Sprawniejsi niż inni

Przewodnik Katolicki 8/2013 Przewodnik Katolicki 8/2013

Chcemy ich oglądać, gdy szukamy w sporcie prawdziwych emocji, czystej walki i przełamywania siebie. Tego w trawionej przez doping i korupcję rywalizacji pełnosprawnych już nie ma.

 

Blisko czwartą część konferencyjnej sali zajmują przeszklone gabloty. To trofea zdobywane przez niepełnosprawnych sportowców gorzowskiego „Startu” na przestrzeni 38 lat funkcjonowania klubu w sporcie niepełnosprawnych. Nie ma w nich tych najcenniejszych – siedmiu medali igrzysk paraolimpijskich w Londynie. Nic dziwnego, przecież ich zdobywcy muszą się nimi nacieszyć. W sumie w Londynie Polacy zdobyli ich aż 36. Ze swoich półkilogramowych krążków dumni są więc i Maciej Lepiato, i Łukasz Mamczarz, i Milena Olszewska, którzy swój sukces oparli… tylko na jednej nodze.

Maciej Lepiato: być jak Natalia Partyka

Milena przedstawia Maćka jako największą gwiazdę klubu. Gdy przychodzą prośby o autografy ze szkół, dzieci głównie pytają o niego. „Przegląd Sportowy” okrzyknął go odkryciem roku. Nic w tym dziwnego. To on zdobył złoto, bijąc przy tym aż o cztery centymetry rekord świata w skoku wzwyż. Mało tego, startując z pełnosprawnymi, w tym roku skoczył trzy centymetry wyżej, osiągając najlepszy wynik halowy w Polsce! Maciek Lepiato na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od innych sportowców. Jego końsko-szpotawe zakończenie lewej nogi widać dopiero, gdy skacze. Na zawodach i treningach wzmacnia ją specjalnym ochraniaczem. – Cała noga jest krótsza o pięć centymetrów, mam w niej zanik mięśni podudzia, przedłużone ścięgno Achillesa i prawie zerowy zakres ruchu w stawie skokowym – mówi. Gdy przychodzi lato, bez wstydu wkłada jednak krótkie spodenki i… biega. Robi to praktycznie od dzieciństwa, bo mimo swej niepełnosprawności „od zawsze grał z chłopakami w piłkę”.

Albo wsad, albo „pała”

Wzwyż pierwszy raz skoczył na lekcji WF-u w zwierzynieckim gimnazjum. – To były skoki przez gumę na materac, jeszcze „nożycami”. Wszyscy skakali po 130–140 cm, a ja od razu 170 cm. Gdyby nie dzwonek na przerwę, skakałbym dalej – wspomina. Przygodę z lekką atletyką zaczął jednak od… koszykówki. – W drugiej klasie liceum w Strzelcach Krajeńskich pod nieobecność wuefisty Jarka Wali robiłem wsady do kosza. Gdy dowiedział się, co robię, powiedział, że mam to mu pokazać albo wstawi mi „pałę”. Pokazałem, a on zaprowadził mnie do trenera lekkiej atletyki Krzysztofa Borka – tłumaczy. Ten, po tym, co zobaczył, dał mu tygodniową rozpiskę z ćwiczeniami. – Pierwsze zawody lekkoatletyczne kończyłem z wynikiem 193 cm – mówi. Od tamtego czasu co roku zalicza wynikowy progres. Pełnię swoich możliwości pokazał w Londynie. Na pobicie rekordu świata Jeffa Skiby potrzebował tylko siedmiu skoków. – Nie mówiłem tego głośno, ale do Anglii jechałem po złoto i rekord. Wcześniej na oficjalnych zawodach starałem się nie skakać zbyt wysoko, by uśpić konkurencję. No i się udało – śmieje się. Do dziś wspomina 80 tys. żywiołowo reagujących kibiców. – Gdyby wtedy stadion mógł pomieścić 200 tys. osób, tylu by pewnie przyszło. Ludzie chcą nas oglądać, bo oni szukają prawdziwych emocji, czystej walki i przełamywania siebie. Tego w trawionym przez doping i korupcję sporcie pełnosprawnych już nie ma – podkreśla.

Emocje tylko przy Mazurku

Stres potrafi przekuć w pozytywną energię. Kiedyś sprzyjały temu samotne wyprawy na ryby lub grzyby. – Jeszcze w szkole potrafiłem wstać o czwartej trzydzieści, by wyjść do lasu lub nad wodę, a potem wrócić do domu o siódmej, wziąć prysznic i biec do szkoły. Bardzo mi tego brakuje – mówi z żalem. Emocji nie dał jednak rady powstrzymać podczas dekoracji. Mazurka Dąbrowskiego śpiewał ze łzami w oczach. Londyn był nagrodą za sześć lat wyrzeczeń, ale i motorem do dalszego działania. Chce jechać do Rio, by tam, tak jak Natalia Partyka i Oskar Pistorius, startować nie tylko na paraolimpiadzie, ale i w igrzyskach olimpijskich. Droga do tego celu wiedzie przez ciężkie treningi. Sześć razy w tygodniu po dwie godziny szlifuje wraz z trenerem Zbigniewem Lewkowiczem technikę, siłę i dynamikę. Choć mówi trenerowi „per pan”, ich układ jest partnerski. Może dlatego, że obaj są magistrami wychowania fizycznego.

Za zdrowy, za chory

Ze studiami było trochę kłopotów. – Lekarz powiedział mi, że jestem zbyt chory, by studiować. A było to dwa miesiące po tym, jak na mistrzostwach świata juniorów dla niepełnosprawnych w Dublinie okazałem się zbyt zdrowy, by startować
– wspomina rok 2006. Z obu historii wyszedł zwycięsko, z wyróżnieniem skończył bowiem gorzowski AWF na specjalizacji trener siatkówki, a nauczony doświadczeniem, na zawody jeździ już z dokumentacją medyczną. Jeździ i zdobywa medale, bo obok olimpijskiego złota ma w kolekcji mistrzostwo świata zarówno wśród seniorów, jak i juniorów. Dumna z jego wyczynów jest jego dziewczyna Dominika oraz rodzina. Dla mamy sukcesy najstarszego syna to rekompensata za cierpienia, jakie przeżyła, gdy był niemowlęciem. – Zaraz po urodzeniu musiałem przejść operację, pierwsze pół roku życia miałem druty w nodze i gips  – mówi. Dziś z rodzicami śmieje się, że chyba przyniósł go… bocian. – Tata pracuje na budowie, mama jest polonistką, a moje rodzeństwo Marta i Kuba mają coroczne zwolnienia z WF-u. Tylko ja odnajduję się w sporcie. I pewnie bym w nim nie był, gdyby nie moja niepełnosprawność – śmieje się.

Łukasz Mamczarz: poprzeczka zamiast motoru

Łukasz to pasjonat motocykli. Interesował się nimi od dziecka. Nowiutkim ducati monster cieszył się kwadrans. Tamten dzień 13 lipca 2009 r. zapamięta na całe życie. – Jechałem drogą na Barlinek. W Łubiance jest parę domów i ostry zakręt. Jechałem 260 km/h, myślałem, że się zmieszczę. Nagle wyjechał stary opel. Huk. Z miejsca urwało mi nogę. Cud, że przeżyłem – mówi już bez emocji. Dziś jego noga po amputacji ma 20 cm. Zaraz po wypadku się nie załamał. – Nie miałem czasu, by analizować to, co się stało, bo dzień i noc byli ze mną znajomi – mówi. – Koledzy targali mnie z wózkiem na ryby, oglądali wspólnie filmy – wspomina. Dwa miesiące później trafił na oddział rehabilitacyjny Zespołu Szpitalnego przy ul. Walczaka w Gorzowie. – To przez panią ordynator zacząłem skakać. Pewnego razu przyszła i powiedziała: „Jesteś wysoki, nadawałbyś się do sportu”. „Przecież nie mam nogi” – odpowiedziałem. Ona powiedziała mi, że zna trenera od lekkiej atletyki, który zajmuje się niepełnosprawnymi, i czy nie chciałbym spróbować. Zgodziłem się i zapomniałem o sprawie – mówi.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...