Ktoś opisuje, że miesięcznie wydał na jedzenie 300 zł. Niżej licytacja: A ja przeżyłam miesiąc za 280 zł. Ktoś inny chwali się (nieprawdopodobne!), że ugotuje strawę za 1,50. Niżej przepis na koszmarną wodziankę i dumne zdanie: „Schudłam 9 kg”.
Pani Janina, która pamięta jeszcze powojenną biedę, powtarza: – Nie marnuj chleba! Z resztek zrób sucharki do zupy – grzanki.
Chleb dla rodzin z małym budżetem jest nadal pokarmem niemal świętym. Nawet najmłodsza, Dominika, nie wyrzuca pieczywa. To nawyk z domu.
Wanda: – Zaglądaj często do piekarni tuż przed zamknięciem, bo wtedy przeceniają towar. Nie chodź do spożywczego, ale do piekarni. Dostaniesz chleb za pół ceny. Słodkie bułki dla dzieciaków przydadzą się na drugi dzień na śniadanie. Trzeba też zbierać czerstwe bułki. Przydają się jako wypełniacze, np. do mielonego, do pasztetu. A czasem, gdy przed pierwszym nie mam w portfelu ani złotówki, moczę bułki w wodzie i wkładam do piekarnika. Spróbuj kiedyś... Wychodzą z niego świeżutkie.
Wanda: – Zbieraj grzyby w sezonie. Wiesz, ile potraw można zrobić z grzybów? Często też jeżdżę z dziećmi na giełdę owocowo-warzywną. Pod koniec dnia hodowcy schodzą z ceny, bo chcą już jechać do domu. Biorę, ile udźwignę. Letnią porą, gdy jeździmy na rowerach, szukamy zdziczałych sadów. Co znajdziemy, to nasze, ładujemy do plecaków.
Pani Janina: – Zupy. Mogą być na dwa dni. Na przykład rosół na skrzydełkach albo na kurzym szkielecie – potem obiera się kosteczki, mieli razem z bułką i włoszczyzną i smaży takie niby-kotleciki. Na wędzonej kości wychodzi świetny żurek. Cały gar na takiej kości ugotujesz, tzn. chodzi o zapach, bo wartości odżywczych to on raczej nie ma...
Wanda: – Jedna rada dla dzieciatych. Nie kupujcie w ciemno obiadów szkolnych. W mojej szkole za cenę jednego obiadu mam dwa talerze ugotowane w domu. U nas w szkole drugie danie kosztuje aż 6 zł.
Dominika jest już innym pokoleniem. Nie ma nawyku domowego, pracochłonnego pichcenia. W jej planie tygodnia nie ma zresztą czasu na stanie przy kuchni.
– Uczę się i pracuję przez cały tydzień. Do marketu wpadam jak po ogień z listą zakupów, wcześniej przemyślaną, i z rozpisanym na tydzień menu. W supermarketach są całe działy tanich półproduktów. Kupuję na mrożonkach pierogi na kilogramy, mrożone warzywa na wagę. Całymi tygodniami jem wyłącznie chińskie zupki albo te z proszku. Kiedyś żołądek mi zastrajkuje, ale nie ma wyjścia. Przeglądam też działy z promocjami i przecenami. Najadam się dopiero u rodziców, jak przyjeżdżam na weekend.
Lekcja druga
Ciucholand, a raczej cała ciucholandowa ulica. Tutaj – i tylko tutaj – kupuje się odzież.
Wanda: – Ceny w tzw. normalnych sklepach są dla mojej rodziny niedostępne. Używaną odzież kupują zresztą wszyscy moi znajomi. Nie mam więc problemu z przyznaniem się do buszowania po takich miejscach. Dla mnie liczba ciucholandów przekłada się na zasobność portfela Polaków. Jak opłaca się otwierać nowe sklepy z używaną odzieżą, to znak, że zwyczajnym ludziom żyje się gorzej. Także tym, którzy mają pracę... Za rogiem jest nowy sklep – i na Piłsudskiego, i na Kameralnej. Mnie, na szczęście, mama nauczyła szyć. Przeróbki to dla mnie codzienność. Mam tylko kłopot z butami. Tymi z ciuchów się brzydzę, więc kupujemy u Chińczyków, choć to tandeta, nawet nie na sezon.
Pani Janina: – Starym ludziom niewiele potrzeba z odzieży, to prawda. Poza tym my się przyzwyczajamy do ubrań trochę jak do ludzi. Jednak w tym roku musiałam sobie kupić płaszcz do kościoła, bo stary się już nie nadawał. Wstyd mi było się pokazać. Poszłam nawet do miasta obejrzeć kilka palt. Dobry Boże, byle giezłeczko kosztuje trzy moje emerytury! A na ciuchach wyszperałam sobie piękny szary loden za 25 zł. Wiem, że dużo, ale za to nie wygląda na używany (śmiech).
Dominika: – Bez ciucholandów nie ma życia...
Lekcja trzecia
Nie samym chlebem jednak...
Wanda: – Ciągłe niedostatki wyrzucają nas na margines. Dlatego nie wolno się poddawać biedzie. Także tej intelektualnej i duchowej. Mam wrażenie, że od tego się zresztą zaczyna. Dlatego zapisałam siebie i dzieci do biblioteki. Pilnuję, żeby czytały. Życzliwa bibliotekarka daje mi na weekendy stare gazety. Stąd wiem, co jest modne, co się nosi, czyta, ogląda. Jak przeczytam kilka recenzji, to na film nie muszę iść. Zresztą, nie pamiętam, kiedy byłam ostatnio w kinie czy teatrze. Nie damy się wyautować!
Pani Janina: – Nagle liczy się tylko zawartość lodówki. Przeliczanie, czy starczy do emerytury. I to narzekanie. Kogo spotkam, ten narzeka jak nie na zdrowie, to na pusty portfel. W starości równie trudna jest samotność. Dlatego trzeba iść do ludzi...
Dominika: – Nie mam czasu na kulturalne rozrywki. A nie zaliczam do nich studenckich imprez. Czasem udaje mi się wpaść na jakiś darmowy koncert czy kupić bilet do kina za pół ceny. Wtedy jest święto. Obiecuję sobie, że po studiach nadrobię zaległości...
Wanda: – Każdy ma w życiu taki czas, gdy mu się źle wiedzie. Nie ma się czego wstydzić. Biedny człowiek ma nosić głowę wysoko. Gdy nie stać mnie na wysłanie dziecka na wycieczkę, idę do nauczycielki i mówię uczciwie, patrząc prosto w oczy. Ludzie, nie wstydźcie się korzystać z opieki społecznej. Tam naprawdę pracują życzliwe osoby. Jak widzą, że nie przepuszczasz kasy na wódkę i inne używki (a tak bywa wśród kobiet coraz częściej), to wykraczają nawet poza swoje obowiązki. Mnie kiedyś moja pani, tak ją nazywam, zapytała, czy chcę sprzątać u pewnej bogatej rodziny. Jasne, że chciałam... Kiedy jej dzieciak dostał nowy komputer, mnie przywiozła stary. Wbrew pozorom jest wielu ludzi życzliwych...
Nie wolno tracić nadziei.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.