Przedstawiciele trzech religii monoteistycznych – biskup, rabin i imam – serdecznie uściskali się przy jego trumnie. Scena – ikona! Zmarły arcybiskup był naprawdę człowiekiem niezwykłym. Ktoś powiedział o nim, że to „skok Beamona” w polskim Kościele, i miną długie lata zanim ktoś skoczy dalej.
Pogrzeb abp. Józefa Życińskiego przejdzie do historii, nie tylko ze względu na dziesiątki tysięcy ludzi w nim uczestniczących. Oto kondukt żałobny z kościoła Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego do katedry lubelskiej prowadzili ksiądz i rabin: lubelski biskup pomocniczy Mieczysław Cisło i naczelny rabin Polski Michael Schudrich. Szli przez centrum Lublina: Alejami Racławickimi i Krakowskim Przedmieściem.
Przed katedrą rabin zaśpiewał po hebrajsku psalm 130. Podszedł jeszcze imam Nidal Abu Tabaq, mufti Ligi Muzułmańskiej RP, pomodlił się i przemówił, patrząc cały czas na trumnę: „Ten człowiek kilka lat temu podał mi rękę w kościele, uśmiechnął się i powiedział: «Kocham was». My Ciebie, Arcybiskupie, też kochamy”.
Przedstawiciele trzech religii monoteistycznych – biskup, rabin i imam – serdecznie uściskali się przy jego trumnie. Scena – ikona! Zmarły arcybiskup był naprawdę człowiekiem niezwykłym. Ktoś powiedział o nim, że to „skok Beamona” w polskim Kościele, i miną długie lata zanim ktoś skoczy dalej.
Cena niezależności
Wiadomo, że był to wielki filozof, teolog, kosmolog, logik, znawca teorii ewolucji, humanista, słowem: intelektualista i erudyta, jakich mało. Dla wielu osób, także dla mnie, pozostanie jednak w pamięci przede wszystkim jako bardzo dobry ksiądz i człowiek. Ale ta jego samotność…
Sam rzadko mówił na ten temat. Jego samotność była jednak zauważalna. Pomyślałem o niej już kilka godzin po jego śmierci, udzielając wypowiedzi o arcybiskupie dla internetowego pisma literackiego „Dwutygodnik”. Kiedyś Agnieszka Holland zapytała mnie, a właściwie stwierdziła (bez znaku zapytania), że abp Życiński musi być człowiekiem bardzo samotnym. Wspomniałem o tym metropolicie lubelskiemu. Następnego dnia zadzwonił do mnie i – jakby chcąc się jeszcze raz upewnić – zapytał, czy Holland rzeczywiście tak powiedziała. Potwierdziłem. Postanowił ją zaprosić do Lublina na rozmowę, a także na spotkanie z klerykami. Niestety, nagła śmierć przekreśliła te plany. Holland myślała o jego samotności w episkopacie. Uważała, że ze swoją otwartą wizją Kościoła na pewno nie jest rozumiany.
Gdy jego samego pytano o samotność, trochę żartując, mówił, że wszystko zależy od tego, jak ją rozumieć: czy w kategoriach ściśle filozoficznych, czy teologicznych. Filozoficznie rzecz ujmując, mógł być samotny, ale czuł bliskość Boga - i w tym sensie nie był sam.
Miał przyjaciół w całej Polsce. Był autorytetem dla wielu środowisk, szczególnie inteligenckich. Jak powiedział Aleksandrze Klich, nie miał czasu na cierpienie z powodu samotności. Co prawda, z biegiem lat samotność dopadała go coraz boleśniej, ale nigdy jej nie celebrował, miał bowiem świadomość że został wezwany do posługi następcy apostołów. W książce Wiara wątpiących jeden z rozdziałów zatytułował: Samotność długodystansowców. Pisał w nim o Albercie Camusie. W zapiskach tego wielkiego pisarza dostrzegał świadectwo samotności i goryczy, bezsilności i bólu, który może „dokuczać nawet samotnym długodystansowcom”. Może pisał także o sobie? Czuł wspólnotę duchową z Camusem, z jego losem i jego postawą. Zapewne dlatego, że za swoją niezależność też zapłacił wysoką cenę. Prawie w całości można odnieść do niego te słowa, które napisał o autorze „Dżumy”: „Środowisko nie mogło mu jednak wybaczyć, że swojego wielkiego talentu nie chciał włączyć w lokalne układy. Mógł przecież okazać się lepszym dyplomatą, który potrafiłby wyciągnąć profity […]. Tymczasem, bez cienia dyplomacji, zdecydował płacić za swą niezależność cenę wymierzonych w niego intryg. Cierpiał, ale nie zmieniał stylu. W jego zapiskach pojawiały się tylko gorzkie komentarze, gdy patrzył na dwulicowość praktykowaną przez środowiskowych specjalistów wyzwolenia.”
Bezkompromisowy dialogista
Był ewangeliczną twarzą Kościoła. Nie był fundamentalistą moralnym, ani moralizatorem, choć potrafił być pryncypialny i zasadniczy. Piętnował wszelkie przejawy fanatyzmu, nacjonalizmu, antysemityzmu, nienawiści i głupoty w życiu społecznym. Był niewątpliwie człowiekiem dialogu, choć bywał też bezkompromisowy – również wobec gazet, do których pisywał swoje artykuły. Publicystyka była zresztą jego pasją. Miał pazur, mówiono o nim: „mistrz ciętej riposty”. W początkach istnienia polskiej edycji „Newsweeka” regularnie, co tydzień, publikował w nim felietony. Gdy pojawiły się na łamach pisma reklamy środków antykoncepcyjnych, natychmiast zerwał współpracę. Na nic zdały się tłumaczenia szefów redakcji, że nie mają wpływu na dział reklamy. Decyzja była szybka i nieodwołalna. Nie był jednak pamiętliwy. Po latach napisze tekst – do tego samego „Newsweeka” – o Stephenie Hawkingu i jego koncepcji stworzenia wszechświata.
Z „Rzeczpospolitą” zerwał, kiedy nowe kierownictwo z dnia na dzień pozbywało się autorów, których cenił. Szalę goryczy przelało odejście Szymona Hołowni i usunięcie felietonów Stefana Bratkowskiego. Nie zdzierżył i od tamtego czasu w dzienniku, z którym współpracował przez cały okres Dariusza Fikusa i Macieja Łukasiewicza, nie ukazał się już nigdy żaden jego artykuł. Nie żałował tej decyzji, od początku zresztą nie akceptował nowej linii ideowej „Rzeczpospolitej”, więc zapewne i z tego powodu zniknął z jej łamów, ale zawsze ją czytał, często irytując się przy tym zajęciu, a niekiedy chwaląc niektórych autorów. Ostatnio ostro reagował na krytykę idei Asyżu bis, czyli międzyreligijnego spotkania modlitewnego. Zarzucanie relatywizmu Benedyktowi XVI, a tym samym Janowi Pawłowi II, który zwołał pierwsze spotkanie w Asyżu, uważał za absurd, a samą ideę spotkania ludzi wielu religii, kultur i ras – za wyraz ewangelicznego otwarcia na drugiego człowieka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.