Czytam Folklor tamtych lat w roku 2012 i co mnie uderza? W epoce absolutnego cynizmu, która tymczasem nastała, czytam książkę idealistki, czytam o nie tak znowu odległej przeszłości, która przecież i we mnie żyje, a wydaje się prehistoryczna. Ogarnia mnie zdumienie, że taka autorka istniała. Szlachetna i rzetelna. Katoliczka.
Anka Kowalska, Folklor tamtych lat, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2011, 240 s.
Niech się pokaże piękna brunetka. Ostra uroda podkreślona makijażem. Czerń i czerwień. Ale ta czerń jak węgiel tylko tu i ówdzie, i tylko dla podkreślenia konturów – czerń z nazwy raczej niż koloru, bliższa czarnej kawy. To było chyba to. No i czerwień. Ale też tylko tu i ówdzie czerwień szminki. Bo jak gdyby więcej w tej czerwieni czerwonego wina, a przede wszystkim krwi, niby niewidocznej, a obecnej w ciele. Trudno było nie poczuć na odległość. Kobieta. Do tej czerni i czerwieni, do tej kawy, wina, krwi trzeba jeszcze tylko wlać łyżkę miodu (uwaga: nie przesłodzić!), dosypać szczyptę afrodyzjaku i macie żywą Ankę Kowalską. Ach, zapomniałem o włosach. Dużo ich, czarne i ważne. Wiedziałem, że napisała Pestkę. I że jest z PAX-u. Znałem ją tylko z widzenia.
Tak było do pierwszej połowy lat 70., gdy pewnego dnia odbierałem płaszcz z jakiejś szatni. Może w teatrze, może w kawiarni, już nie wiem. Miałbym w dzisiejszym społeczeństwie informacyjnym pamiętać tak zamierzchłe i dziwaczne czasy? Lata 70.? Pamiętam tylko szatnię, bez daty i dokładniejszej lokalizacji. Jednak musiało się to zdarzyć na początku tamtej dekady, gdy zorganizowana opozycja demokratyczna, jak w drugiej połowie lat 70., jeszcze nie istniała. Były spontaniczne przedsięwzięcia małych grupek, najczęściej pisarzy, na przykład interwencja u ministra sprawiedliwości PRL w sprawie skazanych członków „Ruchu”, m.in. Stefana Niesiołowskiego i Andrzeja Czumy – kto by się wtedy spodziewał – przyszłych ministrów. W interwencji na ich rzecz brałem udział. Mogło o nią chodzić także brunetce przy szatni, a może o jakiś inny wypadek, list, petycję, głos – nie mam pojęcia.
Tak czy owak, odbierałem swój płaszcz. Już mam go w rękach, próbuję na siebie włożyć, gdy podchodzi piękna brunetka. Idzie prosto do mnie.
– Jestem Anka Kowalska – mówi, patrząc mi w oczy. Mówi słowami, ale wzrokiem dodaje, że wie o tym czymś, czego ja po wielu latach nie potrafię sobie przypomnieć. Wtedy jednak potrafiłem. Ona to wie i sprzyja temu. – Proszę o mnie pamiętać – już kończy rozmowę, bierze swój płaszcz, odchodzi.
Taki był początek naszej osobistej znajomości – jednak zaraz urwanej, bez kontynuacji, zapewne dlatego, że na dość długo wyjechałem z Polski. Spotkaliśmy się dopiero w podróży pociągiem do Radomia na proces po wydarzeniach czerwcowych w roku 1976. Mieliśmy swoją demonstracyjną obecnością wesprzeć sądzonego robotnika. Anka z ramienia KOR-u, w którym już działała, ja jako niezależny obserwator. W sądzie zaatakowała nas wrzaskliwa bojówka współpracująca najwyraźniej ze Służbą Bezpieczeństwa. Zostaliśmy obrzuceni obelgami i jajkami. Anką to wstrząsnęło. W przyszłości będzie to nieraz wspominać i wkrótce opisze. Mimo wszystko udało nam się wtedy wejść na salę sądową. Po dziwnej rozprawie wracaliśmy razem do Warszawy w odzieży zbryzganej żółtkami. Chyba odprowadzałem ją do domu. Pamiętam, jak się żegnamy, a ja mówię, że teraz będzie się można umyć i oczyścić nasze stroje z zaschłej jajecznicy.
Folklor tamtych lat – tytuł książki Anki o KOR-ze nie podoba mi się, bo pomniejsza znaczenie spraw, których dotyczy. Folklor kojarzymy ze zwyczajami ludowymi, z samorodną twórczością artystyczną, od niedawna także z amatorską polityką, często śmieszną, bo dotyczącą niewielkich grupek. Być może coś z amatorstwa i komizmu było w działaniach KOR-u, organizacji zaiste maleńkiej, ale wyjątkowo poważnej, o pierwszorzędnym znaczeniu w historii. Dlatego czuję opór przed wydobywaniem cech folklorystycznych KOR-u jako głównych. Gdyby nawet uznać ten tytuł za ogólne odniesienie do „tamtych lat” PRL, niekoniecznie do samego KOR-u, to treść książki, ton, w jakim Anka Kowalska opowiada o PRL, nie uzasadnia takiej frywolności. Muszę jednak dodać, że Folklor tamtych lat jest tytułem trzech esejów zamieszczonych za życia autorki w paryskiej „Kulturze” i „Zeszytach Historycznych”. One stanowią trzon książki wydanej przez Bibliotekę „Więzi”. Chyba więc Anka Kowalska tak chciała.
A jak autorka widziała PRL za czasów Gierka? Zauważała: „Jeśli nie wyrywają paznokci, nie strzelają dokoła, to młody człowiek przystosowuje się do takiego życia i ono mu smakuje, bo samo życie jest smakowite”. Ze zdania tego przebija mądra empatia: zrozumienie powodów społecznej, bynajmniej nie osobistej, aprobaty dla Gierka, względnej, bo względnej, ale opartej na fundamentalnym elemencie ludzkiej natury. Człowiek chce cieszyć się życiem, gdy choć trochę mu pozwolą. Kilka stron dalej pisała: „W tym samym roku Herbert dostał nagrodę… i tańczyłam z nim…”. Dopowiem: w tym samym roku Herbert, być może, inspirował jakiś protest, a ja i Anka spotkaliśmy się przy szatni w teatrze, kawiarni albo związku literatów. W Ance już był pomysł na zmianę smakowitego i zarazem doskwierającego życia na życie buntowniczki. Czułem to. Paznokci nie wyrywali, ale…
Kilka lat później okładali pałkami robotników radomskich. Jednocześnie w Polsce działali Jacek Kuroń, Jan Józef Lipski, Mirek Chojecki i inni. Dali się znaleźć Ance Kowalskiej albo sami się przy niej znaleźli. Była powieściopisarką. Przyjęli ją do KOR-u i kazali spisywać dokumentację prześladowań, żeby mieć, jak by dziś powiedziano, bazę danych i materiał do publikacji w biuletynach. Anka wykonywała powierzone jej zadanie nadzwyczaj skrupulatnie, pracowicie, w nieustannym poczuciu zagrożenia rewizją, aresztem lub utratą bezcennych danych.
Była jednak powieściopisarką, toteż procesy radomskie, zatrzymania, przesłuchania, wszelkie epizody i zjawiska represyjne opisywała w sposób literacki, z właściwym sobie temperamentem, umiejętnością zauważenia szczegółu i zmysłową ekspresją. Przy okazji, prawdopodobnie w stanie wojennym, stworzyła sugestywne portrety osób zaangażowanych w ruch opozycyjny. Oprócz trzech wyżej wymienionych postaci także profesora Edwarda Lipińskiego, Zofii Romaszewskiej, Józefa Rybickiego, Adama Michnika, Anieli Steinsbergowej – wszystkich nie wyliczę. Każda sylwetka, również ludzi mniej znanych, jest pełnokrwista, zobaczona od strony psychologicznej i cielesnej, niekiedy z uwzględnieniem skłonności erotycznych mężczyzn, co nam przypomina, że dokumentalistką była piękna brunetka, autorka Pestki. Już nie redaktorka PAX-u, skąd ją wyrzucili.
Życie codzienne wspólnoty KOR-owskiej toczyło się inaczej. Po śmierci Stanisława Pyjasa wspólnota odbywała spotkanie w czyimś, oddanym jej na ten cel mieszkaniu. Anka notowała: „Nie znalazłam cukru w pustej kuchence. Gorzką herbatę piliśmy w trzech szklankach czy kubkach jak ze wspólnych misek”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.