O aktorskiej misji i powołaniu, mrokach duszy Janusza Tracza, celebrytach oraz o porządkującej mocy Pisma świętego z Dariuszem Kowalskim rozmawia Wiesława Lewandowska
– Aktorowi chyba trudniej o tę pokorę niż księdzu...
– O pokorę w ogóle jest trudno. To najtrudniejsza cnota.
– Zawodowy sukces – aktorzy mówią o tym chyba najczęściej – bywa, a nawet musi być odniesiony kosztem życia rodzinnego. To prawda?
– Rzeczywiście, często tak jest i to jest bardzo wysoka cena. Ale też dużo zależy od tego, co uważa się za sukces i co jest w stanie nas zadowolić. Dla mnie sukcesem jest to, że wykonując ten zawód, mogę utrzymać rodzinę.
– A poklask, splendory, zachwyt tłumów?
– Oczywiście, w każdym człowieku jest potrzeba dowartościowania, słuchania dobrych słów o sobie... To prawda, że aktorzy, a – szerzej biorąc – właśnie ci tzw. celebryci, są w stanie zrobić wiele, żeby zwrócić na siebie uwagę, dla poklasku właśnie. Czasem bardzo wiele!
– Po co im to?
– Najprościej mówiąc, to jest potrzeba miłości... To jest w każdym człowieku. Tyle że nie każdy odróżnia poklask, podziw od miłości.
– Pan odróżnia?
– Człowiek ma w sobie głęboką potrzebę prawdziwej miłości, ma w sobie taką studnię bez dna, której nie zapełnią największe podziwy, brawa całego świata ani wszystkie luksusowe dobra... Staram się nie dać wciągnąć w tę pułapkę.
– Jak się to Panu udaje?
– Św. Augustyn powiedział, że niespokojne jest ludzkie serce, dopóki nie spocznie w Bogu. To znaczy, że tylko Boża Miłość jest w stanie zaspokoić moje pragnienia, wypełnić moją pustkę, dać ukojenie. Muszę tylko otworzyć się na tę Miłość, czyli na Niego samego, dać Mu przyzwolenie, po prostu oddać Mu swoje życie… To jest głęboki, długotrwały proces, proces przemiany i przewartościowania swojego życia. Proces nawrócenia. Żeby mógł się zacząć i trwać, trzeba „wypłynąć na głębię”, dać sobie czas na ciszę, na samotność. Im bardziej człowiek jest zapędzony, tym bardziej potrzebuje takiego wyciszenia, czasu na refleksję. Wtedy dopiero można dojść do wniosku, że nie warto dać się porwać prądowi świata, który wszystko, co bezwolne, zagarnia i unosi. Że tylko żywa ryba utrzymuje własny kurs, potrafi płynąć pod prąd...
– A Pan chce płynąć pod prąd, być jakimś znakiem sprzeciwu?
– Nie chcę dać się porywać byle czemu, jakimś zmiennym prądom, modom, własnym, ciągłym zachciankom, niepotrzebnym emocjom, kłamstwom, manipulacjom, pozornym wartościom czy tym bardziej antywartościom, które próbują zastąpić prawdziwe wartości. A to właśnie oznacza w dzisiejszym świecie płynąć pod prąd, czyli – sprzeciwiać się. Choćby przez to, że nie chce się płynąć z innymi, porywanymi przez te wszystkie fale. A to jest rzeczywiście walka, sprzeciw, nieraz trzeba się sprzeciwiać samemu sobie. Chcę, żeby w moim życiu panował porządek, ład. Boży ład.
– Co to znaczy?
– Zacytuję tu swoją córkę Weronikę, która mając 3 lata, obudziwszy się pewnego ranka, rozejrzała się wokół, po czym z zadowoleniem stwierdziła: „Mama jest, tata jest, kościół jest!”. Przez nasze okno widać było kościół. Czyli jest wszystko, co najważniejsze – wszystko na swoim miejscu. Chciałbym, aby w moim życiu był właśnie taki porządek i żebym zawsze umiał odróżnić dobro od zła. Dla mnie niezastąpioną pomocą w porządkowaniu świata jest Biblia. To Słowo jest życiodajne, prowadzi, pomaga w życiowych decyzjach. To jest Księga, która mówi o odwiecznym porządku...
–... a współcześni artyści ją wyśmiewają i drą...
– No cóż, jaki artysta, taki pomysł…
– Potrafi Pan już odpowiedzieć sobie na pytanie, jak żyć zgodnie z powołaniem?
– Odpowiadam sobie, że jako człowiek, chrześcijanin, jestem powołany do miłości bliźniego, a jako aktor – do sumiennego, odpowiedzialnego wykonywania swego zawodu.
– Trzydzieści lat temu, w czasie stanu wojennego, niemal cały świat aktorski garnął się do Kościoła, niejako deklarując „grupową religijność”. Teraz wydaje się, że jest odwrotnie: aktorzy tacy jak Pan, wierzący i specjalnie się z tym niekryjący, to dziś w Polsce rzadkość...
– No tak, Kościół jest dziś obiektem ciągłych ataków, właściwie każdy pretekst jest dobry. To morze dobra, jakie zawdzięczamy Kościołowi, które rozciąga się wokół nas, jest zupełnie niedostrzegane. Wydaje się, że to właśnie środowisko twórców powinno najbardziej doceniać fakt, że Polska, całe nasze dziedzictwo kulturowe przetrwało właśnie dzięki potędze ducha, podtrzymywanej przez wiarę, przez Kościół. Bo Kościół to potęga Ducha!
– Nie ciemnogród?
– No właśnie, ciekawe, gdzie naprawdę jest ten ciemnogród, także ten artystyczny... Czy przypadkiem nie tam, gdzie obowiązuje zasada: „zrób coś obraźliwego, napluj na kogoś, a dołączysz do elity”. Gdzie brakuje wyobraźni, pojawia się kiepski koncept. Nie trzeba się specjalnie napracować, wystarczy przyłączyć się do chóru szyderców, do tego „poprawnego plucia”, a już jesteś elitą. To takie łatwe...
– Artyści mają moc podtrzymywania ducha narodu, dali tego dowód w stanie wojennym, ale po katastrofie smoleńskiej jednak tego ducha narodowi nie użyczyli, a jeśli tak – to zostali przez kolegów skrytykowani... Co się stało?
– Nie wiem. Byłem na Krakowskim Przedmieściu w dniach bezpośrednio po katastrofie. Takiego poczucia wspólnoty, świadomości powagi chwili, wzajemnego szacunku, współczucia wśród ludzi, którzy tworzyli ten tłum, nie doświadczyłem nigdy wcześniej, nawet w czasie tego niesłychanego poruszenia podczas pielgrzymek Jana Pawła II do Ojczyzny. Tam przychodzili raczej ludzie wierzący, a tutaj byli po prostu w s z y s c y. To było widać, to się czuło. Tu była cała Polska. To było niesamowite, zupełnie zniknęło to, co dzieli, to się naprawdę działo! Co się z tym stało, nie wiem, wiem, że zostało to zaprzepaszczone. Może rzeczywiście było tu miejsce dla artystów, jakieś zadanie dla nich…? Moim zdaniem, pielęgnowanie poczucia wspólnoty, pamięci narodowej staje się dla nas coraz większym wyzwaniem, bo bez niej naród nie przetrwa, nawet w najbardziej błogim dobrobycie.
– W przedostatniej i ostatniej kampanii wyborczej wielu aktorów zaangażowało się czynnie, kandydując z ramienia różnych partii, a wielu udzieliło im swej twarzy i autorytetu. Jak Pan ocenia to zjawisko?
– Nie chcę tego oceniać, każdy dokonuje własnych wyborów. Najważniejsze są owoce. Drzewo poznaje się po owocach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.