Wolność publicznego wyrażenia swoich poglądów jest wielkim dobrem społecznym, ale nie zapewnia ona wolności słowa. Niewiele daje wolność mówienia, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych – dla tych na przykład, którzy różnią się narodowością, religią albo poglądami.
Na tym rozróżnieniu błogosławiony Jan Paweł II oparł bardzo ważny fragment swojej katechezy na temat ósmego przykazania, którą wygłosił 6 czerwca 1991 roku w Olsztynie. Żal człowieka ogarnia, że tak mądre słowa prawie nie zostały przez nas zauważone:
„W odnowionej Polsce nie ma już urzędu cenzury, różne stanowiska i poglądy mogą być przedstawiane publicznie. Została przywrócona – jakby powiedział Cyprian Norwid – »wolność mowy«.
Wolność publicznego wyrażenia swoich poglądów jest wielkim dobrem społecznym, ale nie zapewnia ona wolności słowa. Niewiele daje wolność mówienia, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych – dla tych na przykład, którzy różnią się narodowością, religią albo poglądami. Niewielki będzie pożytek z mówienia i pisania, jeśli słowo będzie używane nie po to, aby szukać prawdy, wyrażać prawdę i dzielić się nią, ale tylko po to, by zwyciężać w dyskusji i obronić swoje – może właśnie błędne – stanowisko”.
Jednak z wolnością mówienia też bywa różnie
Od rozróżnienia wolności słowa i wolności mówienia Cyprian Norwid rozpoczyna swoją Rzecz o wolności słowa. Po raz pierwszy przedstawił ją publicznie podczas odczytu wygłoszonego w Paryżu 13 maja 1869 roku. Niespełna dwa lata później, w dniach Komuny Paryskiej, dano mu ostrą nauczkę, że wolność mówienia przysługuje tylko „naszym”.
Opis wydarzenia, które o mało nie skończyło się dla poety tragicznie, zawdzięczamy Antoniemu Jeziorańskiemu: „Przechodząc koło kościoła Św. Rocha obaczył, że kobiety do kościoła wchodzące trzymały w ustach zapalone papierosy. Zgorszony tym, zatrzymał z nich jedną i zaczął jej czynić wymówki”. Nie spodobało się to przechodniom i dla Norwida mogło się to skończyć jak najgorzej, gdyby nie przyszedł mu na ratunek jakiś nieznajomy. Po kilku dniach poeta został wezwany do ratusza, gdzie go upomniano: „Obywatelu, dlaczego wzbraniasz ludziom robić, co im się podoba? Wszak tym tamujesz ich wolność… przestrzegamy cię, abyś na przyszłość nie rozdrażniał ludu, z uwagi na samego siebie”.
Nawet w warunkach autentycznej demokracji nie wszyscy mogą jednakowo korzystać z wolności dzielenia się swoimi przemyśleniami. Są równi i równiejsi – wiele zależy od tego, kim jesteś i co chcesz powiedzieć. Doświadczyła tego dotkliwie Karin Struck, niemiecka dziennikarka, która w książce Widzę moje dziecko we śnie opisała wstrząs, jakiego doznała po dokonanej aborcji: „Jako autorka lewicowa wielokrotnie publikowałam swoje artykuły na łamach »Die Zeit«, »Der Spiegel« itd. Trwało to tak długo, jak długo przestrzegałam podziału: prawica–lewica. Kiedy zaczęłam być rozpoznawana jako przeciwniczka aborcji, nie mogłam już liczyć na wolność słowa. W przeciwieństwie do mnie zwolennicy aborcji spokojnie mogą prowadzić swoją proaborcyjną kampanię”.
Instytucje demokratyczne potrafią niekiedy bronić wolności mówienia w sposób chorobliwy, urągający zdrowemu rozsądkowi i sprawiedliwości. Wydawca ultrapornograficznego „Hustlera” Larry Flynt pozwolił sobie pod reklamą jednego z alkoholi podpisać znanego i szanowanego kaznodzieję, przypisując mu słowa, których ten nigdy nie powiedział: „Mój pierwszy raz był w wychodku. Piłem ten alkohol wiele razy. Przed kazaniem zawsze musiałem się nawalić. Tych głupot nie da się mówić na trzeźwo”. Pod spodem reklamy skandalista umieścił petitem informację: „Parodia: Nie brać na serio”.
Proces o zniesławienie, który wytoczył mu znieważony kaznodzieja, toczył się cztery lata i zakończył się uniewinnieniem Flynta, gdyż – zdaniem Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych – wymierzenie kary za taki postępek naruszyłoby zasadę wolności słowa.
Wolność słowa w ścisłym tego pojęcia znaczeniu
Sądzę, że nawet obrońcy wspomnianej reklamy nie próbowaliby przeczyć temu, że użyte w niej słowa nie były ani narzędziem prawdy, ani miłości. Były to słowa pogardy – dla wiary oraz dla jej wyznawców i głosicieli.
W swoim olsztyńskim przemówieniu bł. Jan Paweł II zwrócił uwagę na to, że słowo zawierające prawdę może nie być słowem wolnym:
„Słowa mogą czasem wyrażać prawdę w sposób dla niej samej poniżający. Może się zdarzyć, że człowiek mówi jakąś prawdę tylko po to, żeby uzasadnić swoje kłamstwo. Wielki zamęt wprowadza człowiek w nasz ludzki świat, jeśli prawdę próbuje oddać na służbę kłamstwa. Wielu ludziom trudniej wtedy rozpoznać, że ten świat jest Boży.
Prawda zostaje poniżona także wówczas, gdy nie ma w niej miłości do niej samej i do człowieka. W ogóle nie da się zachować ósmego przykazania – przynajmniej w wymiarze społecznym – jeśli brakować będzie życzliwości, wzajemnego zaufania i szacunku wobec tych wszystkich odmienności, które ubogacają nasze życie społeczne”.
Zastanawiam się zwłaszcza nad drugą częścią powyższego pouczenia. Bo jak zachować życzliwość, zaufanie, szacunek do ludzi, którzy nie ukrywają swojej wrogości wobec wiary i Kościoła, zwłaszcza jeśli wydają się nam ludźmi złej woli? Czy to w ogóle możliwe? A przede wszystkim, czy nie byłoby to dowodem naszej naiwności i łatwowierności, czy mimowolnie nie szkodzilibyśmy w ten sposób sprawie wiary i Kościołowi? Nie wiem. Ale z całą pewnością trzeba sobie te pytania stawiać i szukać odpowiedzi zgodnej z Ewangelią. Kiedy zaś doznajemy wrogości, nie wolno nam zapomnieć o słowach Pana Jezusa: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5,44), ani o komentarzu, jaki do tych słów napisał apostoł Paweł: „Błogosławcie tych, którzy was prześladują! Błogosławcie, a nie złorzeczcie!” (Rz 12,14).
Niewątpliwie miał rację wielki papież Polak, kiedy przypominał, że wypowiadane przez nas słowa nie powinny być spętane „egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych”. Niestety, sztuka okłamywania rozwinęła się wśród nas bardzo i przejawia się nie tylko w taki sposób. Potrafimy na przykład – zamiast kłamać wprost, używać mowy-trawy. Potrafimy też zatruć naszą mowę, dewaluując znaczenie słów. Tam zaś, gdzie takiej mowy się używa, musi się pojawić atmosfera cwaniactwa i nieufności, bo przecież tylko mowa prawdziwie ludzka może kształtować ludzką atmosferę między ludźmi. Jednak uzdrowienie ludzkiej mowy jest rzeczą możliwą, a nawet prostą. Wystarczy, że bardziej na serio przejmiemy się przykazaniem miłości. Że będziemy podejmowali „ryzyko” kierowania się tym przykazaniem także wtedy, kiedy nasz zdrowy rozsądek się tego lęka. Wówczas nasza mowa stanie się miejscem przejawiania się miłości, a zarazem jej narzędziem. Po prostu ciemność nie ma żadnych szans w momencie, kiedy opanowane przez nią miejsca otwieramy na światło.
Na koniec jeszcze raz posłużę się słowami wypowiedzianymi przez bł. Jana Pawła w Olsztynie: „Czeka nas wielka praca nad mową, jaką się posługujemy. Ogromna praca. Nasze słowo musi być wolne, musi wyrażać naszą wewnętrzną wolność. Nie można stosować środków przemocy, ażeby człowiekowi narzucać jakieś tezy. Te środki przemocy mogą być takie, jakie znamy z przeszłości, ale w dzisiejszym świecie także i środki przekazu mogą stać się środkami przemocy, jeżeli stoi za nimi jakaś inna przemoc, niekoniecznie ta przemoc fizyczna. Jakaś inna przemoc, jakaś inna potęga. Słowo ludzkie jest i powinno być narzędziem prawdy”. •
Jacek Salij – ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów, mieszka w Warszawie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.