(Nie) warto rozmawiać

Tygodnik Powszechny 37/2011 Tygodnik Powszechny 37/2011

Żeby społeczeństwo trwało w swojej funkcjonalnej strukturze, świętych musi być mało. Wybieramy to, co jest łatwe do zaakceptowania.


I takich wirtuozów religijnych nie akceptujemy?

Po prostu, żeby społeczeństwo trwało w swojej funkcjonalnej strukturze, świętych musi być mało. Wybieramy to, co jest łatwe do zaakceptowania. Wyobraźmy sobie, każdy z nas, własne środowisko pracy, do którego wkracza człowiek o intensywnej religijności. Co się dzieje? Dla wszystkich jest niewygodny ze względu na swoje odwoływanie się do wiary. W masie chcemy, żeby życie toczyło się gładko, czyli było zbudowane na oczywistościach. Kiedy pojawia się osoba takie oczywistości podważająca – a przecież nic nie jest oczywiste dla człowieka, który żyje tak, jakby miał umrzeć za chwilę – wszystkim komplikuje sprawy.

Albo w rodzinie: żona związała się z grupą charyzmatyczną, a mężowi wystarcza niedzielna Msza. W swoim rozumieniu jest wystarczająco religijny. Ale żona uważa inaczej, codziennie idzie z dziećmi do kościoła, wprowadza wspólne modlitwy przy posiłkach, wszystko komentuje językiem religijnym. To może doprowadzić nawet do rozpadu życia rodzinnego.

Z oczywistości wyznania powinna wynikać oczywistość co do prawd wiary. Jeśli tylko spróbować je wspomnieć w towarzyskiej rozmowie, atmosfera zrobi się gęsta.

Dlatego, że po prostu nie ma potrzeby takiej rozmowy. Być katolikiem to dla większości tak, jak wziąć parasol, kiedy pada. Kto najczęściej mówi o religii? Niewierzący. Bo różnią się od większości i muszą przed sobą argumentować ten wybór. A skoro dla większości wiara jest oczywistością, to znaczy też tyle, że nie jest żadnym intrygującym tematem do rozmowy. W wywiadzie młoda dziewczyna na pytanie o śmierć i wiarę powiedziała: „Nie, na razie o tym nie rozmawiamy. Ale na emeryturze, z koleżanką przy herbacie, wtedy tak, będziemy mówić o Bogu”. Wątpię, bo choć z wiekiem zaangażowanie religijne wzrasta, to wcale ludzie starsi więcej o wierze nie mówią; więcej czytają, ale nie dyskutują.

W łonie katolicyzmu w Polsce nie ma kultury dyskursu. Ciężko zresztą oceniać, co jest lepsze: rytuał czy debata. Socjologowie zajmujący się historią religii podkreślają, że o ile rytuał ma moc jednoczącą, o tyle rozwój doktryny niesie ze sobą rozłamy. Przenosząc to na doświadczenie społeczne: z obawy przed pęknięciem ludzie boją się spornych tematów. Poza tym, po ludzku patrząc, np. mówić o zmartwychwstaniu to mówić o śmierci. A tego nie lubimy.

Ale chętnie narzekamy na Kościół i na księży. Czy to nie paradoks, że jednocześnie nie zdarza się nam choćby trącić spraw duchowych?

Społeczny krytycyzm wobec ludzi Kościoła jest wysoki i paradoksalnie nie pociąga konsekwencji. Krytyka Kościoła przekłada się na krytykę wiary tylko wśród tych, którzy ją porzucają. Są rozczarowani nie księżmi w ogóle, ale konkretnym kapłanem. Poza tym antyklerykalizm wciąż jest silny w środowisku wiejskim, a nie kłóci się z chodzeniem na Mszę i dawaniem na tacę.

W tym wszystkim tkwi paradoks. Np. młodzież licealna krytykuje katechezę, ale z niej nie występuje. Uzasadnienia są pozamerytoryczne, to kwestia konformizmu: bo rodzice by się awanturowali, bo byłoby trudniej zawrzeć ślub kościelny itp. Krytyka Kościoła odsłania więc z jednej strony konformizm, a z drugiej chęć, by Kościół był lepszy, niż jest.

Narodzi się więc kultura debaty?

W Polsce ani Kościół, ani księża nie chcą debaty. To zresztą odbicie postawy także większości wiernych. Załatwianie spornych lub drażliwych kwestii za zamkniętymi drzwiami lub w zupełnej tajemnicy ma chronić przed dezintegracją i zapewniać spójność. Może więc to nie przypadek, że ludzie nie chcą rozmawiać o sprawach religijnych, bo tak samo nie rozmawia z nimi Kościół, ale ich naucza. Może więc zmiany będą następować w tych grupach równolegle?

Postępuje prywatyzacja wiary?

Ciężko o niej mówić, skoro była od zawsze. Ludzie postrzegają się jako katolicy, ale uważają np., że mogą współżyć seksualnie bez ślubu, a rozwody są dopuszczalne. Sfera moralności w znacznym stopniu nie podlega wpływom Kościoła. Prywatyzacja obejmuje też prawdy wiary: Bóg tak, ale jaki Bóg? Tylko dla części będzie to Bóg Trójjedyny, a dla reszty absolut, siła kosmiczna, energia, Bóg filozofów. Podobnie z Chrystusem: dla części to Syn Boży, dla innych reformator społeczny.

Po co więc wypełniać rytuały, skoro nie oczekuję ostatecznej nagrody, bo np. nie wierzę w zmartwychwstanie?

Ponieważ samo uczestnictwo w rytuale jest nagrodą – teraz szeroko dyskutowana jest rynkowa teoria religii, w której prawie wszystko jest kompensatą, czyli obietnicą nagrody nie do spełnienia na tym świecie. A jedyna rzeczywista nagroda to uczestnictwo we wspólnocie wierzących, co buduje poczucie bezpieczeństwa, zaś spełnianie rytuałów nadaje życiu ład i jest źródłem sensu mimo odsuwania myśli o śmierci i o tym, co po niej. Jest też religia kotwicą na czas burzy. Zygmunt Bauman używa metafory zabałaganionego placu zabaw, po którym bez kierunku i kotwicy toczy się życie ludzkie. Ale tak nie jest: w Polsce moim zdaniem widzimy, że społeczeństwo ma kotwicę – i jest nią religia.

Ale w tej masie, która płynie głównym traktem, wspólnota jest niemal wirtualna.

Nie, ponieważ wciąż 30 proc. społeczeństwa żyje na wsi, gdzie w parafiach ludzie się znają i gdzie następuje silna integracja poprzez sakralizację tożsamości: „my w parafii jesteśmy dobrymi ludźmi, wierzymy w Boga, dajemy temu przykłady: wyspowiadaliśmy się, byliśmy do komunii”. Słuchając Radia Maryja widać ten mechanizm w innej odsłonie. Jaka jest np. funkcja darmowego przekazywania sobie na antenie rzeczy? To demonstracja: „my, katolicy, jesteśmy szlachetni, za darmo dajemy: telewizor, ubrania dla dzieci, sadzonki floksów”. Życie społeczne toczy się na scenie i na scenie chcemy pokazać dobrze samych siebie, co samo w sobie także stanowi nagrodę.

Czy więc jest wiara w Polsce obciachem?

Paweł Załęcki próbował odpowiedzieć na pytanie, czy pozycja człowieka intensywnie religijnego oznacza przynależność do grupy mniejszościowej i społecznie prześladowanej. Przeprowadził badania wśród biskupów i liderów środowisk katolickich – niektórzy z nich byli przekonani, że odpowiedź jest twierdząca. To z jednej strony. Ale z drugiej strony mamy przecież ten szeroki trakt, którym płynie masa uznająca się za katolików. Ciężko więc, żeby coś tak powszechnego było obciachem. Chodzi więc raczej o barierę, na jaką natrafiają ludzie intensywnie religijni ze strony tych, którym zawsze wystarcza letnia herbata. Zresztą los wirtuozów religijnych we wszystkich religiach świata jest podobny, toczy się na boku.

Prof. Irena Borowik jest religioznawcą i socjologiem religii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autorka badań i publikacji o religijności Polaków, dotyczących m.in. wpływu wiary na życie codzienne oraz zjawiska prywatyzacji wiary. Prezes zarządu wydawnictwa NOMOS.
 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...