Z ks. dr. Maciejem Małygą o nieobliczalnym czynniku wolności rozmawia Tomasz Żmuda.
Co rozumiemy pod pojęciem religii?
My, chrześcijanie, odpowiemy na to pytanie inaczej niż muzułmanie czy buddyści, stąd długi spór, czy istnieje coś takiego jak religia w ogóle, czy jedynie konkretne religie. Na pewno twardym jądrem każdej religii – a stąd istotą religii w ogóle – jest odniesienie do (jakiejś) Boskości, relacja do Boga.
Czym jest postęp? Czy to ogólnie rozumiany rozwój świata związany z ewolucją, czy może systemowo zaplanowana operacja?
Tam, gdzie jest człowiek, a co dopiero ich miliardy, i to na przestrzeni wielu tysięcy lat, tam nie jest możliwe zrealizowanie planowej operacji, bo pojawia się nieobliczalny czynnik wolności. Postęp to pewna naznaczona ryzykiem wolności ewolucja, osiąganie następnego stadium, które jest nie tyle inne lub nowe, co ma lepszą jakość. Z racji ludzkiej wolności postęp wcale nie musi być pewną stałą w naszej historii, wystarczy porównać Bacha lub Pink Floydów z produkowaną dziś muzyką. Poza tym faktyczny postęp musi być ruchem ogarniającym całą rzeczywistość. Bo czy rozwój od maczugi do bomby atomowej, czyli udoskonalenie metod zabijania, to faktycznie postęp?
Czy postęp jest nam potrzebny?
Nie ulegając marksistowskiej utopii budowania raju na ziemi, musimy stwierdzić, że postęp jest konieczny, ludzkości bowiem daleko jeszcze do sprawiedliwości, udało się znieść np. niewolnictwo, ale ciągle zabijani są nienarodzeni ludzie. Nawet fragmentaryczny postęp, np. postęp techniczny jest konieczny, chociażby z tego powodu, aby nakarmić wszystkich mieszkańców ziemi czy opracować ekologiczną technikę, która nie zrujnuje naszej planety.
Czy w samym chrześcijaństwie jest miejsce na postęp?
Jest ono drogą niedoskonałego człowieka do jedynego Świętego, Doskonałego; w tym sensie postęp to inne określenie naszego dążenia do świętości, czyli powszedni chleb każdego z nas. Chrześcijaństwo nauczyło nas patrzeć również na całą historię ludzkości jako na pewną drogę rozwoju wolności, zaczynającą się w chwili Stworzenia, a prowadzącą do chwili, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkich. W tym sensie każdy z uczniów Chrystusa zasługuje na nazwę „postępowy”, poruszający się naprzód.
Jakie funkcje spełnia religia w społeczeństwie?
Takie, które postęp może zastąpić, i takie, których nie może. Na pewno nie jest zadaniem religii wyręczanie nauki, polityki czy gospodarki. Nawet dziś znajdą się chrześcijanie, którzy pojmują – albo będzie im zarzucane, iż pojmują – Boga jako „Zapchajdziurę”, jako wygodne wyjaśnienie, które umieszczają wszędzie tam, gdzie nauka nie potrafi udzielić odpowiedzi. Takie pojmowanie Boga doprowadziło do odrzucenia Go – właśnie w imię postępu. Religia nie może też pełnić też funkcji czysto politycznych, np. wzmacniania autorytetu prezydenta, bo to prowadzi do instrumentalizacji, a w dalszej kolejności od-bóstwienia Boga i porzucenia Go. Religia nie może także zastąpić etyki, bo wtedy ludzie rozumiejący siebie jako niereligijni byliby zwolnieni z rozróżniania między dobrem a złem. Mimo wszystko religia (jej rodzaj, jakość, jej brak) kształtuje naukę, państwo czy gospodarkę w sposób zasadniczy, bo w sposób dogłębny określa tych, którzy naukę, państwo czy gospodarkę kształtują, ona ostatecznie uzasadnia etykę, motywuje ku dobru. Faktycznie chrześcijanie grają niezbędną dla przetrwania ludzkości rolę hamulcowych, gdy fragmentaryczny postęp – przykładem jest pozbawiona etyki biotechnologia – pcha nas do katastrofy.
Gdzie postęp nie może zastąpić religii?
Próbuje to robić począwszy od francuskich materialistów Oświecenia, przez marksistów, przez społecznych darwinistów, przez Comte’a – po dzisiejszych ateistów, jak Hawking czy Dawkins. W rzeczywistości jednak postęp nie zastępuje tu Boga, lecz tylko jedną z ostatecznie nieistotnych funkcji, jakie pełnić może religia. Istotą religii jest bowiem odniesienie do Boga, powierzenie się Jego Tajemnicy i nie ma znaczenia, czy Jego Słowo przeczytam w wersji papierowej czy jako e-book.
Skoro niektóre funkcje religii są dla niej nieistotne, to postęp może je zastąpić, czy będzie to dobrze rozumiany postęp w etyce, czy postęp technologiczny. Skąd zatem bierze się tak silny trend do tego, że ludzie religijni nazywani są zacofanymi przez tych, którzy ufają postępowi?
W tym przypadku mówimy właściwie o ateizmie w imię postępu i należy zapytać o korzeń tego ateizmu. Jest nim chyba „ludzka wola ku całości”, wola objęcia wszystkiego, która nie dopuszcza, że postęp na nie-dostępnej Tajemnicy Boga musi się zatrzymać, dlatego z góry Go wyklucza.
Wynika z tego, że postęp może w pewnym sensie stać się religią. Jeżeli zaczniemy ufać tak bardzo w postęp, że przyznamy mu pewne właściwości nadprzyrodzone – postęp wszystko wytłumaczy, wszystko rozwiąże, także to, skąd wziął się świat – to takie postępowanie nie jest już racjonalne, tylko quasi-mistyczne.
Właściwie w tej definicji religii – jako wyjaśnienie wszelkich spraw – nie ma zawartej jej istoty, którą jest odniesienie do (jakiejś) Boskości. Postęp nie będzie zatem religią w ścisłym sensie, lecz pewnym systemem wartości, jakimś zaufaniem co do przyszłości. Powinniśmy być uparci w tej kwestii, że religia to nie tylko system wartości, nie tylko nadzieje co do przyszłości, lecz więź z Boskim.
Nie możemy więc nazwać postępu religią, bo to zbyt duże słowo, ale możemy mówić o pewnego rodzaju kulcie. Kult postępu.
Tak. Albo pseudoreligia.
Czy kult postępu jest czymś złym? Czy chrześcijanin może wierzyć w postęp?
Słowo „wierzyć w” jest wynalazkiem Ewangelisty Jana i w Tradycji Kościoła zawsze podkreślano, że tylko w odniesieniu do Boga mówi się „wierzę w”, wobec Kościoła i każdego innego Bożego, tym bardziej ludzkiego dzieła, możemy najwyżej stwierdzić „wierzę, że”. Nie wierzymy w postęp, ale „wierzymy”, że postęp.
Powstaje więc pytanie, czy „wiara, że postęp jest dobry” jest czymś złym. Wierzymy, że rozum może nas prowadzić i rozwijać.
Fragmentaryczny postęp, np. techniczny lub społeczny, może być także czymś dobrym, lecz nigdy nie „usunie” religijnych potrzeb człowieka. Nawet w najbardziej rozwiniętym świecie będziemy odczuwali pewien brak. Dlatego postęp i religia nie muszą być wcale konkurencyjnymi sprawami. Bł. Jan Paweł II przypominał, że religia to szczytowy punkt ludzkiej kultury, czyli sposobu, w jaki człowiek żyje, ale i tego, co wypracował, w tym sensie także postępu.
Możemy stwierdzić, że religia jest punktem, w którym skupiają się wszystkie nasze pragnienia, także pragnienie postępu. Poprawnie rozumiany postęp, jako całościowy rozwój człowieka, winien nas ukierunkować na Boga.
Tu pojawia się pytanie o to, czym postęp jest powodowany, skąd bierze się pragnienie człowieka, aby być lepszym i więcej mieć. Chrześcijanin odpowie od razu, że to pragnienie zostało wszczepione nam przez Boga, który podarował nam możliwość bycia z Nim, którą jednak my w swej wolności musimy dopiero „nadrobić”. I gdzieś w trakcie owej drogi udoskonalania siebie człowiek w swej „woli ku całości” zbuntował się przeciw wędrówce ku temu Bożemu celowi lub stracił nadzieję w jego istnienie. I stwierdził, że celem jest samo tylko wędrowanie – oto mamy kult postępu. Albo powiedział, że celem jest nie ów niedostępny Bóg, lecz jakiś osiągnięty na drodze niedoskonały etap – tu mamy kult wyprodukowanego przez postęp bożka.
Skąd biorą się owe błędy w pojmowaniu postępu, np. w biotechnologii, która może nas doprowadzić do katastrofy? Przecież patrząc obiektywnie można powiedzieć, że postęp w biotechnologii jest dobry, dzięki niemu możemy zapanować nad życiem, ukierunkować je, dać mu początek? Dlaczego może to być złe?
Jest złe, kiedy człowiek w procesach biotechnologicznych staje się środkiem, a nie celem.
To zdanie przytaczał za Immanuelem Kantem bł. Jan Paweł II: ludzka osoba nigdy nie może być traktowana jako środek, lecz jako cel.
I to jest najprostsze kryterium, by ocenić, czy coś jest postępowe, czy nie.
Ks. dr Maciej Małyga jest specjalistą z dziedziny teologii fundamentalnej, obecnie pełni funkcję ojca duchownego w Metropolitalnym Wyższym Seminarium Duchownym we Wrocławiu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.