Dążenie do pojednania jest głęboko zakorzenione w kulturze ludzkiej czy w kulturach ludzkich, tylko w różnych kulturach artykułuje się w zupełnie różny sposób
Pac
Nim w RPA powstała Komisja Prawdy i Pojednania, abp Desmond Tutu wypowiadał się o tym pomyśle w tonie sceptycznym, mówił, że pojednanie to kategoria teologiczna, a politycy lepiej niech się od tego trzymają z daleka. A jednak Komisja powstała, a on stanął na jej czele. W jakich sytuacjach wyobraża Pan sobie, że takie instytucjonalne działania na rzecz pojednania mogą się sprawdzić?
Gebert
Sądzę, że to się może sprawdzić, jeżeli ofiary wynoszą z tego więcej niż kat. Bo taka Komisja Prawdy i Pojednania służy – poza wszystkim innym – także temu, aby sprawca mógł uniknąć stryczka, nawet jeżeli ów stryczek zrozumiemy metaforycznie. Nie ma jednak cienia szans na to, żeby taka komisja zadziałała, jeżeli nie posiada mocy zwalniania z kary. No więc wyobraźmy sobie: ja jestem katem, ja torturowałem, ja gwałciłem, mordowałem, biłem itd. A potem co? Wyspowiadam się z tego przed komisją i… po ptokach? Jeżeli tak to działa, jeśli kat jest zwalniany z kary, to ten, kto jest ofiarą, powinien mieć z tego więcej. Minimum jest takie, że ofiara nie ma obowiązku przyjąć tego, co się jej oferuje, i ma prawo powiedzieć: „a ja to pier…, ja ci nie ufam, nic, co powiesz, nie zmyje krwi”. Najgorsze w procesie pojednania jest to, że kaci są oczywiście niezwykle skorzy do pojednania i oczekuje się, żeby ofiara wzniosła się na poziom moralny kata i też była gotowa do pojednania. W takim stawianiu sprawy jest coś tak odrażającego, że w ludzkim języku brak słów, żeby to nazwać. Jest to niedopuszczalne – nigdy, na żadnych warunkach, pod żadnym pozorem. Ofiara ma prawo być niemiła!
Ale to nie wystarczy. Ofiary muszą wyjść z takiej komisji z rzeczywistym, uprawnionym przekonaniem, że naprawdę coś zyskały. Że wiedzą więcej, a przede wszystkim, że nastąpił transfer godności. Możemy nie wiem ile mówić, że ofiara zachowuje swoją moralną przewagę, jednak to nieprawda – kiedy człowiek jest bity, upokarzany, traci tę moralną przewagę nie tylko w oczach kata, ale i we własnych. Najprostszym sposobem jest oczywiście zrobić katu to samo, ale to jest sposób bardzo niepewny – ofiara wie wtedy, że warunkowo odzyskała przewagę, ale jak kat wstanie i jej dołoży, to wracamy do punktu wyjścia. Musi się więc wydarzyć coś, co sprawi, że ofiara odzyska godność, z której została odarta. Nie bardzo jednak wiadomo, jak to zrobić – trudno oczekiwać, że jakaś sprytna inżynieria społeczna czy psychologiczna to wyprodukuje. Sam nie umiem powiedzieć, co trzeba zrobić, ale bardzo dokładnie wiem, co się dzieje, kiedy proces przywracania godności ofierze się nie dokona: mamy sytuację tych dwóch kobiet wracających z gaczaczy.
Przy tych dwóch warunkach – jeden: prawo ofiary do tego, żeby była niemiła, i drugi, który jest w ogóle nie do zoperacjonalizowania, a dotyczy przywracania ofierze godności – komisje prawdy i pojednania mają sens. To bardzo trudne, więc też tego rodzaju komisje, także ta w RPA, bywają bardzo różnie oceniane.
Pac
Rozmawiamy o sytuacjach, kiedy pojednanie dokonuje się wtedy, gdy coś już się skończyło – nie ma już apartheidu, skończyła się rzeź, wojna. Czy sądzi Pan, że oddolne działania zmierzające do pojednania, które odbywają się, jeszcze nim konflikt się zakończy, w ogóle mają jakiś sens? Myślę tu choćby o różnych izraelskich organizacjach działających na rzecz pojednania palestyńsko-izraelskiego.
Gebert
Z całą pewnością mają sens, przynajmniej dla osób, które angażują się w te działania na rzecz pojednania. Ważne jest jednak, by zachować symetryczność. Słabością wspomnianych działań na rzecz pojednania izraelsko-palestyńskiego jest to, że są liczni Izraelczycy, którzy czują się winni wobec Palestyńczyków i dają temu publiczny wyraz, i są Palestyńczycy, którzy czują się winni temu, co Palestyńczycy robią Izraelczykom, ale nie dają temu publicznego wyrazu, bo za taki czyn od razu dostaje się kulkę w łeb. Nie jest tak, że Palestyńczycy są na najniższym poziomie moralnego rozwoju, tylko że cena, jaką się płaci za chęć pojednania, jest dla nich nieporównywalna.
Czy takie działania mają sens? Minimum, jakie dzięki nim można osiągnąć, polega na tym, że destabilizują one obraz wroga. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Niecałe dziesięć lat temu miałem wykład w Gazie na międzynarodowej konferencji. W całym mieście byłem z pewnością jedyną osobą w kipie na głowie. Opowiadałem o polskim doświadczeniu, o przejściu od dyktatury do demokracji, ale było jasne, że dla tych kilkuset osób, które przyszły, więcej mówiła moja kipa, a to, co mówiłem ja, nie miało większego znaczenia. Wiedziałem, że muszę coś z tym fantem zrobić, tylko nie wiedziałem co. W dodatku – chyba intencjonalnie – moje wystąpienie zostało źle przetłumaczone na arabski: tam, gdzie ja potępiłem żydowskiego terrorystę Barucha Goldsteina, który w Hebronie zamordował dwudziestu dziewięciu Arabów, przekaz był taki, że ja nie uważam go za terrorystę. Atmosfera zrobiła się napięta, było bardzo dużo pytań do mnie, wreszcie wstał mężczyzna w moim wieku, krępy, podchodząc do mikrofonu, cały drżał. Jak się już dorwał do tego mikrofonu, powiedział, że jest palestyńskim partyzantem i pochodzi z rodziny, która uciekła z terenów, na których w 1948 r. powstał Izrael. Opowiedział, jak w roku 1969 przeprowadził swoją pierwszą akcję zbrojną: przeszedł do Izraela z terytorium Jordanii, miał zaatakować autobus. „Nagle – mówi – widzę, że w autobusie jedzie kobieta z małym dzieckiem. Nie mogłem strzelać. Kazałem wycofać oddział, wróciłem do Jordanii, zameldowałem dowódcy, dlaczego nie wykonałem zadania, on powiedział, że dobrze zrobiłem. Od tej pory wielokrotnie walczyłem z Żydami w Izraelu, w Libanie, ale najbardziej byłem dumny z tego, że wtedy nie strzelałem. Tylko, no powiedz mi – zwraca się do mnie – co ja mam zrobić, ja nie mogę pokazać moim dzieciom, gdzie są pochowani ich dziadkowie, ale ja nie chcę zabijać. To co ja mam zrobić?”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.