W historii Kościoła odnotowano około czterystu przypadków stygmatyzacji, z czego prawie aż u osiemdziesięciu świętych. Tylko w jednym z nich stygmaty zostały uznane za autentyczne, czyli będące wynikiem interwencji samego Boga. Stało się tak w przypadku św. Franciszka z Asyżu – pierwszego stygmatyka w dziejach ludzkości.
Objawienie miłości Boga i cierpienia człowieka
Jedną z najbardziej znanych i charyzmatycznych osób minionej epoki był bez wątpienia Ojciec Pio z Pietrelciny – włoski kapucyn, który otrzymał dar stygmatów, stając się „widzialnym sakramentem” Chrystusa w Kościele, a zarazem znakiem sprzeciwu. Noszone przez niego w ciągu pięćdziesięciu lat krwawiące znaki męki były i nadal pozostają źródłem nieustających polemik i sporów. Jaka jest ich natura, kto jest ich autorem i jaki jest ich cel? Czy są one ludzką mistyfikacją, czy też darem objawiającego się Boga?
Pojawienie się i natura stygmatów
W historii Kościoła odnotowano około czterystu przypadków stygmatyzacji, z czego prawie aż u osiemdziesięciu świętych. Tylko w jednym z nich stygmaty zostały uznane za autentyczne, czyli będące wynikiem interwencji samego Boga. Stało się tak w przypadku św. Franciszka z Asyżu – pierwszego stygmatyka w dziejach ludzkości. Nie oznacza to, że rany przypominające rany ukrzyżowanego Jezusa, a występujące u pozostałych świętych nie mają cech zjawiska nadprzyrodzonego, ale że Kościół nie zajął jeszcze ostatecznego stanowiska w tej kwestii. Terminem „stygmaty” (gr. stigma – piętno, znamię) określa się rany, które objawiają się zewnętrznie, albo przebijając serce fizycznie, albo pojawiając się na pewnych częściach ciała, jak na przykład na rękach, nogach albo boku. Są to tak zwane rany miłości. Nosił je na swoim ciele św. Ojciec Pio – pierwszy w historii Kościoła stygmatyzowany kapłan.
Pierwsze symptomy ran podobnych do ran Jezusa Ukrzyżowanego pojawiły się u włoskiego kapucyna latem 1910 roku, kilka miesięcy po przyjęciu przez niego święceń kapłańskich. Na usilną prośbę zawstydzonego tym faktem Ojca Pio stały się niewidzialne, choć pozostały dokuczliwie bolesne. Cierpienie wywołane owymi ranami występowały z różną częstotliwością i intensywnością w określonych dniach tygodnia przez następnych osiem lat. „Bolesna tragedia trwa dla mnie od czwartku wieczorem do soboty, a także we wtorek. Wydaje się, że moje serce, ręce i stopy przeszywa miecz – tak wielki jest ból, który odczuwam”[1] – czytamy w jednym z listów Ojca Pio.
Ostatecznie stygmaty stały się widzialne 20 września 1918 roku. Miało to miejsce w chórze zakonnym, gdzie Ojciec Pio klęczał samotnie przed krucyfiksem i odprawiał dziękczynienie po Mszy świętej. Podczas modlitwy ogarnęła go senność, której towarzyszyło poczucie głębokiego spokoju. Wówczas ujrzał przed sobą „tajemniczą postać”, którą wcześniej widział w podobnych okolicznościach 5 sierpnia tego samego roku (podczas transwerberacji), z tą różnicą, że tym razem jej ręce, stopy i bok ociekały krwią. Ojca Pio ogarnęło przerażenie. Wizja zniknęła, a zakonnik zauważył, że jego ręce nogi oraz bok zostały przebite i ociekają krwią.
Stygmaty zostały naocznie zweryfikowane przez prowincjała, ojca Benedetto, który opisał je w liście, skierowanym do ojca Agostino: „To nie są plamy ani znamiona, ale prawdziwe rany przeszywające dłonie i stopy. Potem obserwowałem tę na boku: jest to prawdziwe rozdarcie, które nieustannie broczy krwią albo krwistą cieczą”[2]. Niezaprzeczalny fakt istnienia ran na ciele zakonnika, których pochodzenie należało ustalić, stał się przedmiotem wzmożonej dyskusji i analiz lekarskich.
Opinie medyczne
Władze zakonne za zgodą władz kościelnych postanowiły przeprowadzić badania lekarskie w celu uzyskania opinii medycznej na temat źródła i przyczyn zaistniałych ran na ciele stygmatyka. Pierwszym lekarzem, który badał stygmaty Ojca Pio, był chirurg, prof. Luigi Romanelli. W swoim sprawozdaniu opisał je od strony medycznej i postawił następującą diagnozę: „Według mojej metody oceniania nie można zaklasyfikować tych ran jako zwykłe, powszechne rany, mające swe podłoże albo w chorobach zakaźnych, albo urazowych. […] Wniosek jest taki, iż rany te mają zupełnie odmienny proces gojenia niż inne rany. Jest zatem wykluczone, by etiologia ran Ojca Pio miała źródło naturalne. Czynnik, który wywołał takie rany, powinien być bez wątpienia poszukiwany wśród zjawisk nadprzyrodzonych. Fakt ten jest fenomenem, którego nie sposób wytłumaczyć jedynie za pomocą wiedzy ludzkiej”[3].
Co do opisu medycznego ran stóp, dłoni i boku podobne opinie wyrazili inni lekarze: prof. Amico Bignami, kierownik Katedry Patologii na Uniwersytecie Rzymskim, i doktor Giorgio Festa. Prof. Bignami wprowadził jednak wątpliwości, co do natury ran u Ojca Pio, stwierdzając, że rany mają charakter patologiczny (wieloraka neurotyczna martwica skóry), wynikający z autosugestii i są wspomagane środkiem chemicznym, na przykład jodyną. Dla udowodnienia swych przypuszczeń polecił pokryć dłonie zakonnika opieczętowanymi bandażami, które zmieniano każdego dnia w obecności świadków. Po tygodniu okazało się jednak, że stan ran nie uległ zmianie. W ten sposób badanie podważyło wiarygodność stawianych przez profesora tez.
Również światowej sławy lekarz i psycholog ojciec Agostino Gemelli, założyciel mediolańskiego Uniwersytetu Katolickiego Najświętszego Serca, negatywnie ustosunkował się do stygmatów i do osoby Ojca Pio. Opinii tej jednak nie wyraził w oparciu o badania lekarskie, których nigdy nie przeprowadził ze stygmatykiem, lecz zaufał swojemu medyczno-psychologicznemu wykształceniu. Był on pod wielkim wrażeniem nauk medycznych i parapsychologii, które wskazywały, iż podobne rany mogą być wywołane histerią lub autosugestią podobną do ideoplastii, wynikającej z interakcji umysłu z materią. Sprzeciwili się tym opiniom pozostali dwaj lekarze, którzy poprzez badania i eksperymenty medyczne stwierdzili wielokrotnie, że rany nie powstały wskutek doznanych obrażeń ani w wyniku podrażnienia substancją chemiczną, lecz pojawiły się nagle wraz z bólami i krwotokiem. Z naukowego punktu widzenia były one niewytłumaczalne. Zatem „co” mogło być ich źródłem?
Objawienie „tajemniczej postaci”
Transwerberacja, nazywana także „atakiem Serafina” – zgodnie z nauką św. Jana od Krzyża – ma miejsce wtedy, gdy dusza „rozpłomieniona miłością do Boga” jest wewnętrznie zaatakowana przez Serafina, który „godzi w nią grotem czy włócznią rozpaloną ogniem miłości”[4]. Dzieje się tak, gdy dusza zanurza się cała w miłości, przez którą jest pociągana do wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem. W końcowym etapie tej całkowitej i pełnej przemiany duchowej dochodzi do zranień i tak zwanych „ran miłości”. Zranienia są wewnętrzne i pozostają niewidoczne, natomiast rany miłości są głębokie, długotrwałe i ujawniają się na zewnątrz albo w postaci przebitego serca (transwerberacja), albo w postaci ran na rękach, nogach lub boku (stygmatyzacja).
Zapowiedź pojawienia się tego rodzaju ran na duszy i ciele otrzymał Ojciec Pio od samego Jezusa. Pisał o tym w jednym ze swoich listów adresowanych do kierownika duchowego ojca Agostina: „Przeniknięty zupełnie łaskawością Jezusa wobec mnie, skierowałem zwykłą modlitwę do Niego, robiąc to z większą poufałością: «O Jezu! Obym mógł kochać Cię! Obym mógł cierpieć tyle, ile chciałbym, aby Cię zadowolić i naprawić w jakiś sposób niewdzięczność ludzi wobec Ciebie!» Lecz Pan Jezus pozwolił mi usłyszeć w mym sercu wyraźniej Jego głos: «Mój synu! Miłość poznaje się w bólu; odczujesz go ostry w swej duszy, a jeszcze ostrzejszy w swym ciele»”[5].
[1] M. da Pobladura, A. da Ripabottoni (red.), Listy Ojca Pio, t. I, Łódź 1995, s. 231.
[2] A. da San Marco in Lamis, Diario, San Giovanni Rotondo 1975, s. 300.
[3] Cyt. za: S. Gaeta, A. Tornielli, Ojciec Pio święty czy oszust? Prawda o zakonniku ze stygmatami, Częstochowa – Kraków 2010, s. 41-42.
[4] Por. Św. Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości, strofa 2, w. 9, [w:] Św. Jan od Krzyża, Dzieła, Kraków 1998, s. 743.
[5] M. da Pobladura, A. da Ripabottoni (red.), Listy Ojca Pio, t. I, dz. cyt., s. 286.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.