„Koniec procesu. Ale czy koniec sprawy?” Tymi słowami zakończyłem relację z 40-dniowego toruńskiego procesu sprawców porwania i śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Cenzor skrócił ją o całość drugiego zdania...
Był też ciąg dalszy historii z psami. Już w Warszawie przewodnik z Komendy Głównej użył dwóch psów do stwierdzenia, czy i gdzie w samochodzie porywaczy zachowały się ślady obecności porwanych. W pierwszej części eksperymentu obydwa psy nie wskazywały obecności Chrostowskiego w tym samochodzie. W powtórzonym po godzinie eksperymencie pierwszy pies zasygnalizował bardzo wyraźnie, że zapach pochodzący z ubrania Chrostowskiego odnalazł od razu i zdecydowanie na tylnym siedzeniu, za miejscem kierowcy. Drugi pies znowu niczego nie znalazł.
Kolejny etap poszukiwań dotyczył zapachu z marynarki znalezionej w samochodzie porwanych. Z kontekstu zeznań śledczych wynikało, że była to marynarka księdza. Obydwa psy nie znalazły zapachu księdza w bagażniku (gdzie miał przebywać co najmniej dwie godziny). Natomiast jeden z nich na swój sposób zasygnalizował obecność tego zapachu na… przednim siedzeniu. Czy rację miały psy, czy może pięciodniowy odstęp od wydarzeń z tamtej dramatycznej nocy zatarł ślady, czy może… Sąd w ogóle nie zastanawiał się nad tym.
Niemi i milczący świadkowie
Pytania mnożą się po przeczytaniu zeznań jak dotąd jedynych świadków części wydarzeń tamtego wieczoru na szosie toruńskiej. Ci dwaj mężczyźni wracali małym fiatem z Bydgoszczy do Torunia. W okolicach Górska jeden z nich, pasażer, dostrzegł dwa samochody – jasnego dużego fiata z literami KZC i przed nim zielonego volkswagena z pierwszą literą rejestracji – W. Samochody były nieoświetlone, nie widział nikogo w nich ani obok nich. Za kilka minut to właśnie ich wyprzedzał duży jasny fiat. Kiedy był już przed nimi, zauważyli snop iskier, podobny do tego, jaki pojawia się przy wyrzuconym papierosie. Fiatem przez moment jakby zarzuciło, a kiedy już zniknął im z zasięgu świateł, z przydrożnego rowu wyszedł człowiek, który próbował ich zatrzymać. Jeden ze świadków, nawet po ponad dwudziestu latach od tamtego wydarzenia, twierdzi, że człowiek próbujący ich zatrzymać ręce miał jakby czymś związane. Całe to zeznanie stoi jednak w sprzeczności z zeznaniami i oskarżonych, i Waldemara Chrostowskiego, którzy ani słowem nie wspominali, że opuścili samochód (chyba że się w nim kryli, widząc światła nadjeżdżającego samochodu – ale dlaczego?) i że kiedy jeszcze byli na miejscu porwania, mijał ich jakiś samochód. Sąd podczas rozprawy nie przychylił się do wniosku oskarżycieli posiłkowych, aby wezwać tych świadków, uznając, że ich zeznania niczego do sprawy nie wniosą.
Sąd przemilczał również zawartą w aktach notatkę służbową oficera MO, który opisał w dniu 25 października znalezienie różańca w pobliżu mostu toruńskiego i pobliskich ruin tzw. Zamku Dybowskiego. Jego drewniane paciorki były wytarte od używania. Leżał na ścieżce, a obok widoczne były ślady opon samochodowych. Według notatki, leżał tam od niedawna, gdyż części metalowe, mimo wilgoci, nie były zaśniedziałe. Znalezisko to, udokumentowane fotografiami, zostało już w czasie śledztwa uznane za powiązane z osobą księdza, skoro odnotowano je w aktach, ale nie doczekało się żadnych dalszych dochodzeń ani nie było wyjaśniane w sądzie. Przez dwadzieścia lat różaniec ten znajdował się w aktach śledztwa i ponownie został „odnaleziony” przez pracownika bydgoskiego IPN-u, przygotowującego w 2004 r. rocznicową publikację. Prawdopodobieństwo, że należał do ks. Popiełuszki, zwiększa fakt, iż wśród przedmiotów znalezionych w sutannie – a według zeznań kierowcy, po wyjeździe z Bydgoszczy ksiądz odmawiał Różaniec – nie znaleziono żadnego innego. Jeżeli był to różaniec księdza, to po raz kolejny oskarżeni, którzy w tej sprawie byli jednocześnie dla siebie świadkami, nie powiedzieli prawdy. W ich zeznaniach nie ma ani słowa o zjeździe pod dopiero co przejechany most, a sporo miejsca zajmowały opisy tego, co robili z księdzem przed przejechaniem tego mostu. Zapomnieli, że tam byli, czy może już nie oni tam przeładowywali księdza do innego samochodu? Zastanawiająca jest obojętność organów śledczych wobec tego znaleziska i przejście sądu do porządku dziennego nad tym tajemniczym faktem. Dodatkowe znaki zapytania wobec tego znaleziska rodzą dziennikarskie ustalenia, poczynione co prawda dopiero dwadzieścia lat później, lecz wskazujące, że oficer MO nadzorujący te poszukiwania dostał wtedy od komendanta wojewódzkiego nie nagrodę, ale naganę za niekompetencję.
I na koniec szczególnie intrygująca zagadka milczenia sądu. W aktach śledztwa znajduje się zeznanie młodej wówczas pracownicy ministerstwa, z którą Grzegorz Piotrowski spotkał się w kawiarni Wilanowskiej dwa dni po porwaniu księdza. Podkreślając, że mówił jej prawdę o zniknięciu księdza, wyznał: „Maczałem w tym palce, ale ja tego nie zrobiłem. Gdybym jeszcze raz miał to zrobić, na pewno już bym się tego nie podjął”, dodając dalej mgliste słowa o ludziach z wyższych szczebli, którzy najpierw namawiają, a potem odcinają się od wszystkiego. Po 1990 r., w ramach przesłuchań związanych z tzw. procesem generałów, okazało się, że ta pani była z osądzoną trójką podczas pierwszej próby zamachu na księdza – spowodowania wypadku samochodu, którym jechał z Gdańska do Warszawy. O jej przesłuchanie przed sądem kilkakrotnie wnioskowali oskarżyciele posiłkowi, ale nigdy przed sądem nie stanęła. Na każdy wyznaczony termin dosyłała zaświadczenie, że jest chora.
Zwycięstwo ks. Jerzego
Nie rozwijam wątku, który w ostatnich latach przewijał się na różnych łamach – pytania o to, kiedy faktycznie ksiądz zakończył życie, a kiedy jego ciało zostało faktycznie zatopione w nurtach Wisły. Wątpliwości zrodziły zeznania nurków, którzy jako pierwsi, pięć dni po porwaniu księdza, penetrowali dno rzeki w pobliżu tamy. Wtedy ciała nie znaleziono, co ekipie znającej doskonale to miejsce dawało pewność, że go tam nie ma. Po następnych pięciu dniach, w tym samym miejscu, co prawda przez innych nurków, ciało ks. Jerzego zostało znalezione. Ale jednocześnie, według ich doświadczeń z podobnymi sytuacjami, stan przedmiotów znalezionych w kieszeniach księdza sugerował, że ciało nie leżało w wodzie całe dziesięć dni i nocy. Stąd zrodziły się domysły, że może ksiądz został zabity później, aniżeli podawała oficjalna wersja. Z tym nie zgadzają się jednak wyniki sekcji, wskazujące, że niestrawiony jeszcze pokarm był taki sam, jak spożywany podczas kolacji w Bydgoszczy. Nie ma natomiast jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o dokładny czas pozostawania ciała w Wiśle, w miejscu, w którym je znaleziono.
To prawda, że zarówno brak odpowiedzi na te pytania, jak i ewentualna, nawet drastycznie inna, prawda o przebiegu wydarzeń tamtej nocy nie wpłynęła na ostateczny finał. Ks. Popiełuszko zginął jako męczennik systemu komunistycznego; z nienawiści tego systemu do wszelkiej działalności Kościoła i ludzi Kościoła. Tego nie zmienią nawet najbardziej bulwersujące ustalenia czy – ciągle przecież jeszcze możliwe – szczere wyznania sprawców i współpracujących z nimi. I tych bezpośrednich, i tych, którzy nadal pozostają w cieniu. Z tego punktu widzenia może nawet należałoby przyjąć, że to już koniec sprawy, dać sobie spokój i nie powracać do pytań, na które już niemal trzy dekady i tak nie ma odpowiedzi. Tym bardziej że na zupełnie innej płaszczyźnie sprawa tak dramatycznie zaczęta dwadzieścia osiem lat temu na szosie pod Toruniem przynosi teraz zaskakujące, nie do przewidzenia wtedy, rozwiązania. Przede wszystkim – nowy błogosławiony, o którym wielu może powiedzieć: znałem go, widziałem go, słyszałem go. Niewielu pokoleniom to się zdarza. Ale także i to – jestem wewnętrznie przekonany – że to jemu zawdzięczamy fakt, iż jedna z głównych, choć pozostających w cieniu, postaci z galerii odpowiedzialnych za śmierć ks. Jerzego – generał P. przed śmiercią pojednał się sakramentalnie z Panem Bogiem. Jeśli dla pozostałych miałby nastąpić podobny finał, to cóż wobec takich cudów znaczą wszystkie te przypomniane czy spóźnione pytania?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.