Ona pobita, uciekająca z dzieckiem na ręku do przytuliska; on najspokojniej w świecie pozostający we wspólnym mieszkaniu – znany od lat obrazek miało zmienić wprowadzone rok temu nowe prawo przeciw przemocy. Nie zmieniło.
W pierwszej odsłonie walki ona (nadal blisko 100 proc. dorosłych ofiar przemocy to kobiety) nie ma jeszcze sojuszników. Pracownik socjalny, kurator, dzielnicowy, gminny zespół interdyscyplinarny – żadna publiczna instancja nie ma jeszcze dostępu do jej domowego życia. Prawo to domowy satrapa, cztery ściany i pogłośniona muzyka.
Ona, przynajmniej na tym etapie, nic „z tym” nie robi: bo się boi; bo jest uzależniona od patologicznego układu; bo nie ma środków do życia; bo zwyczajnie nie wie, do kogo się zwrócić o pomoc.
J., czterdziestolatkę z Krakowa, w czterech ścianach trzymała nadzieja na cudowną poprawę. Uszkodzona siatkówka w oku, stłuczona ręka, złamana szczęka córki (J. trzyma w ręku pomarańczową teczkę z lekarskimi orzeczeniami) – jeśli nawet ktoś zgłaszał przemoc, nie robiła tego ona sama.
K. z okolic Tarnowa w niezłomności ofiary trwała lat osiemnaście. Przemoc light – tak można określić to, co się działo przez niemal dwie dekady (przynajmniej w porównaniu z wydarzeniami, które miały nastąpić później): głównie znęcanie się psychiczne, regularne, uporczywe, a jednak jakoś do zniesienia. W dodatku sankcjonowane przez otoczenie. „Ja to przechodziłam, dziecko, przez całe życie. Przejdziesz i ty” – zwykła w kryzysowych momentach mawiać teściowa.
Świat idealny
W odsłonie drugiej zjawia się ktoś trzeci. Zwykle to zaalarmowany policjant, rzadziej pracownik socjalny albo lekarz. W świecie idealnym to właśnie pierwszy kontakt odpala urzędniczo-prawną machinę, która ma od tej pory pomagać ofierze.
Policjant, w razie zagrożenia, izoluje podejrzanego, zabierając go na 48 godzin do aresztu lub do izby wytrzeźwień. Ofiarę informuje o jej prawach, dając adresy placówek pomocowych. Lekarz – to nowy przepis w polskim prawie – musi wystawić osobie zgłaszającej się z objawami pobicia specjalne zaświadczenie (wcześniej mógł je wydać tylko lekarz medycyny sądowej).
Plonem pierwszej interwencji policji jest tzw. niebieska karta, dokumentująca zdarzenie (muszą ją od niedawna wypełniać, poza mającymi już ten obowiązek pracownikiem socjalnym i policjantem, przedstawiciele służby zdrowia, oświaty oraz gminnej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych). Karta trafi do szefa miejscowego zespołu interdyscyplinarnego – to nowe ciało, powołane nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie – który koordynuje pomoc ofiarom na terenie gminy.
Tyle świat idealny. W świecie realnym jest dalsza część opowieści K. z okolic Tarnowa – drobnej, ciemnej, rozedrganej czterdziestoparolatki, która od dwóch miesięcy wraz z trójką dzieci mieszka w miejscowym ośrodku wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie.
Luty 2011 r. On niszczy telefony dzieci (rzuca o ziemię), na córkę wylewa zupę, uderza K. w ramię pięścią. Ta wysyła któregoś wieczora sms do najstarszej córki: „W domu akcja, wezwij policję”. Przyjeżdżają, nie zakładają niebieskiej karty, nie zabierają męża. Odjeżdżają.
J. z Krakowa – blond włosy, od K. silniejsza, pewniejsza, może dlatego, że więcej ma już za sobą? – z podobnych wizyt mogłaby ułożyć kronikę. Opowiada o serii spóźnionych interwencji, nonszalancji funkcjonariuszy, którzy nie mają zamiaru „mieszać się w konflikt małżeński”. I o jedynym przypadku izolacji szalejącego męża: policjanci zabierają go z domu... na 15 minut.
Justyna Podlewska, prawniczka pomagająca ofiarom przemocy w Fundacji Dzieci Niczyje, o podobnych przypadkach słyszy od lat: – Policjant przyjeżdża, ale ani nie wypełnia niebieskiej karty, ani nie informuje o możliwości uzyskania zaświadczenia od lekarza. A jeśli ofiara jednak uda się do gabinetu, dokumentu często nie dostaje, bo w środowisku lekarskim nadal nie wszyscy wiedzą, że lekarz ma taki obowiązek.
Efekt zaniechań „pierwszego kontaktu”? Bez założonej niebieskiej karty i zaświadczenia lekarskiego ofiara przegrywa drugą odsłonę walki. Kiedy w kolejnej przyjdzie do rozprawy sądowej, będzie zdana na własne zeznania.
Zespół niepowołany
Odsłona druga ma ciągi dalsze. Niebieska karta, o ile została założona, ma trafić do wspomnianego przewodniczącego gminnego zespołu interdyscyplinarnego, spec-gremium, którego zadaniem jest koordynowanie lokalnej polityki przeciw przemocy. Zespół może powołać grupę roboczą zajmującą się pomocą konkretnym rodzinom dotkniętym problemem (taki zespół powstał np. w krakowskiej sprawie J.).
Ta proceduralno-instytucjonalna piramida ma jednak sens tylko pod warunkiem, że gmina posiada, dzięki stosownej uchwale radnych, zespół interdyscyplinarny: brak instancji koordynującej może spowodować tylko chaos.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.