Ona pobita, uciekająca z dzieckiem na ręku do przytuliska; on najspokojniej w świecie pozostający we wspólnym mieszkaniu – znany od lat obrazek miało zmienić wprowadzone rok temu nowe prawo przeciw przemocy. Nie zmieniło.
Jak wyglądają realia? Zespołów nie powołała co trzecia polska gmina. Mimo że nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie powstała rok temu, a przed dwoma tygodniami rada ministrów wydała zapowiadane od dawna rozporządzenie dotyczące niebieskich kart.
– Bywa, że samorządowcy czują się panami swojego podwórka – komentuje Justyna Podlewska. – Odmawiają powołania zespołu, podając absurdalne powody, wynikające ze specyficznego, mającego ideologiczne źródła, podejścia do problemu przemocy w rodzinie.
Przykład: Zakopane – skądinąd należące do przodującego w instytucjonalnej walce z przemocą województwa małopolskiego (niemal 100 proc. powołanych zespołów) – w którym rada miasta od ponad roku nie może przegłosować uchwały. Jej przeciwnicy – radni PiS sprzymierzeni z członkami lokalnych ugrupowań – co kilka miesięcy odrzucają uchwałę. Wbrew burmistrzowi i... ustawie, nakładającej na nich taki obowiązek. Niektórzy radni – zdradzają anonimowo małopolscy pracownicy ośrodków interwencji kryzysowej – uzasadniają sprzeciw, cytując papieskie encykliki; te mają jakoby tłumaczyć, że państwo nie ma prawa wtrącać się w sprawy rodziny.
– Owszem, głosowaliśmy czterokrotnie – potwierdza nie bez satysfakcji przewodniczący Rady Miasta Józef Zacharko (Solidarne Zakopane). – Ja też byłem przeciw, bo ustawa jest wymierzona przeciw rodzinie. W naszym państwie są chyba instytucje takie jak prokuratura, sądy rodzinne? Po co tworzyć nowe byty?
Jerzy Szczepaniec, dyrektor ośrodka wsparcia w Tarnowie, konsultant wojewody małopolskiego do spraw przeciwdziałania przemocy, komentuje krótko: – Gminni urzędnicy sankcjonują przemoc na swoim terenie.
Ośrodek przepełniony
Odsłona trzecia, której właściwie miało już dawno nie być. Tak zapowiadali przynajmniej ponad rok temu twórcy noweli ustawy.
Symboliczny obrazek, scena znana od lat: pobita kobieta, z dzieckiem na ręku i podręczną torbą, uciekająca do najbliższego przytuliska; jej oprawca, najspokojniej w świecie pozostający w ich wspólnym mieszkaniu. Początek: „ofiara”, niejednokrotnie po wielu latach upokorzeń, w końcu „pęka”.
J. „pęka” w sierpniu tego roku. Wychodzi z domu z dwójką dzieci, by zwrócić się o pomoc w krakowskim ośrodku interwencji kryzysowej.
Ciąg dalszy tarnowskiej historii K., maj 2011 r. Do bicia, poniżania, plucia dochodzi psychiczne znęcanie się nad synem. Pojawiają się też groźby pod adresem żony: on zapowiada, że otruje ją azotoksem (środek owadobójczy).
Czerwiec. Mąż K. pokazuje opartą o ścianę kulę, której po złamaniu nogi używa jeden z synów. „Przetrącę ci nią kręgosłup”. W lipcu kobieta ucieka z mieszkania, mimo że jest jedyną najemczynią (jego, było nie było męża, nie można z lokum ot, tak eksmitować). Ląduje w tarnowskim ośrodku.
Dyrektor Szczepaniec: – Nie, nasz ośrodek po wejściu w życie nowych przepisów nie zamienił się w dom dla sprawców. Ani nie opustoszał. Przeciwnie: ostatni rok to większe niż wcześniej przepełnienie. Nie spotkałem się jeszcze z ofiarą, która zgłaszając się do nas po raz pierwszy, przychodziłaby po pomoc jedynie ambulatoryjnie, a sprawca byłby poza mieszkaniem.
Jak jest w innych miejscach?
– Właśnie zakończyłam interwencję w sprawie kobiety, która jest w trakcie tułaczki – mówi Lidia Gadomska, psychoterapeutka z krakowskiego OIK. – Nie spotkałam przypadku izolacji sprawcy, dzięki której kobieta mogłaby zostać sama w domu.
Krzysztof Sarzała, dyrektor OIK w Gdańsku: – Znam jeden taki przypadek. Poza tym nic się nie zmieniło: nasza działalność nadal koncentruje się na pomocy ofiarom, m.in. szukaniu lokum po opuszczeniu hostelu.
Krystyna Juraszek, kierownik zakopiańskiego Centrum Wsparcia Dziecka i Rodziny: – Ponad rok temu, kiedy wchodziła ustawa, zastanawialiśmy się, czy nie będzie trzeba zamykać centrum, a pracownicy pytali, czy na pewno utrzymają etaty. W tym roku musiałam dostawiać dodatkowe łóżka. Zakopiańscy policjanci namawiają kobiety, żeby uciekały do nas. A sprawca zostaje w domu i dzwoni do nas z pogróżkami.
Według Renaty Durdy z „Niebieskiej Linii” (placówki Instytutu Psychologii Zdrowia), najbardziej znanej organizacji pozarządowej pomagającej ofiarom przemocy, przepełnione hostele to m.in. efekt wzrostu świadomości ofiar. – Opada powoli poziom wód kryjących górę lodową, jaką jest problem przemocy domowej – uważa Durda. – Do tej pory widzieliśmy tylko wierzchołek, bo mniej kobiet decydowało się przerwać milczenie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.