Nie ma wojny polsko polskiej

Więź 2-3/2011 Więź 2-3/2011

Dlaczego zgoda trwała tak krótko? Z dwóch powodów. Po pierwsze, weszliśmy szybko w kampanię wyborczą, czyli z sytuacji nadzwyczajnej przeszliśmy do zwyczajnej. A po drugie, zmienił się wewnętrzny układ sił na scenie. Pojawiła się dominacja jednej ze stron. I nowa logika rywalizacji

 

WIĘŹ

Chcielibyśmy porozmawiać z Panami o podziałach w polskiej polityce i w społeczeństwie, a także o możliwości pojednania. Zacząć trzeba od opisania tych podziałów. Rozmawiamy pod koniec roku 2010. Był to rok pod tym względem znaczący, bo obudził nadzieje na przezwyciężenie podziałów, a w sumie okazało się, że je pogłębił.

Aleksander Smolar

Było to dla mnie zaskoczeniem, bo miałem głębokie przekonanie, że Polska po 2007 roku zmierza w przeciwnym kierunku. Moje przekonanie wynikało z prostej analizy ekonomiczno-socjologicznej. Bardzo traumatyczny okres – mam na myśli czas transformacji – zamyka się wraz z wejściem do Unii Europejskiej. Odzwierciedleniem tej traumy była radykalna polaryzacja polityczna, odrzucenie całej III RP i retoryka IV RP. Zdominowanie od 2005 roku sceny politycznej przez PO i PiS zakończyło pewną epokę w polskiej polityce. Między obu partiami istniał na początku daleko posunięty konsens. PO i PiS miały bardzo silne elementy populizmu i były zwrócone przeciwko elitom. Był to moment tragicznego rozjechania się Polski.

Wydawało mi się, że ewolucja PO i jej dojście do władzy w 2007 roku są przejawem szeroko obecnej w społeczeństwie woli zamknięcia czasu transformacyjnej traumy, ale też polaryzacji dwóch lat rządów PiS, i że Polska polityka skupi się bardziej wokół centrum. Stąd gdy podczas ostatniej kampanii prezydenckiej zobaczyłem zmianę retoryki Jarosława Kaczyńskiego na bardziej pokojową, wydawało mi się, że jest to wyrazem podobnej do mojej oceny tego, co się dzieje ze społeczeństwem: że właśnie przesuwamy się ku centrum, że wymierają skrajności zarówno na lewo, jak i na prawo i że jest w tym optymistyczna wiadomość na temat stanu polskiego społeczeństwa i optymistyczna informacja o ewolucji polskiej polityki. Jak się okazało, myliłem się.

Tomasz Żukowski

Momentem przełomowym z pewnością był rok 2005. Większość społeczeństwa pragnęła wtedy zmian, głębokich reform. Chciała głosować na koalicję PO-PiS, sądząc, że różnice między obu partiami są niewielkie. Po wyborach wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość oraz Lecha Kaczyńskiego okazało się jednak, że te różnice są na tyle duże, że do koalicji nie doszło, o czym zdecydowała – jak wiemy z różnych źródeł – głównie Platforma. Alternatywą stał się proces rozdzielania posolidarnościowych braci syjamskich. A to musiało boleć. Z drugiej strony – wzmocniło to obie partie.

Konsekwencją zdominowania sceny przez rywalizujące PiS i PO było załamanie się tradycyjnego podziału zwanego przez socjologów i politologów (choćby Mirosławę Grabowską) „postkomunistycznym”. SLD i jego zaplecze uległy wyraźnej erozji, a 2005 rok stał się początkiem nowego rozdania, formowania się nowego podziału socjopolitycznego.

Zgadzam się, że ten czas otwierał nadzieję na nową stabilizację i na nowe ułożenie polskiej polityki. Oczywiście nie chodzi o to, że konfliktów miałoby nie być, bo są one naturalnym elementem polityki. Spory były, są i będą. Ale wydawało się, że ten nowy podział może dać impuls polityce, wzmocnić Rzeczpospolitą. To się jednak nie udało. Początkowo, w latach 2005-2007, bilans plusów i minusów nie był aż tak zły. Choć konflikt między środowiskami PiS i PO był bardzo ostry, to wskaźniki społecznego poczucia wpływu na życie publiczne poprawiały się. Do polityki włączono nowe grupy i środowiska. Toczyła się realna dyskusja na wiele tematów społecznych i gospodarczych. Podjęto kilka ważnych reform, zaś obie formacje umacniały się. Sprzyjała temu niezła sytuacja gospodarcza.

Mam wrażenie, że po roku 2007 było już gorzej. Kiedy Platforma przejęła rządy, przyjęła strategię zachowania status quo: postanowiła wpierw umocnić swą władzę, a dopiero potem podejmować jakieś odważniejsze działania. I co więcej mam wrażenie, że latem 2010 roku dokonała dokładnie takiej samej oceny sytuacji. Znowu umacnia swoje wpływy, a dopiero później, ewentualnie, podejmie jakieś działania związane z trudnymi wyzwaniami społeczno-gospodarczymi.

A dzieje się to w jakościowo nowej sytuacji. Po wyborach prezydenckich system polityczny zaczął dryfować w kierunku dominacji jednego obozu. Z jednej strony mamy więc podział dwubiegunowy na poziomie tożsamości, kultury, realnych zróżnicowań w społeczeństwie, z drugiej zaś na poziomie instytucji i władzy mamy do czynienia z mechanizmem pojawiania się „miękkiej” dominacji.

Podziały w polityce

WIĘŹ

Dochodzimy tu do cezury, jaką niewątpliwie była katastrofa smoleńska. Wydawało się, że wydarzenie to stworzyło przestrzeń do zgody i pojednania, jednak, jak dziś widzimy, były to złudne nadzieje. Dlaczego tak się stało?

Smolar

Tu trzeba oddzielić dwie fazy. Od razu po katastrofie wydawało się, że Polska jest zjednoczona w tragedii. I rzeczywiście, nawet ludzie, którzy byli znani z nieprzyzwoitego stosunku do prezydenta, milczeli albo zmienili swój język. Powróciły z otchłani historii interpretacje polskiego losu: tragiczna i heroiczna opowieść o zmaganiu się z wiecznym złem, mesjanizm polskiej narracji o powstaniach i martyrologii. Katastrofa smoleńska zdawała się zlewać ze zbrodnią katyńską. Mało popularny prezydent Lech Kaczyński z dnia na dzień stał się symbolem Polski walczącej i przegrywającej. Ta faza w swojej najbardziej intensywnej formie trwała dość krotko, do decyzji o pochówku na Wawelu.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...