Jesteśmy powołani do budowania królestwa Bożego na ziemi. Nie oznacza to jednak, że dyrektor albo sprzątaczka mają natychmiast rzucić pracę i szukać ubogich, którym mogliby pomóc. Nie o to chodzi. Mamy budować chrześcijańskie relacje oparte na Chrystusie w miejscu, w którym jesteśmy. Często uprzejma i miła woźna w szkole zostaje powiernicą uczniów – stając się dobrą ciocią czy babcią, szerzy miłość i pokój…
Z jednej strony chrześcijaństwo mówi nam o potrzebie wrażliwości na bliźniego i o gotowości do służby, a z drugiej nasz system społeczny premiuje indywidualny sukces, który niejako domaga się pokonania słabszej konkurencji... Czy istnieje sposób na przekroczenie tej kulturowej schizofrenii?
Tak się dzieje w społeczeństwie konsumpcyjnym. Musimy zdać sobie sprawę, że być chrześcijaninem to mieć odwagę pójść pod prąd.
Systemowa pomoc bardzo często nie jest pomaganiem, ale tworzeniem zbiurokratyzowanego, zamkniętego systemu, który wyklucza ogromną rzeszę ludzi potrzebujących. Wystarczy, że dochód przekroczy ustalony limit o złotówkę i człowiek traci prawo do pomocy społecznej. Przecież ta złotówka nie uratuje rodziny, która żyje na granicy nędzy i nie ma co jeść, ale takie są przepisy. Podobnych przykładów jest bardzo wiele, także w kontekście bezdomności.
W tej chwili rządzący przygotowują zmianę ustawy o pomocy społecznej i w projekcie organizacje pozarządowe prowadzące domy dla bezdomnych będą zmuszone przyjmować do schroniska ludzi wyłącznie ze skierowaniem. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której w nocy straż miejska przywozi nam chorego człowieka bezdomnego, a my nie możemy go przyjąć, bo nie ma skierowania... Załóżmy, że go jednak przyjmujemy i występujemy do MOPS-u o skierowanie i je otrzymujemy, ale tylko na miesiąc. Co mamy z nim zrobić po tym czasie? Wyrzucić? A jeśli jest ciężko chory?... To są niedorzeczne pomysły! W ten sposób tworzy się system, który jest sprzeczny z Ewangelią, a także z ideą państwa demokratycznego, które ma pełnić funkcję wspierającą w stosunku do obywateli.
W jednej ze swoich wypowiedzi wspomniała Siostra, że fundusze unijne tylko w 20 procentach kierowane są do ubogich, a większość przejadają instytucje i biurokracja...
Nie dalej jak wczoraj odbierałam kolejne maile z propozycjami „nie do odrzucenia”. Organizacje pozarządowe, które zajmują się bezdomnymi, tworzą nieraz niebotycznie drogie programy, z których nic nie wynika... W ten sposób pieniądze, które mogłyby pomagać bezdomnym, są trawione przez zespoły specjalistów, którzy tak naprawdę niewiele z bezdomnymi mają wspólnego, nie żyją z nimi na co dzień. A na koniec takiego programu najlepiej zrobić konferencję w ekskluzywnym hotelu...
System, o którym Siostra mówi, nieustannie się zacieśnia także w wymiarze gospodarczym i coraz trudniej się w nim odnaleźć ludziom uboższym. Na początku lat 90. XX wieku do tego, aby zająć się handlem, wystarczyło łóżko polowe, na którym można było wyłożyć towar, a dziś trzeba mieć spory kapitał na sklep, kasę fiskalną i orientować się w setkach przepisów. Jeśli ktoś wtedy nie wykorzystał szansy, dziś już nie ma możliwości wejścia na rynek...
Jest absolutnie wykluczony! System robi się coraz bardziej szczelny.
W Warszawie rodzą się pomysły, aby stworzyć bazę danych, w której każdy bezdomny, zanim zostanie przyjęty do schroniska, będzie musiał wypełnić szczegółową ankietę i podać wszystkie informacje o sobie, łącznie z tym, na co chorował i ile lat siedział w więzieniu. Ta baza miałaby być dostępna dla wszystkich stron zajmujących się bezdomnością. Czyli kiedy przyjdzie do mnie pan Kowalski, to ja sprawdzam w systemie, w ilu schroniskach wcześniej nocował i co narozrabiał, wobec tego, mogę go nie przyjąć. Być może rzeczywiście narozrabiał, ale może u mnie oprzytomnieje…
W ten sposób system, który z założenia ma zaoszczędzić pieniądze, w rzeczywistości kosztuje krocie, bo do jego stworzenia, a potem do obsługi trzeba zatrudnić nowych ludzi. To jest paranoja! Niebawem wszelkie działania pomocowe mogą okazać się niemożliwe.
Organizacja pozarządowa ma zastępować państwo tam, gdzie ono nie daje sobie rady. Niestety biurokracja, kiedy zaczyna rządzić losem obywateli, staje się rodzajem totalitaryzmu. To powoduje wykluczanie ogromnych rzesz ludzi. Nawet jeżeli założymy, że wszyscy będą mieli minimalne środki do życia, to będą one na tyle małe, że nie pozwolą uczestniczyć w życiu edukacyjnym, kulturalnym, duchowym, ekonomicznym itp. Nie mówię oczywiście o zwykłych kosztach administracyjnych czy o potrzebie rozliczania się, bo to jest konieczne.
Z jednej strony słyszymy, że jesteśmy zieloną wyspą i mamy wzrost gospodarczy, a z drugiej strony dwa miliony obywateli wyjechało w poszukiwaniu pracy, bo nie znalazło w Polsce swojego miejsca, a i teraz mamy wysoką stopę bezrobocia...
Trzeba sobie powiedzieć jasno, że Polska dopiero od dwudziestu kilku lat może powoli stawać gospodarczo na nogi po koszmarnych zniszczeniach systemowych, jakie pozostawił nam w dziedzictwie PRL. Trudno zatem liczyć na cud. Nie możemy porównywać się do krajów Europy Zachodniej, które swoje bogactwo w dużej mierze budowały na koloniach, jak było to w przypadku Francji, Belgii czy Wielkiej Brytanii. Poza tym kraje te nie były w czasie drugiej wojny światowej tak zniszczone jak Polska i nie pustoszył ich system komunistyczny. Trzeba zatem być obiektywnym i stwierdzić, że nie jesteśmy w stanie szybko dojść do poziomu życia w tych państwach, co nie oznacza, że i one nie borykają się ze swoimi problemami. Na przykład z Francji z powodu wysokiego bezrobocia wyjechało milion osiemset tysięcy młodych ludzi. Nie jest to jednak tak głęboki kryzys jak u nas.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.