są świętowaniem miłości do sakralnej muzyki, poprzez którą wyraża Pan umiłowanie Boga. Gdyby nuty można zamienić na pełne wdzięczności słowa…
– Opowiedziałyby, że życie jest świętem, jeśli tylko jest się dobrym człowiekiem, ma się oddanych przyjaciół i potrafi się zaufać mocy Bożej łaski, bo to właśnie wiara i modlitwa najbardziej mnie duchowo umacniają.
Czym jest dla Pana wiara?
– Postrzegam ją jako otwarcie się na dobroć Boga, który podarowuje spokój ducha, aby żyć w zgodzie z własnym sumieniem, a jednocześnie nie osądzać innych. Poza tym nie mamy do tego prawa, bo każdy z nas jest tak samo grzeszny. Kościół nie jest zgromadzeniem ludzi świętych, tylko świeckich, którzy powinni tworzyć wspólnotę opartą na współzależności – świadomości, że jesteśmy sobie potrzebni, musimy się nawzajem doceniać i sobie służyć, co nie ma nic wspólnego z uzależnieniem od drugiego człowieka. O byciu „człowiekiem” decyduje nie tylko kultura osobista, ale i „kultura serca”…
Wiara, którą chcę się dzielić poprzez swoją twórczość, jest pozbawiona fanatyzmu. To bardziej stan spokoju i duchowego dialogu.
Jakimi słowami najczęściej zwraca się Pan do Boga?
– Panie, obdarz mnie pokorą, silną wolą i umiejętnością zaparcia się siebie. Gardzę sprawami, które nie znajdują źródła w Tobie; uciekam przed ciszą, która Ciebie nie szuka. Twoja radość ogarnia mnie płomieniem niegasnącym…
Pokora oznacza „stanąć przy drzwiach”, zapukać i czekać, aż ktoś otworzy… A jeśli mowa o „płomieniu” – szczególnie „radosnym” wydaje mi się zdarzenie z czasów, gdy uczęszczałem do poznańskiego Gimnazjum św. Marii Magdaleny. Podczas jednej ze szkolnych gali, jako chórzysta, śpiewałem krakowiaka z opery Stanisława Moniuszki. W pewnej chwili ogarnęło mnie takie szczęście, że podszedłem do profesora Władysława Drzewieckiego, obróciłem się plecami do publiczności, i wraz z nim zacząłem dyrygować chórem…
…A po wojnie zastąpił Pan prof. Drzewieckiego i sam nauczał śpiewu…
– Zupełnie nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Byłem wtedy studentem konserwatorium Wyższej Szkoły Muzycznej. Ze względu na mój stosunkowo młody wiek przysłano profesora z Wągrowca, który „miał zaprowadzić porządek”. Nakazał uczyć „Międzynarodówki”, czego nie uczyniłem, bo było to niezgodne z moimi przekonaniami religijnymi – jak mawiała moja babcia Franciszka – „nie można ciągnąć Boga za nóżki, a diabła za różki”. Gdy dyrektor gimnazjum dowiedział się o tym, określił mnie jako „element wywrotowy”. Odtąd już nie miałem prawa nauczać.
Zameldował o moim „występku” panu Dobosiewiczowi – bezwzględnemu kuratorowi szkolnemu, który mógł mnie oskarżyć o występek przeciw prawu, za co – znając metody działania ówczesnych władz – można było stracić życie. Uratowała mnie... sąsiedztwo – mieszkałem „przez ścianę” z księdzem prałatem Leonem Skórnickim, prefektem, który po wojnie uczył we wspomnianym gimnazjum. Przez ponad trzy tygodnie, ilekroć przychodził do mnie pan Dobosiewicz, prałat „krył mnie”, mówiąc, że nie ma mnie w domu. Z czasem wszystko ucichło i pomyślnie wyszedłem z opresji… I choć sobie wtedy tego nie uświadamiałem, dzisiaj jestem pewny, że była to zasługa opieki Najświętszej Maryi Panny, której obecność nieustannie odczuwam.
Kiedy tej obecności doświadcza Pan najpełniej?
– Maryjnej łasce zawdzięczam właściwie całe swoje życie. Pamiętam kilka sytuacji, które pozwoliły mi to najgłębiej odczuć. Przygotowywaliśmy premierę Mszy w kościele pw. Wszystkich Świętych na Grobli w Poznaniu – „Missa Brevis” Giovanniego da Palestriny. Mieliśmy zaśpiewać podczas jednej Eucharystii. Byliśmy jednak tak rozśpiewani, że postanowiliśmy jeszcze zaśpiewać na kolejnym nabożeństwie. Tuż przed jego zakończeniem drzwi kościoła nagle się otworzyły i do świątyni wbiegli ludzie z uniesionymi rękami, po czym upadli na kolana i zaczęli głośno płakać. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Jak się później okazało, były to łzy szczęścia rodziców z powodu ocalonego życia swoich dzieci – chórzystów; trolejbus, którym większość z nas miała wracać do domów, wpadł w poślizg, a następnie zsunął się do rzeki – wszyscy jego pasażerowie zginęli.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.