Życie chrześcijanina toczy się wokół stołu w sensie dosłownym (w życiu rodzinnym) i symbolicznym (wokół stołu eucharystycznego). Posiłek nie powinien być więc zredukowany do aktu zaspokojenia głodu czy smakowej podniety.
Codzienna bieganina, pośpiech, sprawy, które nie mogą czekać, telefony, które trzeba odebrać, zakupy, praca na wczoraj – to zaledwie kilka elementów składających się na naszą codzienność. Niemal we wszystkim liczy się tempo. Trudno się temu nie poddać, w końcu każdy chce mieć szybki Internet, szybką obsługę, szybkie jedzenie. Świat nie ćwiczy nas w cierpliwości, wręcz przeciwnie – wychodzi naprzeciw naszym oczekiwaniom i potrzebom, a nawet je wyprzedza. Jak grzyby po deszczu powstają bary szybkiej obsługi, fast foody, w których zaspokajamy naszą podstawową potrzebę bez zastanawiania się nad tym, co jemy, ile jemy, po co i z kim (zazwyczaj z kimś, kogo widzimy pierwszy raz w życiu). Z drugiej strony, jedzenie stało się w pewnych kręgach, wśród bardziej wymagających konsumentów, obiektem pożądania. Wyszukane potrawy, wykwintne smaki łechcą podniebienia smakoszy-koneserów, programy kulinarne podbijają oglądalność, a kolejne diety cud zdobywają nowe rzesze „wyznawców”.
Może nie byłoby w tym nic złego, w końcu sama czasami „zawieszę” oko na jakimś ciekawym programie o gotowaniu, zjem szybkiego hamburgera czy westchnę na widok smakowitego deseru, gdyby nie fakt, że coraz rzadziej posiłek jest miejscem spotkania wszystkich domowników, miejscem spotkania z Bogiem. Posiłek i wspólne zasiadanie przy stole miało dla Jezusa szczególne znaczenie. Wyrazem tego jest wiele biblijnych opisów uczt i wieczerzy, a wśród nich najważniejszej, podczas której została ustanowiona Eucharystia. Dla chrześcijanina posiłek ma więc szczególną wartość. Życie chrześcijanina toczy się wokół stołu w sensie dosłownym (w życiu rodzinnym) i symbolicznym (wokół stołu eucharystycznego). Posiłek nie powinien być więc zredukowany do aktu zaspokojenia głodu czy smakowej podniety. Ale jeśli już popadać w krytycyzm, to najlepiej zacząć od siebie. Kuszące jest jedzenie poza domem i istnieje wiele powodów, dla których to robimy, chociażby z oszczędności czasu (na inną oszczędność nie ma co liczyć), dla uczczenia ważnych wydarzeń w miłej romantycznej atmosferze (np. rocznicy ślubu), w chwilach zmęczenia codziennymi domowymi obowiązkami (odpoczywamy od całej krzątaniny związanej z przygotowywaniem posiłku, a później sprzątaniem po nim).
Długo można by wymieniać powody, dla których korzystamy z tej niewątpliwie luksusowej i wygodnej opcji. Wszystko jest w porządku, jeśli jak we wszystkim zachowamy umiar. Problem powstaje wtedy, gdy nasze życie rodzinne przenosi się całkowicie poza dom. Brakuje wówczas przestrzeni, w której w atmosferze zaufania, wzajemnego zrozumienia można budować wzajemne relacje. Dom rodzinny, a w szczególności stół, zwołuje nas i scala. Tu możemy być sobą, rozmawiać o trudnych sprawach i dzielić się nawzajem radością bez bycia narażonym na ciekawskie spojrzenia innych gości restauracji lub uwag na temat hałaśliwości naszych dzieci. Dla nas posiłki w domu są podstawą. Wspólne przyrządzanie obiadu czy kolacji jednoczy, uczy współpracy i zachęca niejadków do zjedzenia własnoręcznie uformowanego kotleta. Co prawda, robienie pierogów z dwulatkiem wymaga pewnej determinacji, cierpliwości i poczucia humoru (mąkę można znaleźć wszędzie, nawet w butach), ale efekty są warte wysiłku. Dzieci w miarę dorastania same proponują swoją pomoc. Wiedzą, że przygotowanie posiłku wymaga trudu i zaangażowania, ponieważ same w tym uczestniczą, szanują więc pracę swoją i swoich rodziców.
Wspólny posiłek to czas, żeby się zatrzymać, porozmawiać, pobyć ze sobą, pogłębić więzi. Taką rolę pełnił również za czasów Jezusa – rodzina zbierała się przy stole i zapraszała do niego przyjaciół. Dlatego stół powinien pełnić ważną rolę w życiu rodziny. W naszej rodzinie, odkąd pamiętam, celebrowano wspólne posiłki, szczególnie te świąteczne, okolicznościowe i niedzielne. Czas spotkania ze sobą na rozmowie był i jest dla nas ważny. Czasami osoba, która z racji małżeństwa stawała się częścią naszej rodziny, dziwiła się: „Jak można tak długo jeść obiad?”. Jednak to nie opieszałość, ale chęć przebywania ze sobą powodowała, że wspólne posiłki przeciągały się, a czas jakby zwalniał. Święta były i są dla nas czasem szczególnym. Zawsze obowiązuje odświętność w ubiorze, wystroju stołu i domu, chociaż i tak najistotniejszy jest „porządek” w duszy.
Zachowanie tradycji i świątecznych zwyczajów to jednak nie wszystko. Zaproszenie do wspólnego stołu Jezusa – osoby, która ma dla nas szczególne znaczenie, od której pochodzi nasze życie oraz dary, które będziemy spożywać – jest najważniejszym elementem posiłku. Podziękowanie za dary oraz prośba o błogosławieństwo to nie tyle rutynowa czynność, co wyraz naszej wiary i miłości do Boga. Jest to również znak tego, że chcemy, aby Bóg towarzyszył nam w każdym momencie. Oczywiście słowa modlitwy mogą być spontanicznie wypowiedziane, nie tylko te powszechnie znane i używane. Nasza modlitwa jest różnorodna i przybiera różne formy, także śpiewaną i pokazywaną (tę najbardziej lubią dzieci).
Byłoby cudownie, gdyby nie fakt, że na co dzień daleko nam do ideału. Ulegamy pośpiechowi, chociaż wiemy, że modlitwa wycisza, pozwala nam się skupić na tym, co aktualnie robimy, cieszyć się wspólną obecnością i obecnością Jezusa w naszym życiu. Mimo że wychowani zostaliśmy w domach, w których kreślono znak krzyża na bochenku chleba i całowano kromkę, która upadła, zdarza się, że zapominamy o znaku krzyża przed posiłkiem. Syndrom naszych czasów czy zwykłe lenistwo duchowe? Pewnie i jedno, i drugie po trosze. Wiedzieć to za mało, potrzebna jest jeszcze wewnętrzna dyscyplina oraz świadomość, że jesteśmy żywym przykładem dla naszych dzieci w każdym momencie („po owocach ich poznacie”). Przed nami jeszcze sporo pracy, ale na szczęście wiemy, jaki jest właściwy kierunek. Daleko nam do postawy mojego szwagra, dla którego znak krzyża przed posiłkiem jest tak oczywistą i czasem wręcz nieuświadomioną czynnością, że kreśli go, nawet częstując się ciastkiem. Podziwiam, zazdroszczę i chcę naśladować. Na szczęście nigdy nie jest za późno na zmiany. Przecież swoich przyjaciół – a Jezus do nich należy – zapraszamy do stołu każdego dnia, nie tylko od święta.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.