Wieczorna modlitwa początkującego misjonarza

Wzrastanie 9/2011 Wzrastanie 9/2011

Jak mówić o Tobie? Jak powiedzieć, że ich kochasz, że jesteś blisko? A oni tacy biedni. A półnagie dzieci dziś z uśmiechem dzieliły jednego cukierka na czworo. Papierek obejrzany wielokrotnie dostał się najmniejszej dziewczynce. Złożony starannie w kostkę trafił do kieszonki.

 

Jedyne słowo takie samo jak w Polsce.

Jedyne słowo.
Niech tak będzie, niech tak się stanie.
Cała reszta inna.
A może jednak nie?
AMEN

ojciec Dariusz Marut CSSp

Ojciec Dariusz Marut pracuje na Madagaskarze dwa i pół roku na misji w Mampikony wraz z trzema innymi kapłanami. Na terenie ok. 150 km duszpasterzują w 40 kościołach i 15 prowadzonych przez siebie szkołach - od podstawówki do liceum dla 3000 dzieci. Prowadzą także kantynę szkolną dla 80 najuboższych dzieci.

Ojciec Darek tak wspomina pierwszą myśl o wyjeździe w te tereny: - Przed samym wylotem na Madagaskar byłem w Łagiewnikach. Zupełnie przypadkiem spowiadałem się u starszego jezuity, który jak się okazało prawie całe życie pracował na misjach. Powiedział do mnie: „Młody księże, po co ksiądz leci na Madagaskar? Nie żeby nawracać, ewangelizować i chrzcić. Leci tam ksiądz, bo Pan Bóg uważa, że to najlepsze miejsce dla księdza, żeby się móc zbawić. To przez to miejsce może się ksiądz nawracać i przybliżać do Pana Boga. Potem dopiero jest reszta. Niech ksiądz tylko daje świadectwo swoim życiem i postawą, a zrobi ksiądz już bardzo dużo. Niech ksiądz tylko modli się i kocha!” Dziś wiem, że miał świętą rację!

Czekała na Jezusa

Po przylocie na Madagaskar o. Dariuszowi świat przewrócił mi się do góry nogami, ponieważ wszystkiego musiał uczyć się od nowa: modlić się w niezrozumiałym języku; kochać ludzi, którzy żyją w innej kulturze i często niezrozumiałych zwyczajach i zmagać się z wszechobecną nędzą. I był to dla niego wielki przeskok, ponieważ przed seminarium skończył szkołę gastronomiczną i pracując w ekskluzywnym hotelu miał kontakt z wyśmienitymi daniami. A na swej obecnej misji, kiedy zasiadał do swojej miski ryżu przez otwarte drzwi czuł na sobie spojrzenia dzieci, które go dziś nie miały.

- Zadzwoniła kiedyś do mnie pracująca w buszu siostra zakonna – księże, przyjedź prędko do nas na wioskę, bo mamy umierającą kobietę. Po kilku godzinach dotarłem na miejsce. Kobieta była nieprzytomna i niezwykle wychudzona. Wszyscy byli zgromadzeni wokół niej i modlili się. Dokładnie w momencie, kiedy udzielałem jej absolucji kreśląc znak krzyża na czole wygięła się i zmarła. Będący tam lekarz stwierdził zgon mówiąc: „Czekała na Jezusa – teraz odeszła już z Nim w pokoju” – mówi o. Darek.

Do misjonarzy często przychodzą chorzy. - Kiedyś trędowata starsza kobieta poprosiła mnie, bym opatrzył jej ranę. Nogi mi się ugięły, kiedy zobaczyłem gnijące mięso i wystające kawałki białych kości. Dodatkowo uderzający odór. Nie mieliśmy nawet zwykłych gumowych rękawiczek. Tylko trochę środków opatrunkowych. Nie śmiałem jednak odmówić, nie chciałem jej zranić, odrzucić. Od tego dnia przychodzi codziennie tak jak i inni – wspomina duchacki misjonarz.

Ludzie z Madagaskaru czekają z utęsknieniem na kapłana. Wychodzą by pomóc nieść bagaże, by wskazać drogę, by przestrzec przed krokodylami. Tak bardzo spragnieni są Eucharystii i obecności księdza. Wieczorem, przy blasku świecy wszyscy schodzą się i pomimo zmęczenia całodzienną, ciężką pracą, zaczynają się spowiadać. Potem celebrowana jest Msza św., a rozmowy trwają do późna w nocy.

Dla ludzi z Madagaskaru kapłan to człowiek znający się na wszystkim. Jest nie tylko kapłanem prowadzącym modlitwy, ale także jako pomoc pierwszego kontaktu. Przychodzą dosłownie z wszystkimi problemami i sprawami. Trzeba każdego wysłuchać i każdemu poradzić, choć pomóc na pewno nie da się każdemu.

Jak kłosy ryżu

Co w tradycji i kulturze Malgaszy jest zaskakujące? Jak mówi o. Dariusz: - Przeżywanie śmierci. Kiedy ktoś umiera to nie jest to moment dramatyczny. Smutny tak, ale nie tragiczny. Przeżywają to inaczej niż my w Polsce. Po kilku latach od pogrzebu zmarły jest wykopywany. Myje się jego szczątki, owija w nowe płótna i wkłada do małej drewnianej trumienki. Wtedy dopiero następuje druga część pogrzebu. Mówi się, że zmarły odszedł już do swoich przodków. Wtedy jest wielkie święto. Niesie się trumienkę w tańcu. Po kolei wszyscy członkowie rodziny w drodze do rodzinnego grobu przejmują ją i tańczą z nią radośnie śpiewając. 

Pomimo wielu problemów, ludzie na Madagaskarze są bardzo życzliwi oraz radośni i jak mówi o. Darek: - Nieraz mam wrażenie, że to my, żyjący tu „biali”, odcięci od Internetu, prądu, gazet i życia nazywanego u nas potocznie „normalnym”, jesteśmy bardziej „nieszczęśliwi” niż otaczająca nas lokalna społeczność od pokoleń przyzwyczajona, by zamiast na zegarek patrzeć na słońce, zamiast brać prysznic – kąpać się w rzece, a zamiast czytać gazety i sprawdzać maile – rozmawiać z innymi. A wszystko to wplecione w naturalny rytm siania i zbierania ryżu. Ale to nie dzieje się tu z przypadku. W ten proces włączony jest również każdy człowiek, który jest jak posadzony w porze deszczowej kłos ryżu. Najpierw smagany deszczem, gorącym słońcem i wiatrem, pewnego dnia przechyla się ku ziemi, pełen ciężkich, życiodajnych ziaren i odchodzi w ciszy, jak chylący się ku zachodowi dzień, dając miejsce kolejnym pokoleniom. Dzięki pobycie tutaj pogłębiam swoją wiarę i czuję się szczęśliwy.

Oprac. Dorota Mazur

 


 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...