Z ks. Bp. Grzegorzem Rysiem historykiem Kościoła, przewodniczącym Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji, rozmawiają Anna Dąbrowska i Sławomir Rusin
Tyle że nie wszyscy uczestnicy skandali w Kościele wykazali się postawą Piotra, czyli uznali swoją winę.
Zgadza się. Mówię tu jednak o pewnym sposobie reagowania na zło, który jest dany i zadany Kościołowi. Równie mocno mogę ubolewać nad tym, że nie radzimy sobie z podejściem do ludzi, którzy dopuścili się ciężkich grzechów w Kościele, jak i nad tym, że ci ludzie nie mają w sobie na tyle otwartości na Ducha Świętego, żeby ich przekonał o własnym grzechu.
Chrystus podczas Ostatniej wieczerzy daje nam obietnicę: „poślę wam Pocieszyciela (Parakleta), który przekona was o waszych grzechach". Jest tu pewien paradoks, bo przecież słowo Paraklet można też tłumaczyć jako „Adwokat". Mamy w Bogu Obrońcę, ale jego praca w nas zaczyna się od tego, że przekonuje nas o naszej winie... A przecież adwokat ma człowieka bronić... I ten Adwokat nas broni, ale wychodzi od tego, że każe nam stanąć w prawdzie. Dopóki tego nie zrobimy, on nas bronił nie będzie.
Mamy wszyscy za sobą rok 2000 i Jana Pawła, którego stać było na akt żalu za grzechy ludzi Kościoła. To było otwarcie się na Ducha, który przekonał nas o naszym własnym grzechu i pozwolił tę prawdę o nim wypowiedzieć publicznie. Coś w Kościele się jednak stało. I to jest model postępowania dla Kościoła, jeśli nie obowiązujący, to przynajmniej przykładny.
Jan Paweł II napisał też w encyklice Redemptor hominis dość rewolucyjne w latach 80. XX w. zdanie: „Człowiek jest drogą Kościoła". Co ono dziś oznacza?
Między innymi to, że w naszym zaangażowaniu w Kościół nie chodzi o dobro abstrakcyjnej struktury, ale właśnie o dobro człowieka, niezależnie od tego, czy jest on w Kościele, czy też nie. Posłani jesteśmy do konkretnych ludzi. W wierze zawsze chodzi o osobiste spotkanie. Przekaz wiary idzie od osoby do osoby. I w tym sensie człowiek zawsze będzie drogą Kościoła.
W Roku Wiary, który mamy obecnie, najistotniejsze pytanie brzmi właśnie tak: „W jaki sposób wiara jest przekazywana?". My musimy dzisiaj odkrywać najprostsze rzeczy.
W jakim sensie najprostsze?
Ostatnio przygotowywałem konferencję na jedno ze spotkań poświęconych Nowej Ewangelizacji i znalazłem tekst w Redemptoris missio (1999 r.). Papież pisze tam o dramatycznym wyzwaniu nowej ewangelizacji. On już prawie ćwierć wieku temu widział, jaki dramat przeżywają stare Kościoły, w których wszystko świetnie funkcjonuje, ale nie ma w nim pytania o podstawę. Fundament wszelkich zaangażowań społecznych, politycznych, charytatywnych czy jakichkolwiek innych powinien tkwić w wierze osobistej. A nas ciągle bardziej interesuje to, w jaki sposób wiarę ludzi widać dookoła niż to, w jaki sposób osobiście ją przeżywamy. Człowiek, który żyje wiarą, będzie zmieniał rzeczywistość. Rzeczywistość wiary wokół może być jakimś punktem wyjścia, może być wezwaniem, może być jakimś zdyscyplinowaniem, ale człowiek zawsze gdzieś głęboko w środku pozostaje wolny.
Niedawno wizytowałem parafię w Nowej Hucie. Huta miała być miastem bez Boga, a jest dzielnicą wielu kościołów, za których budowanie ludzie płacili nieraz cenę najwyższą. Dziś w jednej z nowohuckich klas szkolnych na 29 dzieci, 28 pochodzi z rozbitych rodzin. To są wnukowie tych, którzy stawiali te kościoły, ryzykując życie, zdrowie czy utratę pracy. Z jednej strony mamy radykalizm, gorliwość, przywiązanie do wiary i Kościoła starszych ludzi, a z drugiej rozbicie rodzin i dramat dzieci. Co się stało? Okazuje się, że przekaz wiary wcale nie jest czymś prostym, oczywistym. Nie wystarczy, że zapewnimy struktury, zbudujemy kościoły czy stworzymy dobrą sieć parafialną.
Może powinniśmy o wierze mówić innym językiem?
Nie wystarczy mówić.
Ale wiara rodzi się ze słuchania -mówił św. Paweł.
Zgadza się. Święty Paweł głosił Ewangelię, ale to Duch Święty wzbudzał wiarę np. w Lidii. Dlaczego akurat w Lidii, a w innych już nie? Paweł nie miał na to wielkiego wpływu. Zadaniem Pawła było głosić, uwiarygodnić swoim życiem to, co mówił, i tyle. Przekaz wiary jest tak naprawdę otwieraniem człowieka na rzeczywistość, która jest poza tym, który głosi i poza tym, który przyjmuje; albo raczej jest ponad nimi i w nich jednocześnie. Mówimy bowiem o życiu, które jest życiem Bożym, a nie o wiedzy czy światopoglądzie. Brzmi to może nieco górnolotnie, ale chodzi o to, żeby do ewangelizacji nie podchodzić w sposób majsterkowiczowski, że wystarczy trochę popracować nad techniką i osiągniemy sukces.
Mówił Ksiądz Biskup o tym, że z osobistej wiary wypływa chęć zmiany rzeczywistości. Są jednak osoby, które w imię religii próbują zmieniać świat urządzając protesty, marsze w płaszczach z krzyżami itp. Wielu ludzi się z czymś takim nie identyfikuje.
To ja odbiję piłeczkę i może będziemy mieli odpowiedź: „Dlaczego się nie identyfikują?".
Bo uważają, że to nie jest ewangeliczne.
I masz odpowiedź.
Ale wiele osób utożsamia takie działania z Kościołem.
Wtedy należy zadać sobie pytanie: czy to jest Kościół, czy to jest raczej interes polityczny przebrany w kostium religijny? Na Synodzie Biskupów padło określenie: „religia obywatelska", i to jest -dodajmy - określenie pejoratywne. Religia obywatelska to taka, która ma służyć państwu; nie zajmuje się budowaniem wiary, a budowaniem społeczeństwa. Biskupi zadali sobie pytanie, czy Kościoły lokalne przepracowały w sobie pokusę pokazywania chrześcijaństwa jako religii obywatelskiej. Oczywiście granica ta nie jest do wytyczenia za pomocą młotka, bo chrześcijanin powinien być dobrym obywatelem w swoim kraju, ale czym innym jest być dobrym obywatelem i to na dodatek dlatego, że tak dyktuje to wiara, a czym innym jest używać chrześcijaństwa do celów „obywatelskich". Henri de Lubac pięknie powiedział kilkadziesiąt lat temu, że wiara jest z definicji personalistyczna, jeśli taka nie jest, to staje się zideologizowana.
Poza tym, jeśli mówimy o protestach, to warto uświadomić sobie, że to Chrystus jest znakiem, któremu sprzeciwiać się będą. To nie on nosi w sobie agresję, to agresja jest kierowana przeciw Niemu. On jest odwrotnością tego wszystkiego, co w świecie przyjęte jest za normę postępowania, zachowań, podejścia do drugiego. On tu radykalnie nie pasuje przez swoją radykalną miłość.
Nie będę tu nikogo oceniać, bo nie czuję się do tego wezwany ani uprawniony, chcę wierzyć w dobre intencje różnych ludzi, którzy takie czy inne rzeczy organizują. Dlaczego mam w to wątpić? Wiem jednak jedno: chrześcijaństwo nie jest występowaniem przeciwko komukolwiek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.