Od chrztu rozpoczęło się nasze życie w Kościele. Dzisiejsze święto każe nam wrócić do chrzcielnicy, „nad Jordan”, i zapytać: Co zrobiliśmy z naszym chrztem?
Betlejem i Jordan są oddalone od siebie zaledwie o kilka kilometrów, ale Boże narodzenie i chrzest Jezusa dzieli kilkadziesiąt lat. Dziecię narodzone w betlejemskiej stajni dorosło. A my musimy sobie uświadomić, że jeżeli nasza wiara nie wzrastała razem z Nim, to znowu stracimy Je z oczu na cały długi rok.
To, co dla nas było dwoma tygodniami świętowania i kolędowania, w życiu Jezusa rozegrało się w ciągu trzydziestu lat. To prawie całe Jego życie. Trzydzieści lat cichego, ukrytego życia w domu nazaretańskiego cieśli Józefa. Trzydzieści długich lat – jak widać – niewartych, w opinii wszystkich czterech Ewangelistów, jakiejkolwiek wzmianki w spisanych przez nich Ewangeliach. Do czasu jednak. Do momentu, w którym ponownie Go spotykamy. Nie w świątyni, wśród kapłanów, nie wśród uczonych w Piśmie i nie wśród doradców króla Heroda. Spotykamy Go nad brzegiem Jordanu, w tłumie zwyczajnych ludzi, którzy jednak nie Jego chcą zobaczyć, lecz Jego kuzyna Jana. Ten zaś stoi po kolana w wodzie i udziela chrztu pokuty. Zapowiada przyjście Tego, który jest większy i ważniejszy od niego. I oto Ten, którego głosi, staje przed nim. Zjawia się jak grom z jasnego nieba. Z nieba zaś rozlega się głos: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Bóg ujawnia swoją tajemnicę. Objawia się tajemnica Bożego upodobania w człowieku.
Jezus – Syn Boży i Syn Człowieczy – staje w jednym szeregu z tymi wszystkimi, którzy dźwigają brzemię swoich codziennych trosk, słabości i grzechów. Staje pośród tych wszystkich, którzy poszukują pociechy i pomocy, którzy często jedynie egzystują, a nie prawdziwie żyją. To właśnie pośród nich Bóg rozpoczyna zupełnie nowy rozdział swojej historii z ludźmi.
Jezus stoi pośród nich, bo tam jest Jego miejsce, bo tam jest miejsce Boga. Na to właśnie Bóg stał się człowiekiem. Dla nich stał się jednym z nich. To Jego szukali, to o Niego pytali, przychodząc nad Jordan, przyjmując chrzest z rąk Jana. To od Niego spodziewali się odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania, to od Niego oczekiwali prawdziwej pociechy i pomocy, to w Nim upatrywali swego ratunku, zbawienia. I tylko to zgromadziło ich wszystkich nad Jordanem, tylko to ich połączyło i zbliżyło do siebie. „Od tego rozpoczyna się wspólnota, Kościół – od pytań” (B. Kaut).
Od chrztu rozpoczęło się nasze życie w Kościele. Dzisiejsze święto każe nam wrócić do chrzcielnicy, „nad Jordan”, i zapytać: Co zrobiliśmy z naszym chrztem?
Większość z nas nie pamięta swojego chrztu – przyjęliśmy go jako niemowlęta. Decyzję o ochrzczeniu nas podjęli nasi rodzice. W naszym imieniu wyznali wtedy wiarę. A my – dorastając – z roku na rok – mieliśmy to wyznanie stale potwierdzać: „Taka jest nasza wiara. Taka jest wiara Kościoła, której wyznawanie jest naszą chlubą, w Jezusie Chrystusie, Panu naszym”. Czy dzisiaj także możemy złożyć to wyznanie? Czy składamy je w Kościele, do którego przez chrzest zostaliśmy włączeni? W tym Kościele, który dzisiaj krytykowany jest często jako zbyt wpływowy, konserwatywny, niedzisiejszy, zacofany, chciwy, upolityczniony, wstrząsany co chwila skandalami pedofilskimi?
Niedziela Chrztu Pańskiego, kończąca liturgiczny okres Narodzenia Pańskiego, jest dla nas wezwaniem do tego, byśmy wrócili do naszych korzeni, byśmy spojrzeli wstecz – ku początkom naszego życia w Bogu i Kościele. Wróćmy nad nasz Jordan, gdzie zostaje zmyte to, co stare, i gdzie rodzi się nowe życie! Pamiętajmy jednak, że nie możemy tam powrócić bez Niego – bez Tego, który dzielił i dzieli z nami życie, nasze ludzkie troski i nadzieje. „Czyż jest gdzieś jeszcze bardziej ludzki Bóg i jeszcze bardziej boski człowiek?” (B. Kaut). Bez Niego i my chrzcimy jedynie wodą. Tylko z Nim możemy dostrzec niebo otwarte. Otwarte dla nas. Jezus jest drogą do nieba. On jest naszą życiową drogą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.