Miejsca w Kościele szuka człowiek, który przeżył wcześniej głębokie nawrócenie i osobiste spotkanie z Jezusem. Dopiero na tym etapie może on odkryć w sobie potrzebę działania na rzecz wspólnoty – pragnienie bycia nie tylko tym, który bierze i jest obsługiwany, ale też tym, który się angażuje – mówi biskup Grzegorz Ryś.
Czym dla Księdza Biskupa jest Kościół?
Pierwsze skojarzenie jest oczywiste: to wspólnota. Drugie – ciało Chrystusa. Określenia te są potrzebne, ponieważ nie chodzi o każdy rodzaj wspólnoty. Kościół łączy ludzi bardzo głębokimi więzami, takimi, jakimi są połączone członki jednego ciała. Ważne jest wewnętrzne spoiwo, które wynika z duchowego związku każdego z nas z Jezusem Chrystusem.
Zawsze myślę też o Kościele jako przedłużonym Wcieleniu, czyli o takiej rzeczywistości, w której Pan Bóg jest nadal namacalny, słyszalny, działający, udzielający łaski, dostępny w komunii, jedności.
Czy takie rozumienie Kościoła towarzyszy Księdzu Biskupowi od dawna?
Ono rosło. To kwestia rozumienia, ale i doświadczenia. Nie wystarczy sam akt rozumu, bo można komuś zaproponować wykłady z eklezjologii i nauczy się wszystkiego o Kościele. Istotne jest, aby potem takiego Kościoła doświadczyć.
Jak to się stało, że Ksiądz Biskup odnalazł swoje miejsce w Kościele? Był to proces, a może wydarzenie?
To nigdy nie jest jednorazowe wydarzenie. Miejsce człowieka w Kościele nie jest stałe. Nawet gdy jest duchownym, odkrywa kolejne powołanie, a potem następne. Nie ma jednego miejsca, w którym się zasiedzi – kolejne powołanie dookreśla miejsce człowieka w Kościele albo je całkiem zmienia.
Dla mnie odkrycie Kościoła zaczęło się od Ruchu Światło-Życie, kiedy przebywałem w konkretnej wspólnocie, a nawet pełniłem w niej funkcję animatora… Nie chodzi o to, że człowiek chce zrealizować swoją potrzebę aktywizmu, tylko Ruch ma bardzo konkretną formację, która właśnie ku temu zmierza. Rozpoczyna się ona od odkrycia Chrystusa jako osobistego Pana i Zbawiciela, co jest kluczowe, by rzeczywiście Go spotkać. Potem jest drugi stopień, który mówi, że to spotkanie odbywa się podczas liturgii. I wreszcie przychodzi stopień trzeci, poświęcony tajemnicy Kościoła – Ecclesia Mater – który zawsze kończy się pytaniem: Jakie jest twoje miejsce we wspólnocie Kościoła? Gdzie Ty się odnajdujesz? Co byś chciał w tym Kościele robić? Jak działać? Było to dla mnie doświadczenie ważne, które współgrało z powołaniem do kapłaństwa. No, a potem już jest prosto – Kościół pokazuje miejsce, które wyznacza księdzu, i mówi: chcę cię tu albo tu.
Co w przypadku świeckiej osoby, która szuka samodzielnie? Jak odkryć swoje miejsce w Kościele, od czego zacząć, co jest konieczne?
Miejsca w Kościele szuka człowiek, który przeżył wcześniej głębokie nawrócenie i osobiste spotkanie z Jezusem. Dopiero na tym etapie może on odkryć w sobie potrzebę działania na rzecz wspólnoty: pragnienie bycia nie tylko tym, który bierze i jest obsługiwany, ale też tym, który się angażuje.
Co więcej, myślę, że bez uprzedniego odkrycia osobistej więzi z Jezusem, która też otwiera człowieka na dar Ducha Świętego, zaangażowanie w Kościół grozi bardzo szybkim rozczarowaniem albo wypaleniem. Człowiek poniecha rozmaitych przedsięwzięć, kiedy zostanie zakwestionowany w swoim działaniu. Jeśli nie ma w sobie głębokiego powodu, dla którego podejmuje kościelne zaangażowanie, tylko oparł je na pomyśle, że fajnie byłoby coś zrobić, to rzuci wszystko i odejdzie.
Tam, gdzie Kościół jest przeżywany konkretnie, człowiek szukający miejsca nie pozostaje sam. Konkretne wspólnoty pomagają mu odkryć własne charyzmaty. Nie zdarzy się to ani w przypadku grupy anonimowej (np. w ogromnej parafii, gdzie jest wszystko jedno, co się dzieje, bo ona i tak się nie rozpisuje na mniejsze wspólnoty, w których relacje są personalistyczne), ani bardzo małej i tak dalece sekciarskiej, że liczy się tylko prowadzący, który decyduje o wszystkim i za każdego. Natomiast tam, gdzie rzeczywiście mamy do czynienia z Kościołem, wspólnota jest bardzo zainteresowana tym, kto i w jaki sposób może w niej posługiwać. I wyzwala charyzmaty, a nawet pobudza do działania ludzi z natury mało ekspansywnych, zwykle siedzących w kącie, bojących się pokazać.
Konieczne jest spełnienie dwóch warunków, aby mówić o prawdziwym odkryciu swojego miejsca w Kościele. Po pierwsze: człowiek nawrócony, który spotkał Jezusa Chrystusa i został napełniony darem Duch Świętego, chce posługiwać, czuje się wezwany do służby. Po drugie: wspólnota Kościoła naprawdę pomaga mu rozeznać jego charyzmat. Dam przykład. Kiedy młody człowiek przychodzi do seminarium i mówi, że coś go „popycha” do kapłaństwa, nikt tego nie kwestionuje; ale gdy dochodzi do święceń, to rektor seminarium staje przed biskupem i mówi: „Ojcze, Matka Kościół prosi, żebyś tego człowieka wyświęcił na diakona czy prezbitera”. Ostatecznie to Kościół rozeznał i Kościół prosi. Spotkały się dwa rozeznania: młody człowiek odkrył, że chce być kapłanem, ale otrzymał też potwierdzenie ze strony Kościoła.
Czy na poziomie wspólnot, które nie są anonimowe, również następuje rozeznanie ze strony Kościoła?
Ależ oczywiście, że tak. Jeśli te wspólnoty rzeczywiście funkcjonują w Kościele, czyli mają kapłana i charyzmat potwierdzony eklezjalnie, wszędzie tak jest. Ktoś w nich pełni rolę lidera, ktoś inny animatora muzycznego, następny dba o liturgię. Inny ma dar posługiwania i widać, że jest wyczulony na kwestie charytatywne, więc zanim ktoś inny pomyśli, on już to zrobi. Występuje tam cały szereg darów duchowych, o których mówi św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian. Zostało to nawet zakodowane w pojęciu, które opisuje wspólnotę: łacińskie communio składa się z dwóch słów; drugie z nich, munus, oznacza dar. Wspólnota jest wspólnotą darów: ja daję swój, ty dajesz swój. Nie można nie dać nic. Choć mogą wystąpić takie momenty, że ktoś sam potrzebuje więcej wsparcia, niż potrafi dawać, ale tak naprawdę nigdy charyzmat nie działa tylko w jedną stronę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.