O szczęściu w małżeństwie, mieszkaniu „na próbę” i „małżeńskich apteczkach” oraz o tym, czego mężczyźni boją się w Kościele, z ks. dr. Piotrem Pawlukiewiczem i dr. Jackiem Pulikowskim
To przerażające! Na szczęście są jeszcze na świecie porządni faceci...
J.P.: − Zauważam u mężczyzn zdrowy odruch. Mają już dosyć bycia wiecznymi dziećmi, takimi piotrusiami panami oraz podopiecznymi własnych żon czy matek. Oni chcą być prawdziwymi mężczyznami. Najpierw starają się dowiedzieć, co to znaczy być prawdziwym facetem z krwi i kości, a potem podejmują konkretne działania w tym kierunku.
Te działania powinna jednak poprzedzać przede wszystkim modlitwa.
Ks. P.P.: − Tak, ona ma przeogromną siłę. Bardzo często zaraz po ślubie żona i mąż modlą się razem, a potem zaczynają czynić to oddzielnie. Później dochodzi do tego, że mężczyzna przestaje się modlić i modli się tylko żona, a to już nie jest to. Dlatego trzeba powiedzieć jasno: z największym „kalibrem mocy duchowej” mamy do czynienia, gdy żona i mąż razem omadlają swoje drogi.
A co w sytuacji, kiedy w małżeństwie już się pojawiły trudności?
Ks. P.P.: − Wówczas małżonkowie nie powinni wstydzić się prosić o pomoc. Niestety, większość par, gdy zaczyna im się „sypać” małżeństwo, nie prosi o pomoc, tylko dość szybko decyduje się na rozwód. Dlatego, kiedy przychodzą do mnie młodzi ludzie przed zawarciem związku małżeńskiego i mają wątpliwości, czy to małżeństwo będzie udane, czy wytrwają, pytam ich m.in., czy mają już „apteczkę ratunkową” na wypadek gdyby dopadł ich kryzys.
Jak można przygotować taką apteczkę?
Ks. P.P.: − Do takiej „małżeńskiej apteczki” należy włożyć książkę, która kiedyś wstrząsnęła ich życiem w sensie duchowym, płytę z konferencjami, które do nich trafiły, adres do księdza mającego na nich wpływ i numer telefonu domu rekolekcyjnego. Można oczywiście powkładać jeszcze inne rzeczy, chociażby numer telefonu do wujka, którego się boją (śmiech) i z którego zdaniem się liczą, czy kilka listów miłosnych z czasów narzeczeństwa i płytę DVD z zapisem składania przysięgi małżeńskiej. To wszystko trzeba trzymać na półce i jak się zacznie źle dziać, po prostu po to sięgnąć. Może pomoże.
Zanim dojdzie do sytuacji, gdy będziemy musieli sięgnąć po naszą apteczkę, warto chyba jednak stosować profilaktykę?
J.P.: − Służą temu inicjatywy takie jak na przykład grupy ludzi pracujących na KUL-u. Zapoczątkowali oni program Tato.net, którego celem jest inspirowanie oraz formowanie mężczyzn do stawania się coraz bardziej zaangażowanymi ojcami. Organizują oni m.in. wyjazdy weekendowe taty z synem lub taty z córką albo też samych mężczyzn, którzy chcą „doszkolić się” w byciu mężczyzną i ojcem.
Mam nadzieję, że pomagają w tym również seminaria, które prowadzę w różnych miejscach Polski. Spotyka się na nich grupa mężczyzn, zazwyczaj dość liczna, którzy przez cały dzień słuchają konferencji i dyskutują o wizji męskości i ojcostwa, opierając się na nauce Kościoła. Pomocą może być w tym lektura encykliki bł. Jana Pawła II Familiaris consortio, w której bardzo dokładnie nakreśla sylwetkę męża i ojca. Ważne jest też przełożenie tych wskazań na codzienną praktykę. A często okazuje się to być trudnym wyzwaniem dla tych, którzy nie wynieśli z domu dobrych wzorców. Ostatnio na przykład podczas spotkania w Ełku, kiedy zapytałem ok. 100 obecnych tam mężczyzn, średnio w wieku blisko 40 lat, który z nich widział ojca przytulającego czy całującego mamę albo mówiącego jej coś miłego, twierdząco odpowiedziało zaledwie dwóch. Jeśli więc ci mężczyźni w swoich domach nie widzieli takich gestów, muszą się najpierw ich nauczyć, następnie zacząć je wykonywać – dopiero potem „wejdą” im one do środka, w ich osobę.
Wydaje się, że mężczyzn w ciągłym dorastaniu do odpowiedzialnego ojcostwa powinien wspierać także Kościół, który przecież stawia na rodzinę. A jednak w kościelnych ławkach siedzą głównie panie. Gdzie szukać przyczyn tego stanu rzeczy?
Ks. P.P.: − O tym ciekawie pisze David Murrow w swojej książce Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła. Zauważa w niej, że duszpasterstwo jest w dużym stopniu skierowane do kobiet. Kobieta idzie w niedzielę do kościoła „jak na skrzydłach”. Kazania mówią głównie o relacjach, np. o tym, że „Jezus jest blisko ciebie, chce się z tobą spotkać” i przez to są częściej skierowane do kobiet. Pamiętajmy, że niejeden mężczyzna ma problem, bo żona „zdradza” go z Kościołem. Żona biega ciągle do kościoła, słucha ciągle kościelnego radia. Niejeden mężczyzna odbiera to tak, że Bóg zabrał mu żonę. Żeby to jeszcze był inny mężczyzna, to można by z nim powalczyć. Ale jak walczyć z Bogiem?
Panowie boją się też, że Kościół zabierze im to, co tak lubią: śmiech, radość, seks. Dla nich w kościele trzeba zachowywać się według trzech „S”: stój, słuchaj, śpiewaj. Słuchałem już nieraz zwierzeń mężczyzn: „Proszę księdza, żona mnie przekupiła i poszliśmy na spotkanie grupy modlitewnej”. − I co? „W życiu już tam nie pójdę, kazali mi robić dwie najstraszniejsze rzeczy dla faceta”. – Proszę Pana, na spotkaniu grupy modlitewnej, jakie rzeczy? „Kazali mi trzymać drugiego faceta za rękę i zachęcali, żebym się otworzył i opowiadał, najlepiej o moich grzechach”.
Sporo tych męskich obaw. Może się więc wydawać, że Kościół to nie miejsce dla nich?
Ks. P.P.: − Według niektórych mężczyzn Kościół jest dla „słabiaków”. Oni mają inną religię, to siła i duma. Dlatego: Panowie, szukajcie, twórzcie duszpasterstwa dla mężczyzn! Może wspólny wyjazd w góry czy na kajaki? Módlcie się do św. Józefa, bo Kościołowi dzisiaj bardzo potrzeba mężczyzn. Przeprowadzone badania wskazują, że jeśli cała rodzina jest niewierząca i nawróci się w niej żona, to w 17 proc. pociąga za sobą do Boga resztę rodziny. Jeśli natomiast nawróci się mężczyzna, dzieje się tak w 93 proc. Taka jest siła świadectwa mężczyzn.
rozmawiała KAMILA TOBOLSKA
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.