O lednickich początkach, przygotowaniach do spotkania nad brzegiem wód chrzcielnych Polski, wspaniałych wspomnieniach i motywach, które zachęcają młodych do wzięcia udziału w tym corocznym wydarzeniu, z Basią Sękowską, wolontariuszem spotkania lednickiego rozmawia Kamil Szyjka.
– Jak zaczęła się Twoja przygoda z Lednicą?
– Jako dziecko oglądałam krótkie relacje z Lednicy w TVP, nie rozumiejąc do końca o co tak naprawdę tam chodzi. Później mój brat zaczął jeździć na spotkanie, a z czasem i mi pokazał czym jest piękno Lednicy. Po moim pierwszym wyjeździe zapisałam się do wtedy prężnie działających, dziś niestety już nie istniejących Ambasadorów Lednicy, swoistych animatorów Ruchu Lednickiego. Po kilku latach działalności formacyjnej zdecydowałam się pojechać na przygotowania i to robię do dziś.
– Czym dokładnie zajmujesz się podczas spotkania?
– Obecnie działam w ochronie, pilnuję bezpieczeństwa pielgrzymów oraz pomagam w sprawnym przebiegu spotkania.
– Jak wiele osób bierze udział w przygotowaniu Lednicy?
– Na początku jest to nieduża grupka ok. 20 osób, która z czasem przechodzi w całkiem niezły tłumek. Myślę, że w największych porywach może być to ok. 50-100 osób na samym polu, ale do tego dochodzą oczywiście ludzie pomagający w Duszpasterstwie Akademickim, harcerze, medycy i inni.
– Jak wyglądają takie przygotowania? Spodziewam się, że zajmuje to sporo czasu.
– Przygotowania zaczynają się tak zwaną siódemką w Kaplicy u Pana Boga za Piecem u poznańskich Dominikanów, czyli Mszą św. o godzinie 7. Później wszyscy zjeżdżają się na pole, a prace kończą się w zasadzie w sobotę rano tuż przed wejściem pielgrzymów, bo zawsze jest coś jeszcze do zrobienia. Same przygotowania to milion przeróżnych czynności! Począwszy od palikowania pola, czyli wyznaczania sektorów i dróg, ustawianie barierek, rozciąganie siatki, ustawianie znaków drogowych, wyznaczanie punktów medycznych, na porządkowaniu ośrodka kończąc. Dla każdego coś dobrego.
– Czy z roku na rok coraz więcej osób angażuje się w pomoc przy organizacji Lednicy?
– Myślę, że to jest porównywalna liczba. Zawsze ktoś nie może akurat pojechać, zawsze przyjedzie ktoś nowy. Bez względu na liczbę osób, każde przygotowania są na wagę złota.
– Co skłoniło Cię do tego, co robisz podczas spotkania?
– Chyba była to jakaś naturalna droga pomocy przy Spotkaniu. Jak już wspomniałam, od strony Ambasadora pomagałam czysto formacyjnie: przygotowywałam uczestników wyjazdów ze swojej parafii i pobliskich miejscowości, wraz z innymi osobami organizowałam takie wyjazdy, pokazywaliśmy ludziom czym jest Lednica, jak się na nią przygotować, by odpowiednio ją przeżyć. Po takim duchowym przygotowaniu, przyszedł czas na to, żeby pomóc fizycznie, czyli dać z siebie nie tylko pracę merytoryczną, ale „pójść w pole” (śmiech). Poza tym już wcześniej wiedziałam, że Lednica daje ogromne możliwości poznania arcyciekawych i przesympatycznych ludzi, co oczywiście potwierdziło się w praktyce. I może też troszkę chęć sprawdzenia siebie, czy i jak sobie poradzę.
– Jak myślisz, po co ludzie robią tyle wyrzeczeń i przyjeżdżają na to coroczne spotkanie?
– Żeby naładować akumulatory, bez dwóch zdań! Spotkanie jest czymś w rodzaju powrotu do domu po długiej nieobecności. Człowiek tęskni cały czas, po pewnym czasie troszkę się zatraca w swojej codzienności, później odlicza dni do powrotu, a kiedy wraca i w końcu tam jest odkrywa, że to jest to czym oddycha, że to jest to miejsce, gdzie czuje się po prostu u siebie. Lednica jest absolutnym fenomenem, scala ludzi z przeróżnych środowisk, z przeróżnymi doświadczeniami i to wszystko w Bożym Duchu! Taka swoista jedność w różnorodności. Młodzi przyjeżdżają na Lednicę, bo potrzebują świadectwa. Nie tylko świadectwa kogoś, że ktoś wierzy w to co Ja, że mogę bawić się i przy tym chwalić Pana, ale również by dać świadectwo, że wiara w młodych ludziach, wiara we mnie, jest ciągle żywa. Oczywiście do tego można poznać wspaniałych znajomych i przyjaciół, wytańczyć się, „czerpać u Źródła”, kontemplować Najświętszy Sakrament w totalnej ciszy kilkudziesięciu tysięcy uczestników. Młodzi są pełni radości, a przecież taki powinien być chrześcijanin i tą radością wypełniają spotkanie. Każdy młody człowiek na co dzień szuka swojej drogi, buduje, burzy, upada, podnosi się. Kiedy podnosi swój wzrok, chce widzieć jakiś znak, coś co mu powie: „– Tak! Jesteś na dobrej drodze, nie poddawaj się!” I tym znakiem na Lednicy jest Ryba. To jest sens wyjazdów na Lednicę.
– Jakie masz najlepsze wspomnienie związane ze spotkaniem, z tym co robisz podczas Lednicy?
– Jeśli chodzi o samo spotkanie, to jest z pewnością moment adoracji Najświętszego Sakramentu, kiedy pole wręcz zamiera pogrążone w ciszy i modlitwie, absolutnie nie da się tego opisać słowami, trzeba to przeżyć, być tam, niesamowite doświadczenie. Natomiast jeśli chodzi o pomoc podczas Lednicy, to świetne jest to, że są zwykli uczestnicy czy też osoby duchowne, z którymi nie znam się osobiście, a w trakcie służby podbiegają, ściskają rękę mówiąc: Pamiętamy cię z wcześniejszej Lednicy! Super, że jesteś, lub po przejściu przez Rybę na końcu spotkania ktoś powie zwykłe Dziękuję, dołączając uśmiech. To jest najpiękniejsza nagroda za tę pracę. Aż czasami łezka się w oku kręci.
– Jak zachęcisz młodych ludzi, by przyjeżdżali na Lednicę?
– Jest naprawdę sporo możliwości, żeby młodym ten wyjazd przybliżyć, niektóre czysto reklamowe, jak np. plakaty, ulotki, niektóre bardziej osobiste. Najlepiej gdy to się łączy oczywiście, ale ja zawsze stawiałam na zwykłą rozmowę. Na spotkaniach w mojej parafii po prostu rozmawiam z ludźmi, którzy są zainteresowani wyjazdem, odpowiadam na pytania, mówię o całej istocie Lednicy, ale według mnie najlepszą metodą jest mówienie o swoich przeżyciach i odczuciach, wtedy cała ta lednicka energia wprost bucha z człowieka i chyba to jest najlepsza reklama.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.