W Polsce przeprowadza się za mało adopcji rocznie. Na kolejne dzieci małżeństwa, już sprawdzone adopcyjnie, czekają 3-4 lata. Wiadomo, że dzieci nie wolno rozdawać na prawo i lewo, ale system ten, także rodziny zastępczej niespokrewnionej, musi przybrać inną formę – przekonują twórcy nowych przepisów. I tu zaczynają się schody.
Nowe przepisy dotyczące adopcji i tzw. pieczy zastępczej zaczynają obowiązywać od stycznia 2012 r. Twórcy ustawy są przekonani, że nowe rozwiązania prawne skrócą czas oczekiwania na dziecko – dzieci nie będą latami tkwić w bidulach, a rodziny, które nie dają sobie rady z trudami życia, znajdą nowego sprzymierzeńca. Krytycy nowelizacji są przeciwnego zdania – szykuje się rewolucja, która nikomu nie przyniesie korzyści. Kto ma rację – jak zwykle rozstrzygnie życie.
Zmiany, ale czy na lepsze?
Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej ma – i to jest jej główne przesłanie – uprościć do minimum procedury adopcyjne. Zdaniem ustawodawcy, sądy i urzędnicy do tej pory działali zbyt opieszale. Sytuacje, gdy matce, która ledwie interesuje się dzieckiem, sąd nie odbiera praw rodzicielskich w złudnej nadziei, że się poprawi, co dla dziecka oznacza kolejny rok w bidulu, wcale nie są incydentalne. I to trzeba zmienić natychmiast.
Po drugie – nowa ustawa ma spowodować, że w kraju znacznie zmniejszy się liczba domów dziecka. Do tych, które zostaną, mają trafiać jedynie starsze dzieci lub te sprawiające problemy wychowawcze czy wymagające specjalistycznej opieki.
Po trzecie – ustawa kładzie akcent na wsparcie rodziny z problemami, a nie – często bezlitosne i bezmyślne, choć zgodne z literą prawa – odbieranie jej dziecka. Nowy przepis powołuje asystenta rodzinnego, który ma współuczestniczyć w rozwiązywaniu problemów powierzonej mu rodziny – od kwestii finansowych, w tym w planowaniu budżetu, zaciąganiu kredytów, przez wychowanie dzieci, pomoc w załatwianiu spraw w urzędach, szkołach, po pisanie podań, wniosków itd. Sporo zmian szykuje się w sferze placówek adopcyjnych. W tej chwili w Polsce działa ponad 100 ośrodków adopcyjnych, z czego 50 to placówki państwowe. Do tej pory podlegały one starostom. W tym roku przechodzą pod zarząd urzędów marszałkowskich. Do końca 2011 r. musiały więc zostać zlikwidowane, by w styczniu br. marszałkowie mogli powołać nowe. W praktyce zapewne będzie tak, że te już działające przejdą formalnie pod jego kuratelę, choć i tutaj nie będzie łatwo. Te, które ocaleją, muszą udowodnić swoją przydatność. Każda publiczna placówka musi mieć na swoim koncie 10 udanych adopcji, prywatna – aż 20.
W przypadku tych ostatnich brak aktywności placówki może wzbudzić w urzędnikach podejrzenie, że personelowi chodziło nie tyle o dobro dziecka, ile o organizowanie odpłatnych kursów. Pracownicy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej zwracają uwagę, że w niektórych województwach działa nawet kilkanaście takich ośrodków, a w innych kilka. Niektóre nie przeprowadziły ani jednej adopcji od lat. Najbardziej aktywne natomiast potrafią umieścić w rodzinach nawet 70 dzieci rocznie. Skąd te rozbieżności?
Po pierwsze – pieniądze
W Polsce przeprowadza się za mało adopcji rocznie. Na kolejne dzieci małżeństwa, już sprawdzone adopcyjnie, czekają 3-4 lata. Wiadomo, że dzieci nie wolno rozdawać na prawo i lewo, ale system ten, także rodziny zastępczej niespokrewnionej, musi przybrać inną formę – przekonują twórcy nowych przepisów. I tu zaczynają się schody.
Państwo przeznacza za mało pieniędzy na działanie ośrodków opiekuńczo-adopcyjnych – ripostują w swoim liście do premiera członkowie Ogólnopolskiej Koalicji Ośrodków Adopcyjno-Opiekuńczych. W liście tym czytamy m.in.: „Przewidziano kwotę 5,25 mln zł na prowadzenie postępowań w sprawach o adopcję. Z naszej oceny wynika, że planowana kwota nie zabezpieczy realizacji większości zadań nałożonych przez ustawę na ośrodki adopcyjne. W przeliczeniu na liczbę województw średnio na jedno województwo przypada kwota 325 tys. zł, co nie wystarcza nawet na utrzymanie jednego ośrodka na terenie województwa. (...) Z danych statystycznych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w skali kraju w 2010 r. przeprowadzono 3356 adopcji. Przy obowiązującym standardzie pobytu 30 dzieci w jednej placówce opiekuńczo-wychowawczej można uznać, że rocznie wszystkie dzieci z ponad 100 domów dziecka trafiają do nowych rodzin. Dzieje się tak dzięki rzetelnej pracy osób zatrudnionych w ośrodkach adopcyjno-opiekuńczych. Rodzina adopcyjna, przejmująca opiekę nad przysposobionym dzieckiem, «zdejmuje» zatem z budżetu państwa koszt utrzymania dziecka w różnych formach opieki instytucjonalnej i zastępczej, który miesięcznie wynosi od 2500 zł do 6000 zł.
Przyjmując, że przeciętny czas pobytu dziecka w placówce opiekuńczo-wychowawczej wynosi 6 miesięcy, generuje to roczne oszczędności w budżecie państwa w wysokości ok. 80 mln zł. Jednocześnie należy pamiętać, że dziecko przysposobione całkowicie «wychodzi» z systemu pomocy społecznej. Ograniczenie środków finansowych na utworzenie ośrodków adopcyjnych drastycznie spowolni procedury adopcyjne, a ustawodawca zakłada ich przyspieszenie!” – napisała w imieniu Ogólnopolskiej Koalicji Ośrodków Adopcyjno-Opiekuńczych Anna Wójcik.
Sporną kwestią jest koszt adopcji. Kandydaci na rodziców będą musieli teraz odbyć szkolenie, które dawniej nie było wymagane. Ma ono trwać aż 45 godzin – co oznacza w praktyce 10-15 spotkań po 3 godziny. Jeśli rodzice nie mieszkają w miejscu, gdzie się je organizuje, będzie kłopot z dotarciem. Szkolenia te są na dodatek odpłatne – półtora najniższej pensji krajowej, czyli ok. 2 tys. zł, plus wspomniane już koszty dojazdów (adopcja ze wskazaniem to koszt grubo ponad 30 tys. zł). Bez żadnej gwarancji, że po zakończeniu szkolenia i pozytywnej opinii kandydaci na rodziców zastępczych otrzymają realną szansę na dziecko. Znamy sytuacje, gdy małżeństwo w średnim wieku po odbyciu przez nie wszelkich wymaganych kursów i zebraniu pliku zaświadczeń odsyłano z kwitkiem właśnie ze względu na wiek. Nikomu nie przyszło do głowy uprzedzić małżonków wcześniej, że są za starzy. Na rodziców adopcyjnych zgłaszają się coraz młodsze małżeństwa, u których wykryto nieuleczalną bezpłodność. Oni z kolei mogą okazać się zbyt niedoświadczeni. Jedna z pracownic ośrodka miała do czynienia z młodziutkimi ludźmi, którzy zrezygnowali z adopcji pięć minut przed sądowym orzeczeniem, bo... postanowili się rozwieść. A co z rodzicami, którzy przeszli proces przygotowania według poprzedniego systemu? A co z rodzicami, którzy chcą adoptować kolejne dziecko? Powinni przechodzić cały cykl od nowa?
Przepisy swoją drogą, życie – swoją
Ile adopcji, tyle wzruszających historii. Nie zawsze jednak ze szczęśliwym zakończeniem. Każda para czy osoba samotna pragnąca adoptować dziecko musi przejść cykl spotkań, testy psychologiczne, rozmowy z psychologiem i pedagogiem, wywiad w miejscu zamieszkania i na koniec stanąć przed komisją, która zdecyduje, czy kandydaci nadają się na rodziców. Wielka niewiadoma. Niektórym udaje się po kilku miesiącach, innym po latach. Nie zraża ich, że przeznaczone im dziecko może okazać się obciążone genetyczną chorobą czy jest z widocznym kalectwem. Czasy, gdy „takie” dzieci adoptowały jedynie osoby z zagranicy, to przeszłość. Ciągle jednak pozostaje kwestia życzliwych, rozsądnych ludzi, którzy decydują o losie niechcianego dziecka i o losie rodzin, które zdolne są obdarować je miłością. Przepisami nie wszystko da się wyreżyserować. W Polsce, i z tym nikt nie dyskutuje, za dużo dzieci przebywa w domach dziecka, podczas gdy po drugiej stronie czekają małżeństwa otwierające dla nich dom. Między nimi jest przepaść przepisów prawnych, ludzkiej bierności, braku fachowości i zwyczajnej obojętności. Czy nowe prawo zdoła choć w części zasypać tę przepaść?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.