Faustyna - kim naprawdę była

List 4/2013 List 4/2013

„Siostra chce być święta? Mnie prędzej włosy na dłoni wyrosną, niż to się stanie!”’

 

Była raczej trudną współsiostrą?

No cóż, siostry miały z nią trochę kłopotów. Przyszła do zakonu taka mizerota bez posagu, bez wyprawki, i najpierw narzekała, że za mało jest czasu na modlitwę, a potem zaczęła opowiadać, że ukazuje jej się Pan Jezus. Mówiła, że Jezus życzy sobie, by namalować Jego obraz zupełnie nowego rodzaju, wystawić go w kaplicy i adorować, a na dodatek ustanowić Święto Miłosierdzia Bożego w całym Kościele. Jakby tego było mało, upominała czasem lepiej wykształcone zakonnice pierwszego chóru, dyskutowała z nimi na tematy teologiczne, mimo że skończyła ledwie trzy klasy szkoły podstawowej. „Jak Jezus mógłby przekazywać orędzie komuś takiemu? W czym ona jest lepsza od nas?” – takie komentarze pojawiały się wśród sióstr. Jedna z nich przyznała po latach, że zazdrościła Faustynie, że miała dwóch ojców duchowych: ks. Sopoćkę w Wilnie, z którym korespondowała, i o. Andrasza w Krakowie. Przełożonym też nie było łatwo, bo co z taką siostrą zrobić. Na polecenie ks. Sopoćki wysłały ją do psychiatry. Ten stwierdził, że jest absolutnie zdrowa. Tymczasem wszystkie siostry widziały, że Faustyna jest inna. Że jest w niej większa duchowa głębia. I może to niektóre z nich drażniło. Ale kiedy była umierająca, pisały do niej i prosiły, by po śmierci wstawiała się za nimi u Boga. 

Pewną jej odmienność dostrzegały także podopieczne, które przysyłano Faustynie do pomocy w kuchni czy ogrodzie. Niektóre bardzo ją lubiły, wręcz do niej lgnęły. To mogło rodzić zazdrość innych sióstr. Faustyna bardzo troszczyła się o te dziewczęta – nie tylko wdrażała do pracy, ale uczyła je modlitwy, opowiadała im o Jezusie. Gdy Faustyna miała w Warszawie przenieść się z klasztoru na Grochowie do klasztoru na ul. Żytnią –  podopieczne spakowały się i chciały jechać razem z nią. 

Nie można jednak powiedzieć, że ze strony sióstr spotykały Faustynę wyłącznie nieprzyjemności. Niektóre z przełożonych, z matką generalną Michaelą Moraczewską i m. Ireną Krzyżanowską na czele, uwierzyły, że ma wizje i bardzo ją wspierały. Faustyna miała w zakonie także przyjaciółki – s. Justynę i s. Damianę –  i inne życzliwe sobie osoby.

Jak Faustyna radziła sobie z przeciwnościami?

Czerpała siłę ze spotkań i rozmów z Jezusem. Gdyby nie one, raczej nie przezwyciężyłaby trudności…

Był jednak taki moment, w którym Faustyna sama miała wątpliwości, czy to, czego doświadcza, jest prawdziwe. Miewała chwile załamania?

To było po tym, gdy 22 lutego 1931 r. miała pierwsze objawienie Jezusa dotyczące namalowania obrazu, a potem kolejne, w których Jezus życzył sobie, aby w Kościele ustanowiono święto Bożego Miłosierdzia.  Spowiednicy jej nie rozumieli,  a przełożone mówiły jej, że to fantazje, halucynacja, że powinna uciekać od tych widzeń, bo to niemożliwe, aby ukazywał się jej Jezus. Faustyna pytała więc objawiającego się jej Jezusa, czy to naprawdę On czy też widmo. Ten stan trwał do listopada 1932 r., gdy na rekolekcjach w Walendowie poznała ks. Edmunda Eltera, pierwszego duchownego, który powiedział jej, że wszystko to, czego doświadcza jest prawdą. Czekała na ten moment półtora roku! 

Później Faustyna już nigdy nie podawała w wątpliwość autentyczności swojego kontaktu z Jezusem. Wiedziała, że widzi Jezusa, i czerpała z tego siłę. Nic nie mogło tego podważyć. Mimo ciężkiej pracy dużo się modliła, nieraz prosiła np. starszą siostrę czy przełożoną o pozwolenie na chwilkę modlitwy w kaplicy poza czasem przeznaczonym na modlitwy, prosiła spowiednika i przełożone o dodatkowe posty itd. Gdy Chrystus  prosił ją, by modliła się zawsze o piętnastej, w Godzinie Miłosierdzia, to gdy nie miała czasu wejść do kaplicy, modliła się tam, gdzie była. Wychowanki widziały s. Faustynę leżącą krzyżem i modlącą się np. w spiżarni.

A nie czuła się dotknięta złośliwymi uwagami sióstr? Nie irytowały jej?

W „Dzienniczku” zapisała, że trudno jej było przyjąć fałszywe oskarżenia i mocno je przeżywała. Widać jednak, że z czasem dotykały ją coraz mniej. Dojrzewała duchowo, oczyszczała się, podchodziła do sióstr z coraz większą miłością. Końcowe zapisy „Dzienniczka” pokazują wyraźnie, że żyła już wtedy w innym wymiarze – była tak zjednoczona z Bogiem, że niestosowne zachowania sióstr już jej tak nie dotykały. Zamiast mieć im coś za złe, modliła się za nie. 

Jaka właściwie była Faustyna? Jaki miała charakter? 

Moim zdaniem była niezwykle silna. Uderzające jest to, że Pan Jezus ją wybrał, ale nie ułatwiał drogi – miała trudności ze wstąpieniem do zakonu, długo nie  uwierzono w jej objawienia.  Ale jej cierpienie było potrzebne dla tego dzieła. Faustyna była też odważna – nie bała się napominać przełożonych, siostry, księży, jeżeli była przekonana, że źle postępują. Na pewno była też bardzo wrażliwa. Jako kilkuletnia dziewczynka zorganizowała w swojej wsi loterię fantową. Robiła z gałganków zabawki, a potem sprzedawała je sąsiadom, pewnie za nędzne grosze. Oddawała je potem księdzu dla ubogich. Mimo własnego ubóstwa dostrzegała ludzi jeszcze biedniejszych. W jej dążeniu do świętości widać też pewną ambicję. Ale przede wszystkim była niezwykle pokorna – nie było łatwo znosić to wszystko, co spotykało ją od ludzi, którzy nie wiedzieli, że jej zewnętrzne zachowania wynikają z wewnętrznych objawień. 

A nie była nadwrażliwa? Gdy czyta się o jej rozterkach wewnętrznych, można odnieść wrażenie, że bywała niestabilna emocjonalnie. Są takie wizje, w których Pan Jezus bardzo ostro i kategorycznie się do niej zwraca, jakby chciał ją trochę przywołać do porządku…

Pewnie była trochę nadwrażliwa. A któż z nas nie jest? Mówi się, że człowieka dojrzałego duchowo nie powinno dotykać ani to, że ktoś go gani, ani to, że ktoś go chwali, bo ani jedno, ani drugie nie pokazuje tego, jaki jest naprawdę. Faustyna na początku bardzo przejmowała się tym wszystkim, co ją spotykało, ale z czasem uwalniała się od tego. 

Nie można też zapominać, że przez wiele lat życia zakonnego towarzyszyła jej choroba. Długo, bo przez trzy lata żaden lekarz nie postawił właściwej diagnozy. Trudno zachować w takiej sytuacji równowagę, spokój i dystans.

Czy Faustyna zaraziła się gruźlicą w klasztorze, czy może chorowała już wcześniej?

Ze wspomnień różnych osób wynika, że nie chorowała w domu. Oznaczałoby to, że zaraziła się w klasztorze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież jej zgromadzenie opiekowało się dziewczynami z ulicy, które przynosiły różne choroby, a gruźlica była wtedy chorobą społeczną.  

Na pewno nie pomogły jej – a mogły zaszkodzić – warunki życia w wileńskim klasztorze. Budynek, w którym mieszkała Faustyna stał na zboczu wzgórza. Był niepodpiwniczony, dlatego cała woda spływająca z góry zatrzymywała się w jego ścianach. Panowała w nim ogromna wilgoć, nie było ogrzewania. 

Nie tylko Faustyna chorowała na gruźlicę. Pod koniec życia pielęgnowała ją młoda siostra cierpiąca na gruźlicę nadgarstków. Chodziło o to, by inne siostry się nie zarażały. Siostra ta prosiła Faustynę, by po śmierci wzięła ją szybko do siebie, bo nie chciała sprawiać kłopotu innym zakonnicom. Umarła rok po śmierci Faustyny. 

Myślę, że ciężka praca fizyczna – w ogrodzie, w kuchni – nie pomagała w leczeniu. Dopiero w ostatnim roku życia zmieniono jej obowiązki – wysłano ją na furtę. To nie było dobre rozwiązanie, bo przecież przewijały się tam dziesiątki osób, a na dodatek musiała dyżurować także w nocy. Może jednak dzięki temu czuła się potrzebna?

W ostatnich chwilach życia Faustyna skarżyła się na samotność i opuszczenie. Miała przydzieloną infirmerkę, ta jednak nie zaglądała do niej zbyt często. Dlaczego?

Tą infirmerką była siostra, która znała Faustynę jeszcze z Wilna i tam już nie dowierzała ani jej objawieniom, ani chorobie. Pozostała przy swym przekonaniu także wtedy, gdy mieszkała z Faustyną w klasztorze w Łagiewnikach. Może miała jakiś osobisty uraz? Kiedyś powiedziała Faustynie: „Siostra chce być święta? Mnie prędzej włosy na dłoni wyrosną, niż to się stanie!”. Kolejna infirmerka bardzo dbała o Faustynę, przyjeżdżała do niej do szpitala na Prądniku, który był oddalony od Łagiewnik o 10 kilometrów. 

Umierając, Faustyna opowiadała siostrom, co będzie się działo z zakonem, z kultem Miłosierdzia, z Polską… Nie udało jej się jednak wypełnić wszystkim poleceń Jezusa. 

To prawda, ale umierała spokojnie. Pan Jezus dał jej wgląd w to, co będzie się działo później. Wiedziała już, że założenie nowego zgromadzenia nie było jej zadaniem. Pan Jezus zapewnił ją także o tym, że kult Miłosierdzia będzie się rozwijał mimo chwilowych trudności. Miała poczucie, że zrobiła to, czego Jezus od niej oczekiwał i to było dla niej najważniejsze

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...