Niedługo po osiemnastych urodzinach zdała maturę. Opuściła mury domu, za którym już nigdy nie zatęskniła i pełna wiary w początek nowego życia, udała się na studia do innego miasta. Wreszcie odcięła się od środowiska, które postrzegało ją wyłącznie za dziecko niczyje. Zamknęła za sobą drzwi przeszłości i w końcu nadeszły te długo oczekiwane dni, kiedy czuła się na równi z innymi.
Jej osiemnaste urodziny nie były typowe. Nie było żadnej imprezy, wymalowanych koleżanek w kolorowych sukienkach, napakowanych kolegów w garniturach, ani kilkunastu litrów lejącej się do samego rana wódki. Był za to znicz na grobie matki. Kilka rzewnych łez i wejście w długo oczekiwaną dorosłość. Dorosłość, która miała oddzielić spędzone w domu dziecka dzieciństwo od pełnej nadziei przyszłości.
Niedługo po osiemnastych urodzinach zdała maturę. Opuściła mury domu, za którym już nigdy nie zatęskniła i pełna wiary w początek nowego życia, udała się na studia do innego miasta. Wreszcie odcięła się od środowiska, które postrzegało ją wyłącznie za dziecko niczyje. Zamknęła za sobą drzwi przeszłości i w końcu nadeszły te długo oczekiwane dni, kiedy czuła się na równi z innymi. W nowym otoczeniu nie było bowiem krzywych spojrzeń, ani wytykania palcami. Poznała nowych ludzi, dla których była czystą kartką. Czystą, białą kartką z napisem „Agata”. Bez tytułu - „z domu dziecka”. Można by też powiedzieć, że w końcu czuła się szczęśliwa. Czuła, że jest w odpowiednim czasie, w odpowiednim dla niej miejscu.
Radość z nowego życia nie trwała jednak zbyt długo. Niecały rok później Agata podupadła na zdrowiu. Miała coraz mniej siły. Coraz mniej dobrego samopoczucia i coraz mniej uśmiechu na twarzy. Początkowo myślała, że to tylko przemęczenie. Praca w połączeniu ze studiami i częstymi weekendowymi wypadami z przyjaciółmi w góry, pochłaniały przecież wiele energii. I ona to lubiła. Lubiła być w ciągłym ruchu. Nienawidziła melancholii i bezczynnego siedzenia w domu. Dlatego też, nie chciała zaprzepaścić szansy nowego życia i próbowała oprzeć się ciału, które stawało się niemalże z miesiąca na miesiąc coraz mniej posłuszne i coraz częściej zmęczone, śpiące i wiotkie. W miarę upływu czasu chore ciało jednak przejęło nad nią kontrolę i nie pozwalało jej żyć tak, jak tego chciała. Jej własne ciało odmawiało posłuszeństwa. Traciło siły wbrew jej woli.
Był to pewnego rodzaju paradoks. Lekkie jak piórko ciało składało się z ciężkich, powlekanych mięśniami kości, które z trudem podnosiła. Wychudzone przez chorobę ciało stało się tak ciężkie, że nie miało już siły by chodzić po schodach, a co dopiero po górach. Wiecznie zmęczone oczy zamykały się same, bez jej pozwolenia. A krew coraz częściej odpływała z mózgu, powodując, że Agata w jednej chwili bezwładnie opadała z wielkim hukiem na ziemię. I sama już nie wiedziała, czy to jej ciało w ten sposób uciekało w stan nieświadomości po to, by uciec od choroby, czy to właśnie ta choroba omdleniami pokazywała swoją wyższość nad ciałem swojej właścicielki.
Coraz częstsze wizyty w szpitalu. Coraz więcej leków. I coraz mniej siły by to wszystko znieść. Co prawda znajomi dodawali jej sił. Nie była już przecież dla nich czystą kartką tylko koleżanką, którą dobrze znali. Przyjaciele byli jedynymi świadkami jej choroby. Przy każdych odwiedzinach widzieli malujące się cierpienie na jej twarzy. Współczuli jej i dziwili się, jakie to niesprawiedliwe, że tak młodą dziewczynę, mającą przed sobą całe życie, spotyka takie nieszczęście. Pomagali jej jak mogli. Pocieszali dobierając odpowiednie słowa, dzięki którym rzeczywistość przybierała nieco cieplejszych kolorów.
Przyszedł jednak i taki czas, kiedy Agata dostrzegła, że przechodzą przez próg jej mieszkania z uśmiechem na twarzy, zaś kilka minut później, patrząc na jej wychudzone ciało, ich twarze nagle zaczęły smutnieć. Czuła się z tym bardzo źle. W takich chwilach miała tylko nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy zniknie zupełnie i nie będzie musiała już więcej czuć na sobie tego współczującego wzroku. Rzeczywistość była jednak taka, że jej znikanie przykuwało wiele oczu, a im mniej miała ciała, tym bardziej była zauważalna.
Z czasem choroba przywiązała Agatę do łóżka. Codziennie rano, budząc się w swoim mieszkaniu, widziała przez okno dachy pobliskich kamienic. Najbardziej lubiła zimę i widok szarego nieba oraz pokrytych śniegiem dachów, bo nie miała wtedy poczucia, że coś ją omija. Dni bywały bardzo krótkie. Dzień, tak jak szybko się zaczynał, tak szybko się kończył, a większą jego część zwykle przesypiała. Pocieszała się także tym, że leży w ciepłym łóżku i nie musi marznąć na dworze, czekając na autobus.
W czasie choroby Agata często zastanawiała się nad swoim życiem. Myślała też nad tym, czy Bóg był kiedykolwiek w jej życiu tak naprawdę obecny. Pamiętała ile łez potrafiła wylać każdego wieczoru w domu dziecka, kiedy modliła się
o rodzinę. Nie mogła zrozumieć, dlaczego właśnie teraz, kiedy wreszcie mogła poczuć się szczęśliwa, Bóg pozwala na tę chorobę. Czuła się zawiedziona. Była przecież przekonana, że to wszystko co ją spotkało - nowe miejsce, studia, praca i znajomi, było nagrodą od Boga. Wysłuchaniem jej próśb o szczęście i swego rodzaju zadośćuczynieniem za cierpienia z przeszłości.
Czuła żal. A w swojej żałości przerabiała wiele scenariuszy istnienia Boga. Jednego dnia myślała, że Boga nie ma. Innego uważała, że jest, ale nie ingeruje w ludzkie życie, a jeszcze innego dnia wykrzykiwała Mu cały swój ból. Przyszedł
i taki wieczór, kiedy nie mówiła nic. Była już tak zrezygnowana, zmęczona chorobą i dociekaniem dlaczego jest tak, a nie inaczej, że po prostu milczała. W swojej bezradności powiedziała tylko – jeśli istniejesz, to pomóż.
***
Mówią, że wiara czyni cuda. Pytanie tylko, jak długo trzeba wierzyć, by ten cud się wydarzył? Agata tamtego wieczoru prosiła o pomoc, a gdy następnego dnia się obudziła, nadal była chora. Nie nastąpiło żadne cudowne uzdrowienie. Czuła też taki sam ból, jaki zwykle odczuwała każdego dnia. Mijały dni, a choroba nie znikała. Pewnego wieczoru, patrząc przez okno, zupełnie mimowolnie zaczęła odmawiać modlitwę „Ojcze Nasz” i to właśnie wtedy spostrzegła, że modląc się wypowiadała przecież słowa: „Niech będzie wola Twoja”.
Mijały dni. Wraz z upływającym czasem, w sercu Agaty mijała wszelka żałość. Przyszedł i taki dzień, że uznała za właściwy już tylko jeden scenariusz istnienia Boga. Boga, który wysłuchuje modlitw i spełnia szczere prośby, o ile jest to zgodne z Jego wolą. Dlatego też pogodziła się z chorobą i postanowiła powierzyć Bogu całe swoje cierpienie, które ta choroba zrodziła. Zdając się na wolę Boga, odzyskała spokój. A być może otrzymała go po raz pierwszy, i to w nadmiarze.
Kilka miesięcy później, zupełnie nieoczekiwanie, Agatę spotkało to prawdziwe szczęście, o którym tak uparcie marzyła. Podczas rutynowej wizyty w szpitalu, Agata poznała swojego przyszłego męża.
***
Od tamtych wydarzeń minęło kilka lat. Z perspektywy czasu, Agata może powiedzieć, że Bóg wysłuchał wszystkich jej modlitw. Wysłuchał nawet te dziecięce błagania o rodzinę, której nigdy nie miała. Tak to było, że ojca nie znała, a swojej matki nawet nie pamiętała. Zmarła, kiedy Agata miała dwa latka i wtedy też trafiła do domu dziecka. Bóg wiedział, jak bardzo brakowało Agacie szczerego uczucia miłości. Znał ją przecież najlepiej i wiedział, czego jej do szczęścia potrzeba.
I tak jak kiedyś wieczorami Agata prosiła Boga o rodzinę, tak teraz Mu za nią co wieczór dziękowała. Dziękowała za kochającego męża i za dzieci, których uśmiechy dawały jej tak ogromne szczęście, jakiego wcześniej nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. Agata była wdzięczna Bogu za to, że jej życie ułożyło się tak, a nie inaczej. Potrafiła docenić przeszłość. Uznała, że przez to, jaki charakter miało jej dzieciństwo, potrafi docenić rodzinę, którą teraz ma. Wiedziała też, że przez chorobę jakiej doświadczyła, nabrała więcej pokory i nauczyła godzić się z przeciwnościami losu, które przynosi życie, a na które nie ma się żadnego wpływu.
Być może Bóg dał Agacie samotność i nie zabrał od niej choroby, kiedy Go o to prosiła, bo zarówno ta samotność, jak i ta choroba, miały na zadanie odcisnąć piętno wrażliwości na jej sercu. I być może tak to już jest, że nam się tylko wydaje, że Bóg nie wysłuchuje naszych modlitw, a w rzeczywistości potrzeba tylko czasu by spełniło nam się to, co jest szczere i dobre w oczach Boga. I być może wystarczy tylko uwierzyć i zaufać tak jak to zrobiła Agata, nawet jeśli modlitwa na ten czas wydaje nam się niepotrzebna.
Teraz, wreszcie prawdziwie szczęśliwa Agata, budzi się każdego ranka wtulona w swojego męża. Codziennie budzi się z przekonaniem, że wiara czyni cuda. A jej ulubioną porą roku nie jest już zima.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.