Gdyby nie było Soboru, pewnie i nas nie byłoby w Kościele, przynajmniej w takim Kościele, jaki zastaliśmy. Czego mieliśmy dość w tamtych czasach?
DURNY SUBDIAKON
Na wspomnianym luterańskim strychu zderzyliśmy się również z innym od naszego sposobem modlitwy. Wtajemniczono nas w naszym kościele w medytację, zapoznano ze skomplikowanym sposobem odmawiania brewiarza i innymi praktykami modlitewnymi. Nasi ewangeliccy rówieśnicy natomiast do modlitwy nie potrzebowali żadnych tego typu pomocy, nawet Biblii. Po prostu, własnymi słowami mówili wprost do Boga, do tego stojąc, a nie klęcząc. Mówili tak, jakby Bóg był tuż obok, na wyciągnięcie ręki, jakby mówili do kogoś sobie najbliższego. Dzisiaj taki sposób przebywania z Bogiem nikogo już nie dziwi, wtedy była to nieomal profanacja. Nie wiem, czy przetrzymałbym późniejsze życiowe perypetie, czy brewiarz i Msza wystarczyłyby do wyjścia z niejednej trudnej „przygody” nie tylko cało, ale jeszcze z zyskiem, gdyby nie ów protestancki strych i przykład modlitwy z serca do serca.
Tak to, na razie bardziej intuicyjnie niż rozumowo, chwytaliśmy trop, który zaprowadził nas później do Karla Rahnera, a przez niego do nowego odczytania Biblii już nie w kluczu filozofii greckiej, ale w jej pierwotnym, żydowskim duchu i treści. Zdaje się, że bardziej pasującym, bo lepiej odpowiadającym na pytanie nie tylko o los, przeznaczenie duszy, ale całego człowieka.
Gdyby nie było Soboru, pewnie dzisiaj również, jak dawniej, rozśmieszyłby nas taki oto obrazek. Podczas Mszy pontyfikalnej diakon, przekazując znak pokoju kanonikom zasiadającym w stallach i przeważnie odmawiającym brewiarz, zapomniał się i zamiast w milczeniu podać jednemu z nich pacyfikał do pocałowania, powiedział do niego: „Pax tecum!”. W odpowiedzi usłyszał: „Dureń!”. Śmieszne? Gdyby nie Sobór, wypowiadając słowa konsekracji, dalej trzęślibyśmy się ze strachu nad każdym słowem, bo najmniejszy błąd unieważniał Mszę. Dalej też utrzymywalibyśmy pseudodogmat o limbus puerorum, czyli o tym, że dusze zmarłych nieochrzczonych dzieci nie są, co prawda, strącane do piekła czy wysyłane do czyśćca, ale przebywają w jakimś miejscu, o którym jedno można powiedzieć: że szczęścia to tam nie ma, choć i nie ma cierpienia.
Oj mocno, dawał się nam we znaki ów, jak się to dzisiaj mówi, magiczny sakramentalizm i rzymskokatolicki ekskluzywizm. Na czym polega ów sakramentalizm, mówi stary dowcip. Zakonnicy zebrali się w chórze i pięknie śpiewają brewiarz. Nagle rozpętała się burza. Pioruny walą raz za razem, wicher zrywa poszycie kaplicy, woda cieknie po ścianach – głos więźnie w gardle. Gdzie szukać ratunku? Wtem odzywa się opat: „Ojcowie, zostawmy brewiarz, zacznijmy się modlić”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.