Granice w Europie Wschodniej

Przegląd Powszechny 3/2011 Przegląd Powszechny 3/2011

W roku 2004 Polska weszła do Unii Europejskiej. Tym samym granica na Bugu stała się polityczną granicą Europy. Na wschód od tej granicy leżą kraje, z którymi przez wieki łączyła nas nie tylko państwowa, ale przede wszystkim kulturowa i cywilizacyjna więź. Czy Polska mogłaby dziś bez zażenowania zrezygnować z tej wielowiekowej wspólnoty?

 

Profesor Jan Kieniewicz w swoim programowym tekście, któ­ry podsunął pomysł tematu wiodącego marcowego „Przeglądu Powszechnego”, zapytuje, gdzie w przeszłości Polacy wyznaczali granice swojej wspólnoty. Jak – wobec czego i wobec kogo – mieszkańcy ziem dawniej i obecnie wchodzących w skład państwa pol­skiego definiowali swoją cywilizacyjną tożsamość? Czy tereny między Łabą a Dnieprem rzeczywiście cechowała w ciągu dzie­jów kulturowa swoistość? Jeśli tak – to na czym owa odrębność zasadzała się? Odpowiadając na te kwestie, Kieniewicz dokonuje intrygującej rewizji różnorakich kontekstów historycznych. Jed­nak problemy, które stawia, bez wątpienia odnoszą się nie tylko do przeszłości.

W roku 2004 Polska weszła do Unii Europejskiej. Tym samym granica na Bugu stała się polityczną granicą Europy. Na wschód od tej granicy leżą kraje, z którymi przez wieki łączyła nas nie tylko państwowa, ale przede wszystkim kulturowa i cywilizacyj­na więź. Czy Polska mogłaby dziś bez zażenowania zrezygnować z tej wielowiekowej wspólnoty? Tysiącletnia historia Europy Wschodniej dowodzi przecie, jak pokazuje Kieniewicz, że więzi cywilizacyjne są dużo trwalsze niż granice polityczne. Dlatego to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, nie powinno Polaków przestawać interesować.

Niemniej zgoda na taką konstatację nie jest już dziś chyba nad Wisłą powszechna. Klęska przywódców pomarańczowej rewolu­cji na Ukrainie czy okrutna rozprawa „ostatniego dyktatora Eu­ropy” z opozycją na Białorusi wzmocniły ostatnio wyraźnie głosy przeciwstawiające się większemu zaangażowaniu Polski w tych krajach. Romantyczny kod walki „za naszą i waszą wolność” wie­lu Polakom wydaje się dziś nienowoczesny. Prawdą jest bowiem, że za wierność romantycznym kodom zapłaciliśmy ogromną historyczną cenę. Nie bez powodu spór o powstanie warszawskie – kolejną odsłonę tej dyskusji przedstawiamy w obecnym numerze „Przeglądu Powszechnego” – ciągle porusza to, co we współczesnej tożsamości polskiej zapewne najboleśniejsze. Trauma po klęskach doświadczanych w XIX i XX wieku wciąż wpływa na stosunek Pola­ków do Polski, innych i samych siebie. Wyraża się on często w za­chowaniach skrajnych: albo hołdujemy martyrologicznym nostal­giom i mesjanizmowi, albo na Polskę wyrzekamy i, uznawszy dumę z jakichkolwiek polskich osiągnięć za niedopuszczalną i fałszywą, odmawiamy własnej ojczyźnie rzeczywistego znaczenia w Europie (postawa raczej rzadko spotykana wśród mocno patriotycznie na­stawionych narodów kontynentu – nawet jeśli ów cokolwiek „banal­ny” patriotyzm wyraża się głównie w stadionowych okrzykach).

Skutki opowiadania się za takimi skrajnościami są niebezpiecz­ne. W pierwszym przypadku nadto jesteśmy w siebie zapatrzeni, byśmy mogli przyglądać się sobie z odpowiednim krytycyzmem, a innych traktować podmiotowo. W drugim – potraumatyczny kom­pleks niższości służy jednocześnie za usprawiedliwienie rodzimej bylejakości („bo przecież nigdy Zachodowi nie dorównamy!”) oraz nieudzielania pomocy innym („bo na Ukrainie i Białorusi nic sen­sownego ostatecznie nie możemy zdziałać…”). Taka na dwa spo­soby zakompleksiona polskość nie bardzo może tedy sprostać pod­stawowym wyzwaniom, jakie dziś przed Polakami stoją: moderni­zacji i podtrzymywaniu cywilizacyjnych (nie tylko kulturowych, ale i politycznych) więzi z tymi, z którymi długo dzieliliśmy wspólne mieszkanie.

Bohdan Cywiński we wstępie do najnowszego wydania swoich słynnych „Rodowodów niepokornych” napisał: Niepodległe państwo polskie mamy nieprzerwanie od 21 lat. To już drugie takie dwudziestolecie od lat... ponad 300. Tak, to nie błąd w rachunku – w 1710 roku Rzeczpospolita Obojga Narodów już rzeczywiście niepodległym państwem nie była. Ta chronologiczna arytmetyka mówi coś o naszej „niewzruszenie pewnej” egzystencji politycz­nej i o prawdziwości sloganów o jej bezpieczeństwie. W tej kwe­stii nie wolno wierzyć niczyim gwarancjom. Żyjemy na politycz­nym przedmurzu i nie powinniśmy o tym zapominać. Dla Rosji jesteśmy po pierwsze uciążliwym zawalidrogą na szlaku do Eu­ropy, po drugie – odwiecznym wichrzycielem budzącym odruchy buntu różnych narodów przeciwko moskiewskiemu czy peters­burskiemu imperium. Dla Europy Zachodniej z kolei jesteśmy ziemią kresową, którą dobrze jest mieć, ale której nie traktuje się jako integralnej i niezbędnej do życia części całego organi­zmu i w której obronę inwestować warto tylko ograniczone siły i środki. Toteż bywaliśmy, bywamy i będziemy bywać przedmio­tem przetargów. Pierwsze rokowania na temat rozbioru Polski toczyły się między Iwanem Groźnym a cesarzem w roku 1570, a ostatnie, o których wiemy – w Jałcie i Poczdamie. (...)Cynicznie i inteligentnie pisał o tym pod koniec lat 20. francuski nacjonali­sta Bainville, twierdząc, że idea samostanowienia narodów może w Europie być stosowana tak długo, jak długo Rosja będzie jesz­cze słaba – i ani roku dłużej. Historia całego XX wieku w pełni przyznała mu rację. Wniosek nasuwa się oczywisty: na mapie Europy nie ma miejsca na Polskę słabą i potulną – utrzyma się tylko Polska silna i bardzo samodzielna politycznie.

Ale o taką Polskę walczyć zdołają tylko ludzie psychicznie i ideowo niepokorni.

Ludzie, dodajmy, którzy będą mieli też odwagę walczyć o włączenie do politycznego europejskiego krwioobiegu Białorusi, Ukra­iny i wszystkich tych, którzy razem z Polakami trwali od dawna w jednej cywilizacyjnej wspólnocie.

Czas nagli. Jak słusznie wskazuje profesor Jarosław Hrycak w debacie redakcyjnej publikowanej tym numerze, projekt euro­pejski przestaje powoli być w świecie – także za wschodnią granicą Polski – atrakcyjny. A w całej Europie dochodzi do głosu pokolenie, które nie pamięta krwawych totalitaryzmów. Nie miało też już oka­zji dowiedzieć się, na czym polegają siła i korzyść płynące z doświadczenia zbiorowych pojednań. Czy w takiej sytuacji liczenie na polityczną stabilność w Europie nie jest dziś tylko pobożnym życzeniem?

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...