Szczyt jest jeden, ale drogi do niego różne – powiedział Jasiek Mela na konferencji prasowej po zakończeniu projektu Horyzont Wicklow 2013.
Czym był projekt? Przede wszystkim wielką przygodą dla kilku osób niepełnosprawnych oraz dla kilku osób z kadry i obsługi wyprawy. Jej uczestnicy zdobywali dzień po dniu szczyty pasma górskiego Wicklow w Irlandii.
Miałam przyjemność dołączyć do nich na ostatnim odcinku. Naszym zadaniem było zdobycie Lugnaquilla, najwyższego szczytu masywu górskiego Wicklow we wschodniej Irlandii (925 m n.p.m.). Podobno ten odcinek był najtrudniejszy.
Dlaczego ja?
Na wyprawę trzeba było zgłosić się samemu. Warunkiem był list, w którym kandydat dawał odpowiedź na pytanie: dlaczego to ja mam jechać w góry Wicklow? Listy były różne, bo różne są motywacje i historie osób.
Kuba stracił nogę dwa lata temu w wypadku na motorze: - Jestem świeżo po amputacji, nie wszystko się jeszcze zagoiło. Dzięki temu projektowi mogę wrócić do życia. Trochę wolniej, trochę inaczej, ale jednak.
Obserwując tego chłopaka miało się wrażenie, że skacze jak kozica po górskich szlakach.
Paweł pochodzi z Kowar. Uwielbia góry i uwielbia po nich tuptać. Ma dużą wadę wzroku. Na co dzień pracuje jako masażysta. Na wyprawie szukał dobrej atmosfery, przygody i fajnych ludzi.
Urszula to mama Jasia, psycholog i jeden z opiekunów wyprawy. - Drżyjcie narody! – powiedziała na konferencji. – My staramy się wypromować taki styl myślenia, w którym gdy chcemy coś zrobić, pojawia się tylko jedno pytanie: JAK TO ZROBIĆ?
Jan to najstarszy uczestnik wyprawy i ma dwie protezy zamiast nóg. Jan nie używa kul na co dzień, ale w górach stanowiły dla niego dodatkowa podporę. - Przyjechałem tutaj – powiedział – by zarazić innych ,,amputowanych’’ działaniem. Wiedziałam, że pójdzie to w świat. Chcę być światełkiem, które pokaże, że można, należy i trzeba iść do przodu.
Darek kochał góry od zawsze. Nowotwór i myśl o utracie nogi były dla niego ciężarem. Sądził, że z górami będzie musiał się pożegnać na zawsze. Po amputacji uświadomił sobie, że dzięki protezie może wrócić do swojej pasji.
Olga nie napisała listu. Mieszka w Irlandii. Bardzo chciała być na tej wyprawie. Poznać ludzi podobnych do siebie. Nauczyć się, jak sobie radzić w różnych sytuacjach. Ma protezę podudzia. Jednocześnie marzy, by być protetykiem. Ma 17 lat. Była najmłodsza.
Ania marzyła o przeżyciu cudownej przygody z cudownymi ludźmi. Chciała być w większej grupie osób niepełnosprawnych, by przestać czuć się „inną”. Urodziła się bez lewego przedramienia. Ma duże poczucie humoru i dystans do siebie.
Asia jest wolontariuszką fundacji Poza Horyzonty i studentką fizjoterapii. Jest także ratownikiem medycznym. Nie wie, czemu została wybrana do ekipy, ale to bez znaczenia.
Tomek to instruktor survivalu, socjoterapeuta i pedagog. On miedzy innymi czytał listy od potencjalnych uczestników . - Jak wiele motywacji i jak wiele głębokich przemyśleń zawierały listy – powiedział na konferencji .– Historie, po których łzy w oku się kręciły.
A twardy z niego facet.
Antoni po wypadku w górach chciał odbudować swoje zaufanie do niech. A także do siebie, do ludzi, do przyjaciół. Często powtarza – chcesz sprawdzić człowieka, zabierz go w góry. On nie używa protezy. Porusza się za pomocą kul. Można powiedzieć, że na swoich rękach przeniósł siebie przez te góry.
Przemek do życia bez nogi już dawno się przyzwyczaił. Ale pojawiło się stwardnienie rozsiane. Powstały nowe trudności. - Zależało mi na poznaniu swoich ograniczeń i swoich możliwości – powiedział. – Chcę pokonać je na nowo, na nowo poznać siebie, by na nowo zorganizować sobie życie.
Gdy tylko ma okazję, idzie w góry.
Marcin ma 30 lat i choruje na dziecięce porażenie mózgowe. Uwielbia robić zdjęcia, zwłaszcza widoki. Marzył o wyjeździe pod namiot na kilka dni. Marzył o wielkiej przygodzie i o tym, by uchwycić piękno gór w obiektywie. W wolnych chwilach pisze bloga.
Weronika to fotograf i filmowiec. Koordynowała całą wyprawę. Przeszła już niejedną górę.
Jasiek – jego chyba nie trzeba przedstawiać. Wystarczy kilka haseł: porażenie prądem, Kamiński czy biegun północny. Organizuje takie wyprawy jak Horyzont Wicklow 2013, by zachęcić ludzi do zbierania pieniędzy na czyjeś protezy. Tak naprawdę to pieniądze na czyjeś nowe życie.
Przed siebie
Pomimo tego, że oficjalnie byli podopieczni i kadra, to na szlaku nie było różnicy między ludźmi. Każdy szedł przed siebie. Każdy miał swoje lepsze i gorsze momenty. Uczestnicy wyprawy musieli sami sobie radzić. Dostali namioty, kuchenki gazowe i jedzenie. Mieli o siebie zadbać najlepiej jak potrafili. Pomagano tym, którzy prosili o pomoc, ale nikogo nie wyręczano. Gdy ktoś się przewrócił, to się podnosił i szedł dalej. Nadgorliwość w niesieniu pomocy była wręcz zakazana. Ludzie przekraczali swoje granice, uczyli się siebie, sprawdzali swoje możliwości i możliwości protez.
Teren podmokły nie sprzyjał wędrówce przy pomocy kul. Każdy z uczestników miał swoje własne metody, by wydobyć je z błota, gdy ugrzęzły. Sztuką było zrobić to tak, by nie stracić gumki, która chroni koniec kuli. Patrzyłam na to wszystko i nie mogłam oczom uwierzyć, że można tak szybko i sprytnie się przemieszczać. Ja miałam czasem problemy, zadyszkę. Ciągły katar utrudniał mi oddychanie. Oni szli bez marudzenia, żartami ozdabiając trasę. Gdy Darek się przewrócił, to na pytanie: czy coś się stało? – odpowiedział: - Nic wielkiego! Straciłem tylko czucie w nodze.
Miał na myśli protezę. Inni zaczęli się śmiać.
Wiatr był tak mocny, że w pewnym momencie straciłam równowagę. To właśnie Kuba mnie przytrzymał, pomimo protezy dość twardo stał na ziemi.
Profity
Na konferencji każdy miał szansę powiedzieć, czym dla niego była ta wyprawa. Wiele słów było podobnych: przekraczanie granic, pokonywanie siebie, sprawdzanie ,,sprzętu’’ i jego możliwości. Pokonywanie barier tak naprawdę odbywało się w głowach uczestników. Przykład innych nie pozwalał odpuścić, zmuszał do wykonania kolejnego kroku pomimo odcisków na rękach.
A co mnie dał ten jeden dzień? Nauczyłam się, że pewnych pytań się nie zadaje. Nie znalazłam różnicy między sobą a osobami określanymi mianem niepełnosprawnych. Śmiejemy się z tych samych dowcipów, mamy marzenia, plany, chcemy coś osiągnąć. Tak samo jesteśmy zmęczeni po ciężkim dniu. Jedyne co nas różni, to radość życia. Ja często marudzę i narzekam. Oni pewnie też. Ale jest tak niesamowity optymizm w każdej z tych osób, że tylko pozazdrościć i naśladować. Mam też nadzieję, że dzięki tej wyprawie Martynka szybko stanie na nogi i że któregoś dnia ona będzie uczestniczką podobnej ekspedycji .
Projekt był zorganizowany, by zebrać pieniądze na nowe protezy dla Martynki Karbowskiej. Ich koszt to 8000 euro. Fundacja Jasia Meli organizuje wiele takich ekspedycji. Dzięki nim zbiera się pieniądze na protezy kończyn. Uczestnicy takich wypraw mogą również poznać siebie i innych ludzi. Mogą sprawdzić ,,sprzęt’’ czyli protezy i działanie w różnych warunkach. Jak mówi Jaś Mela: - Wewnętrznie jesteśmy pełnosprawni i pokonujemy różne ograniczenia. Ale żeby móc je pokonywać w pełni, potrzebne są możliwości. Potrzebne są protezy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.