Dotąd wiedziałem, kim jestem, i nagle mam jakieś wątpliwości. Część ludzi nie chce się z tym konfrontować, stąd te trampki, samochody wyścigowe, gadżety i stylizacje na nastolatków.
Roman Bielecki OP: Mam kłopot ze zdefiniowaniem wieku średniego. O jakim etapie życia mówimy? Zbliżającej się emeryturze, dzieciach, które opuszczają dom i zakładają swoje rodziny, a może o wypaleniu zawodowym w okolicach pięćdziesiątki?
JOANNA HEIDTMAN: Z punktu widzenia psychologa chodzi o czas między trzydziestym piątym a pięćdziesiątym rokiem życia. Nazwałabym to drugim dojrzewaniem – rewoltą, która nas czeka, niezależnie od tego, co się dzieje w naszym życiu.
Czy to nie przejściowa moda? Wszystko nazywamy kryzysem. Byle kłopot, byle problem i złe samopoczucie muszą być sklasyfikowane jako kryzys?
W psychologii kryzys ma bardzo konstruktywne znaczenie, choć potocznie kojarzy się z czymś ewidentnie złym. Za kryzysem stoi proces, który fachowo nazywamy dezintegracją pozytywną. Mówiąc prościej – żeby dokonała się w nas jakakolwiek przemiana i coś się w naszym wnętrzu ułożyło, a – co najważniejsze – żebyśmy sami dojrzeli w przeżywaniu życia i siebie samych, musi nastąpić tąpnięcie. I to jest kryzys.
Obawy przed definiowaniem naszych stanów jako kryzysowe wynikają z tego, o czym często zapominamy, że nasz rozwój nie jest linearny. Patrząc na chronologię życia – dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały, starość – wszystko idzie niby jak po sznurku, jedno za drugim. Tymczasem osiąganie dojrzałości, w której integrują się różne elementy naszej osobowości, takie nie jest. Są sytuacje, i kryzys do nich należy, kiedy zmiana dokonuje się za pomocą pewnego przewrotu, którego skutki widać zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz nas.
Trochę tak jak w młodzieńczym okresie burzy i naporu?
Wtedy doświadczyliśmy zmiany ilościowej – dorastaliśmy, zaczęliśmy inaczej wyglądać, zmienił się nam tembr głosu. Oprócz tego dokonywały się też zmiany jakościowe – staliśmy się innymi osobami, inaczej zaczęliśmy przeżywać emocje i uczucia. I nie miało na to wpływu bycie w takiej czy innej szkole, w takiej czy innej sytuacji domowej. To była nasza wewnętrzna przemiana.
Podobnie jest z kryzysem wieku średniego. Zmiana jest niezależna od tego, co dzieje się w naszym życiu. Ona nie zaczeka, aż będziemy mieli dorosłe dzieci, stabilną sytuację finansową, ustatkujemy się w małżeństwie. Po prostu przyjdzie.
Łudzimy się, że skoro już raz przeszliśmy przez okres dojrzewania, umocowaliśmy w jakiś sposób naszą pozycję w świecie, to tak już będzie do końca. Nie. Wszystko jeszcze raz zostanie podważone. Mniej więcej w okolicach statystycznej połowy życia. I to jest trudne, bo około czterdziestki mamy już jakąś pewność, której nie ma nastolatek, że sprawdziliśmy się w rolach – matki, ojca, żony, pracownika, szefa etc., a jednak…
Dlaczego?
Tak jak w dziecku istnieje zalążek dorosłego człowieka i jego osobowości, z którą musi się skonfrontować w wieku 13–18 lat, tak samo jest z człowiekiem dorosłym. W pewnym momencie zaczyna się odzywać wszystko, co do tej pory było naszym ukrytym potencjałem. Nie wykorzystywaliśmy go, zajmując się walką o pozycję zawodową, pełnieniem ról społecznych, udowadnianiem sobie i światu, jacy jesteśmy świetni. Tym potencjałem mogą być bardzo różne rzeczy, dotyczące duchowości, talentów, potrzeb i pragnień. Dlatego bardzo często obserwujemy ludzi, którzy zbliżają się do czterdziestki, i choć życie mają ustawione, nagle zmieniają pracę, wyznanie, związki.
I wygląd? Jak ci czterdziestoparolatkowie w trampkach i t-shirtach?
To akurat jest przejaw lęku i ucieczka od kryzysu, udawanie, że wszystko jest po staremu i że panujemy nad sytuacją. Mamy w tym względzie dobrze rozwinięte mechanizmy obrony. Niektórzy ludzie nie chcą się konfrontować ze swoimi niepokojami i uciekają do czasu, kiedy mieli dwadzieścia pięć lat i wiedzieli, kim są. Tamto było znane i oswojone. Natomiast przyszłość jest nieznana. Stąd te samochody wyścigowe, gadżety i stylizacje na nastolatków. Znów jesteśmy piękni i młodzi. Tyle że to udawanie ma katastrofalne skutki dla naszej psychiki. Kończy się nerwicą albo depresją.
Jak więc ten kryzys wygląda?
Jeżeli myśleć o człowieku w kontekście przeciwieństw: introwertyk – ekstrawertyk, logicznie myślący – bardziej refleksyjny, to ze swoją osobowością umiejscawiamy się gdzieś na ich przecięciu. Do połowy życia działa to najczęściej jednostronnie – wiem, jaki jestem, wiem, czego chcę. Ale w okolicach środka życia zaczyna się do nas dobijać nasze przeciwieństwo, które też w nas tkwi. Ktoś, kto do tej pory był typem analityka, wzorem logicznego myślenia, nagle zaczyna odczuwać potrzebę tworzenia czegoś abstrakcyjnego, działania dla ludzi. Albo jeśli był biznesmenem, menedżerem firmy, to teraz marzy mu się podróż dookoła świata, najlepiej autostopem – wcale nie all inclusive, raczej zaplanowana samodzielnie, z nutką niewiadomej.
Kryzys bowiem uruchamia w nas powrót do pasji, które zarzuciliśmy w przeszłości, o realizacji których marzyliśmy albo na które nigdy nie było czasu. Myślę o inspiracjach artystycznych, takich jak muzyka, malowanie czy taniec. Ale także zmianach w życiu zawodowym, w którym co prawda nadal chcemy być aktywni, ale nagle staje się ważny także sens i autentyczne zaangażowanie w to, w co inwestujemy tyle czasu i energii, czyli własne życie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.