Nie likwidujmy, wychowujmy!

Niedziela 18/2012 Niedziela 18/2012

Zamknięcie szkoły to rozerwanie istniejącej wspólnoty. „Zabieracie nam cząstkę nas” – taki napis trzymali podczas pikiety uczniowie z gimnazjum w Tarnobrzegu. O likwidacji szkół nie powinna przesądzać arytmetyka. Tym bardziej że mamy falę likwidacji szkół, ale i falę agresji wśród młodzieży. Gdzie miejsce na wychowanie?

 

Polityka społeczna w Polsce przypomina rozbite na kawałki zwierciadło, którego rząd nawet nie próbuje posklejać, by się przyjrzeć społeczeństwu. Można odnieść wrażenie, że postrzega problemy fragmentarycznie. A przecież niezbędny jest bilans społecznych zysków i strat wszystkich podejmowanych decyzji. Nie można nie zauważać, że między decyzjami istnieje współzależność.

Duszenie samorządów

Coraz więcej zadań przerzuca się na samorządy, nie zapewniając odpowiednich środków na realizację tych zadań. Tak jest nie tylko ze służbą zdrowia, ale z kulturą, oświatą. Subwencje oświatowe z budżetu państwa „na ucznia” są za małe, by utrzymać szkoły z niewielką liczbą uczących się dzieci. Utrzymanie takich placówek przekracza możliwości finansowe zwłaszcza biednych gmin. Nieważny jest nawet fakt, że w jakiejś miejscowości szkoła pełni jednocześnie rolę jedynej placówki kulturalnej, miejsca zebrań i lokalu do głosowania. Kultura już dawno zeszła na daleki plan, a wybory odbywają się tylko co 4 lata.

W Warszawie nikt się nie przejmuje, że na Żuławach dzieci dowożone są do szkoły po 18 km. Już wiele lat temu należało zmienić zasady podziału subwencji oświatowej, tak aby gminy o małych dochodach otrzymywały wyższe wsparcie. Rząd Tuska niezmiennie obiecywał wyrównywanie szans w oświacie, ale szkoły są zamykane, a rząd nadal jest na etapie obiecywania dyskusji na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Uzależnia decyzje od wyników konsultacji. Czas biegnie, a decyzji nie ma.

– Najłatwiej przykręcić śrubę samorządom, bo te przecież nie zastrajkują – przyznał prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz i stwierdził, że w Polsce samorządy nie mają żadnego wpływu na tworzenie prawa. Jednak gdy minister finansów Jacek Rostowski usiłował narzucić w kwestii deficytu budżetowego reżim, który sparaliżowałby lokalne inwestycje, w zeszłym roku samorządy wielkich miast po raz pierwszy zaprotestowały razem. Udało im się wreszcie przemówić jednym głosem, niezależnie od politycznych uwikłań. Coraz donośniej słychać też głos Marka Wójcika – przewodniczącego Związku Powiatów Polskich. Jednak

ciągle są to głosy wołających na pustyni. Bezradni są również rodzice, którzy choć w akcie desperacji okupują szkoły, blokują ulice, demonstrują oburzenie na sesjach samorządów, nie zawsze bywają skuteczni. Protestując lokalnie, działają w rozproszeniu. To nie górnicy, którzy – zorganizowani przez związki zawodowe – przyjeżdżają pod Urząd Rady Ministrów i bijąc o bruk kaskami i kilofami, załatwiają swoje roszczenia.

Numerek w dzienniku

Samorządy nie radzą sobie finansowo, stąd dramatyczne szukanie oszczędnoś-

ci. Zamykanie i łączenie szkół to nie są decyzje, które wzięły się z sufitu. Wiceminister edukacji Joanna Berdzik tłumaczy, że o zamykaniu szkół powinno się mówić w kontekście demografii. Od 2005 r. liczba uczniów zmniejszyła się o milion. Dodajmy – i mniejsze płyną dotacje. Szkoły dobija demografia i ekonomia. Od 2007 r. zamyka się coraz więcej szkół. Jak oblicza Związek Nauczycielstwa Polskiego, w tym roku pod nóż może ich pójść nawet tysiąc.

Mniej boli, gdy szkoły zamyka się w Warszawie, Poznaniu, Łodzi i Wałbrzychu, gdzie placówek oświatowych jest więcej, a do szkół łatwiej dojechać. Gorzej jest na wsiach. W powiecie pleszewskim od 1999 r. liczba uczniów zmniejszyła się o 1400. Władze tłumaczą, że muszą połączyć trzy szkoły zawodowe w jedną, ponieważ na utrzymanie szkolnych placówek brakuje im 3,7 mln zł. Pytanie tylko, czy poupychanych w zatłoczonych klasach uczniów, którzy będą numerkami w dziennikach szkolnych, uda się dobrze nauczyć i wychować? Wątpliwe.

W przeładowanych szkołach bywają klasy z 36 uczniami, nieraz trzeba dostawiać krzesła, bo brakuje miejsca do siedzenia. Trudno w takich klasach prowadzić zajęcia lekcyjne i wychowawcze. Nie ma mowy o indywidualnym podejściu do ucznia.

W dodatku w ramach koncepcji integracyjnej, która co do zasady jest słuszna, do klas rozbrykanej szkoły powszechnej włącza się coraz częściej uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Dla nich nauczyciele muszą przygotowywać odrębne programy nauczania, uwzględniające różnego typu dysfunkcje wychowanków. Taka jest idea. Ale by mogła być właściwie realizowana, klasy muszą być mniej liczne, a praca wychowawcza na wysokim poziomie. Inaczej idea pozostanie pozycją odfajkowaną w ministerialnych programach, a dzieci niepełnosprawne wrócą do szkół specjalnych z poczuciem krzywdy, wykluczenia, wycofane społecznie.

Jednak rządzące elity mało to obchodzi. Dzieci VIP-ów uczęszczają do prywatnych, elitarnych szkół. Są to najczęściej małe, kameralne placówki, o klasach liczących po 12-18 osób. Zostawmy już fakt, że tam nauczyciel może otrzymać więcej godzin na realizację programu. Ciekawostką jest to, że w programie szkolnym znalazła się opieka psychologa i zajęcia, podczas których diagnozuje się problemy młodzieży, uczy asertywności, metod radzenia sobie ze stresem i rozładowywania agresji. Tymczasem w szkołach powszechnych fala agresji przybiera na sile.

Z danych policji z 2011 r. wynika, że przestępstw w gimnazjach i podstawówkach przybywa, a sprawcy są coraz młodsi i bardziej brutalni. Liczba zgłoszonych policji przez szkoły wymuszeń i rozbojów przez ostatnie 2 lata prawie dwukrotnie wzrosła. – Czy nie można dać szansy mniejszym klasom, w których łatwiej nauczać i wychowywać? –

pyta publicznie Antoni Szymański, członek Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu ds. Rodziny. Niż demograficzny może stać się przecież okazją, aby więcej czasu poświęcić tej zaniedbanej wychowawczo młodzieży.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...