Stół, kawa i ciasto, naprzeciwko starsza pani bądź pan, niekiedy udzielający wywiadu razem. Słuchałam o przedwojennych Żydach w Szczebrzeszynie, a raczej o ich stereotypowym wyobrażeniu, o czasach okupacji, brutalnych obrazach opowiadanych z uśmiechem przez babcię. O pociągach prowadzących do Bełżca, o spaleniu ukrywających się Żydów w stogu siana i wierze w boską karę, która spadła na ich morderców w postaci niepełnosprawnego dziecka. Wszystko w czasie niespełna godzinnej rozmowy.
Relacje z badanymi podczas wywiadu mają asymetryczny charakter. Nie można wyrazić własnych opinii, zdradzić postaw, sugerować odpowiedzi. Niektórzy badacze niekiedy zapominają, że ważniejsza od potwierdzenia własnych tez jest dbałość o to, by swoją postawą podczas badania nie potwierdzić stereotypu bądź nie tłumaczyć uprzedzeń. W wywiadach indywidualnych, przede wszystkim w tych podejmujących trudne tematy, niezwykle istotne jest przekonanie do siebie rozmówcy, nawiązanie nici porozumienia i jej podtrzymywanie w trakcie całej rozmowy. Banalne jest stwierdzenie, że badacz cały czas musi uważnie słuchać informatora i pytając, pogłębiać opowieść bądź ją ukierunkowywać. W tych badaniach to proste zadanie okazało się niebywale trudne.
W większości sytuacji badawczych sceneria przedstawiała się mniej więcej tak: stół, kawa i ciasto, naprzeciwko starsza pani bądź pan, niekiedy udzielający wywiadu razem. Starsi ludzie mieli często powyżej osiemdziesięciu lat i żyli bardzo skromnie, niektórzy w wielkim ubóstwie. Część mieszkała w samotności. Do dziś mam przed oczami obraz starej drewnianej chałupy pod lasem w jednej z odwiedzonych wsi. Moment, w którym otwieram drzwi i widzę w drewnianym łożu małą, opatuloną w chustę starszą panią. Chwila wahania związana z wchodzeniem w czyjąś prywatną przestrzeń była krótka, bo babuleńka (tak ją również określiłam w transkrypcji wywiadu) nagle się zerwała i z uśmiechem na twarzy zaprosiła do środka. Byłam dla niej nieczęsto nadarzającą się okazją, by z kimś porozmawiać i ugościć szklanką herbaty. Był to jeden z wywiadów, który wyraźnie wyrył się w mojej pamięci. Siedziałam w dużej, drewnianej izbie, ocieplanej starym kuchennym, węglowym piecem. Miałam wrażenie, że od kilkudziesięciu lat nic się w niej nie zmieniło. Słuchałam o przedwojennych Żydach w Szczebrzeszynie, a raczej o ich stereotypowym wyobrażeniu, o czasach okupacji, brutalnych obrazach opowiadanych z uśmiechem i beztroską babuleńki. O pociągach jadących do Bełżca, o spaleniu ukrywających się Żydów w stogu siana i wierze w boską karę, która spadła na ich morderców w postaci niepełnosprawnego dziecka, o mieszkańcu wsi ukrywającym Żydówkę, którego ocalona miała wynagradzać już do końca życia, o śmierci brata w czasie wojny, o chowających się w pobliskich lasach mieszkańcach, partyzantach i Żydach. Wszystko w czasie niespełna godzinnej rozmowy.
Ostatni wywiad przeprowadziłam w Szczebrzeszynie. Córka rozmówcy zaprosiła mnie do domu ze słowami, że ojciec wielokrotnie opowiadał w rodzinie o Żydach. Był nauczycielem historii. Przed wojną mieszkał w żydowskiej części miasta i z Żydami się wychował, jak powtórzyła kilkakrotnie córka. Początkowo starszy pan bacznie mi się przyglądał, po czym zadał kilka pytań. Mianowicie skąd pochodzę, czy jestem Polką, jakie mam nazwisko, jak nazywa się moja mama, czy mogę pokazać mu dowód lub paszport. Do pytań o tożsamość byłam już na tym etapie przyzwyczajona, gdyż nieraz padły w czasie badań. Przy jednej z wcześniejszych rozmów ledwo uniknęłam odmówienia modlitwy „Ojcze Nasz”, by potwierdzić moją swojskość, nie uniknęłam niestety zamknięcia się źródła informacji, czyli utraty zaufania rozmówcy. W Szczebrzeszynie natomiast przypominałam starszemu Panu kogoś z przeszłości. Po zdobyciu potrzebnych informacji rozmówca zaczął długo i ze szczegółami opisywać ulicę Zieloną i jej dawnych mieszkańców, przywoływał imiona, zwyczaje i święta. Później zrozumiałam, że ten wywiad stał się dla niego okazją do opłakania swoich przyjaciół i sąsiadów, którzy już do swoich domów nigdy nie wrócili. „I z tego domu od nas, no nie wiem, nie wiem, gdzie się podzieli i gdzie odeszli i w jaki sposób, nie wiem”. Przywołał wiele wstrząsających obrazów likwidacji getta. Jeden był niezwykle sugestywny. Opowiedział o matce, która odmówiła przyjęcia dziecka swojej sąsiadki i o tym jak później oboje patrzyli, jak Niemcy wyrzucają je przez okno i rozstrzeliwują całą rodzinę. Gdy chciałam wyjść po zakończeniu wywiadu, rozmówca nagle rzucił mi się na szyję i mocno przytulił. Zaczął szlochać. Tym wywiadem zakończyłam swoje badania na Zamojszczyźnie.
Zatem jaka była moja wiedza po przeprowadzeniu dziesięciu wywiadów etnograficznych? Po pierwsze, że ludzie nie zapomnieli. Mówią o przeszłości, nawet bolesnej i trudnej. Jedni przywołują stereotypowy obraz Żydów, nieświadomie odtwarzając w pamięci przeszłe działania (Ricoeurowska pamięć-powtórzenie), inni opłakują sąsiadów, wyrażając swoją traumę bycia świadkiem Zagłady (Ricoeurowska pamięć-wspomnienie). Po drugie, że częściej, niż można by się spodziewać, opowiadają lokalne historie o przechowywanych w czasie wojny Żydach, wskazują domy i nazwiska tych, którzy Żydów zamordowali, bo na przykład skończyły się im pieniądze, i tych, dzięki których pomocy udało się Żydów ocalić. W niektórych wypadkach sprawcy często już nie żyją, ale balast ich czynów przechodzi na kolejne pokolenia. Po trzecie, że antysemici, to również często mili staruszkowie, częstujący ciastem i herbatką.
MARTA DUCH, doktorantka w Instytucie Socjologii UJ
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.