Młodszy brat wparował bezceremonialnie do pokoju Natki. Nigdy nie była zadowolona, gdy Antek z okrzykiem na ustach, bez pukania, nawiedzał jej cichy przybytek.
Rano obudziła się rześka, jak rzadko. W końcu to dzień zakochanych, a więc jej dzień. Jeszcze bardziej orzeźwił ją wiatr, gdy szła do szkoły. Lutowe zimno było jednak mniej przyjemnym orzeźwieniem niż myśl, że jest się kochaną. Ścisnęła ramię przewieszonej przez ramię torby z podręcznikami i wyżej naciągnęła szalik. W torbie, oprócz podręczników, była kartka dla Niego. A i szalik przypominał o Adamie. Szalik miała na sobie pierwszy raz, gdy powiedział, że ją kocha. Tamtego dnia Adam zwrócił uwagę i na ten drobny element garderoby. Mówił, że bardzo ładnie zza niego wygląda, tak nieśmiało. A szalik był wtedy naciągnięty prawie na nos, jak teraz.
Adam zaczynał godzinę później, więc musiała przeczekać. Postanowiła nie szukać go na przerwie. Na pewno on pierwszy przyjdzie pod salę. Jeśli ona będzie siedzieć tyłem do kierunku, z którego chłopak przyjdzie, zasłoni jej ręką oczy i zapyta: „Zgadnij, kto?”... Tylko skąd może przyjść?
Natka przemyślała wszystko, ustawiła się odpowiednio i czekała. Tak upłynęła, niestety, cała przerwa. Smutek i roztargnienie malowało się na jej twarzy tak wyraźnie po tej przykrej niespodziance, że na biologii po prostu musiała być pytana. Kobieta od biologii zawsze wyciąga do odpowiedzi tych, którzy dziwnie się kulą i spuszczają zbytnio wzrok. No cóż – nawet dała radę, zwykle przygotowywała się do lekcji na bieżąco i jakoś wskoczyło cztery plus. Mogło być gorzej. Przez całą lekcję myślała, co się stało z Adamem, dlaczego nie przyszedł.
– Co tam, Nata! – usłyszała, gdy tylko wybrzmiał dzwonek i otworzyły się drzwi. Uśmiechnięty chłopak stał w korytarzu i machał energicznie.
– Cześć, Adam – odpowiedziała tak cicho, że nie miał jej szans usłyszeć. Jednak humor jej wrócił od razu i prawie że wybiegła z ławki, gdy on ledwie zdołał minąć się w drzwiach z wychodzącą nauczycielką.
– Gdzie byłeś?
– Spóźniłem się prawie do szkoły, wpadłem w ostatniej chwili. Nie mogłem przyjść przed lekcjami.
– Spóźniłeś w taki dzień?!
– Taki!? A co w nim szczególnego?
– Przecież dziś są walentynki! Ludzie wyznają sobie miłość, myślą o sobie, spotykają się, ja przygotowałam dla ciebie kartkę...
– Nie obchodzę takich świąt, to głupi amerykański zwyczaj. Wolę nasze słowiańskie święta: Noc Kupały na przykład.
– Zawiodłam się na tobie. Miłość można okazywać sobie zawsze, nawet w dniu „głupiego, amerykańskiego święta”. Już to widzę, jak bierzesz mnie na nocne skakanie wokół ogniska. Ciekawe czy kiedyś widziałeś na oczy te swoje wspaniałe słowiańskie zwyczaje... Nawet mój mały brat chciał zrobić przyjemność koleżankom w klasie i narysował im laurki! On wie, że to nie jakiś głupi wymysł, a świetna okazja, by być miłym dla innych, by pokazać, że się pamięta!
***
Odeszła na lekcje z kartką w ręce. Adam był tak osłupiały, że choć wyciągnął rękę po prezent, nie zdążył ująć obrazka ze słonikiem i myszką. Zmieszany nie wiedział, co zrobić. Dzwonek zdążył już zadzwonić, to była pięciominutówka. Nagle Adam zerwał się i pobiegł.
Nie zważał, że się spóźni na lekcje. Może zresztą się uda, niemiecki zawsze zaczyna się nieco po dzwonku, dopiero po ostatnim łyku kawy pitej niespiesznie w pokoju nauczycielskim przez germanistkę.
Nie wiadomo po co, w sklepiku na drugim piętrze, obok licznych batoników, wafelków, chrupek w szeleszczących opakowaniach i gazowanych napojów, była wystawiona wielka bombonierka. Zawsze zastanawiał się, kto mógłby kupić sobie takie cudo i podjadać na przerwie.
Bombonierka była jednak na wystawie wcale nie jako przekąska do drugiego śniadania. Czekała na okazję taką, jak ta. Adam sprawdził jeszcze, czy data ważności nie przeszła – czekoladki długo już uświetniały witrynkę. Było w porządku.
Adam nie zdołał schować wielkiego opakowania do plecaka. Pobiegł do klasy; chwycił za klamkę równocześnie z nadchodzącą germanistką. Spojrzała na niego wymownie, po belfersku, a gdy jej wzrok spoczął na zafoliowanym czerwonym prostokącie, roześmiała się. Adam skulił się w sobie i wszedł do sali, nie zwracał już uwagi na ukradkowe, drwiące spojrzenia kolegów. I koleżanek.
Nie zwracał też wielkiej uwagi na to, co działo się na lekcji. Na wyrwanej ze środka zeszytu od matematyki kartce, rysował ołówkiem laurkę – słonia i mysz. „Nie będę gorszy od twojego brata”, pomyślał. Żałował, że nie ma bloku technicznego, ale liczy się przecież gest serca, prezent kupiony w sklepie, to byłoby mało. I trzeba coś wymyślić na wieczór... I przede wszystkim na czerwcowe przesilenie – pojedziemy gdzieś, gdzie puszcza się wianki, może Krościenko...
– Ja jej udowodnię... jeszcze zobaczy, że uczucia można okazywać zawsze – i w walentynki, i w noc świętojańską, i jutro i pojutrze...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.