Ona pobita, uciekająca z dzieckiem na ręku do przytuliska; on najspokojniej w świecie pozostający we wspólnym mieszkaniu – znany od lat obrazek miało zmienić wprowadzone rok temu nowe prawo przeciw przemocy. Nie zmieniło.
Optymizm zweryfikowany
Nie tak miała wyglądać rzeczywistość po wprowadzeniu zmian w prawie. Na czym ich twórcy opierali optymizm dotyczący zjawiska tułaczki ofiar? Do ustawy wprowadzono rewolucyjny, jak się zdawało, środek: możliwość nakazu opuszczenia mieszkania przez domniemanego sprawcę już na etapie postępowania przygotowawczego (decyzję, z trzymiesięcznym terminem obowiązywania, może podjąć prokurator). Tak oto środek, który do tej pory istniał tylko w formie dozoru policyjnego, i był praktycznie niestosowany, miał się zamienić w narzędzie skuteczne i częściej stosowane.
Efekt? Po ponad roku obowiązywania noweli to nieco ponad dwieście decyzji prokuratorów w całym kraju. – W ponad 30-milionowym kraju to bardzo niewiele – przyznaje Renata Durda. – Pamiętajmy jednak, że życie jest często bardziej skomplikowane niż ustawy. Rzadko zdarza się sytuacja zero-jedynkowa. Bo nawet jeśli prokurator posiada wystarczający materiał dowodowy, by zastosować przepis o izolacji, może się okazać, że poza sprawcą w mieszkaniu przebywa np. jego rodzina, która i tak nie pozwoli żyć spokojnie ofierze.
Istnieje też – o czym otwarcie mówią działacze organizacji wspierających ofiary przemocy – inna przyczyna niskiej stosowalności prawa: to opór przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. A często zwykły brak wiedzy.
– Jeżdżę po Polsce ze szkoleniami z zakresu przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Czasem na takie spotkania trafiają pracownicy wymiaru sprawiedliwości. Niezbyt często i niezbyt chętnie, bo przecież „wszystko już na ten temat wiedzą” – opowiada Renata Durda. – Niestety nadal spotykam na sali osoby, które na informację o nowym narzędziu prawnym dającym się zastosować w sytuacji przemocy w rodzinie, reagują zdziwieniem. Inni niby o nich wiedzą, ale nie są przekonani o ich skuteczności. Skąd to przekonanie? Na pewno nie z praktyki, bo takiej jeszcze nie mają. Zwykle stoją za tym fałszywe, ale dość obiegowe przekonania o przemocy: że ta kobieta jakaś taka „niewiarygodna”, a sprawca to „dobry fachowiec i świetny kolega w pracy”.
Sądy nieczułe
W odsłonie czwartej do gry wkraczają sądy. Co o karalności przemocy w rodzinie mówią statystyki resortu sprawiedliwości? Zarzut znęcania się nad najbliższymi – art. 207 kodeksu karnego to najbardziej jaskrawy przykład przemocy w rodzinie – postawiono w ubiegłym roku 16 tys. osób. Skazano 13,5 tys., a 90 proc. wyroków – często w zawieszeniu – stanowiły kary pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 2 lat (kara maksymalna to 6 lat).
Przypadki umorzonych postępowań, uniewinnień, niskich wyroków w zawieszeniu to od lat kość niezgody na linii organizacje pomocowe – wymiar sprawiedliwości.
Tak jak w nagłośnionej niedawno przez Radio TOK FM sprawie lubelskiego notariusza i jego żony. Po tym, jak pokrzywdzona doniosła w prokuraturze, że mąż złamał jej nos, śledczy – mimo stwierdzenia lekarza, że kobieta została pobita – umorzyli postępowanie w sprawie znęcania. Powód? „W okresie, którego sprawa dotyczyła, jedynym zdarzeniem było zdarzenie, gdzie pokrzywdzona została uderzona pięścią w nos” – tłumaczyła rozgłośni prokurator z Lublina (znęcanie nie może być jednorazowym aktem: ten kwalifikuje się do kategorii „pobicie”, o które kobieta z Lublina może wytoczyć sprawę z powództwa prywatnego). Jednak – jak zauważają przedstawiciele instytucji pomocowych – w sprawie lubelskiej wielokrotnie wcześniej interweniowała policja (kobieta miała m.in. dwukrotnie złamany nos i uszkodzoną błonę bębenkową).
Niemal bliźniacza historia wyłania się z akt kolejnych spraw przeciw mężowi J. (kobiety z krakowskiego OIK). Od 2007 r. prokuratura i sądy kilkakrotnie umarzają postępowania, mimo wielu orzeczeń lekarskich. W 2010 r. rozpoczyna się kolejna rozprawa. Ale kwalifikacja czynu to jedynie pobicie, a nie znęcanie się nad najbliższymi (uzasadnienie podobne do tego z Lublina).
– Z naszego punktu widzenia przemoc w tym i wielu innych przypadkach jest ewidentna. Z punktu widzenia wymiaru sprawiedliwości przemocy nie ma – rozkłada bezradnie ręce Lidia Gadomska z krakowskiego OIK.
Na nieuchronny dysonans między diagnozami placówek pomocowych a literą prawa zwraca też uwagę Jerzy Szczepaniec z Tarnowa: – Właściwie nie wiadomo, co w myśl przepisów powinniśmy z podobnymi przypadkami robić: skoro zgodnie z prawem nie było przemocy, może nie powinniśmy takiej kobiety przyjmować do ośrodka? Podobnie jest ze strategią pomocy ofiarom. Przygotowujemy nasze klientki do tego, by samodzielnie radziły sobie po wyjściu z ośrodka, bo znamy realia, w których nie ma co liczyć na eksmisję sprawcy. Jest też ogromny problem z przewlekłością postępowań rozwodowych, alimentacyjnych czy o pozbawienie praw rodzicielskich. To wszystko trwa miesiącami, osłabiając wiarę ofiary w możliwość usamodzielnienia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.