Wieczorem 20 stycznia 2000 r. 7-letni Matteo Colella został przyjęty na oddział pediatrii Domu Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo. Natychmiast przeniesiono go na oddział reanimacyjny. Następnego ranka na ekstremalny stan składały się: obrzęk płuc, wstrzymanie akcji serca, krytycznie niska saturacja tlenu – i dziecko zapadło w śpiączkę polekową. 31 stycznia Matteo przebudził się, 12 lutego opuścił oddział reanimacyjny, a 26 lutego wyszedł ze szpitala. Uzdrowienie z syndromu Waterhouse-Friderichsena w wyniku posocznicy meningokokowej stało się cudem kanonizacyjnym Ojca Pio. O tych wydarzeniach opowiada matka chłopca Maria Lucia Ippolito.
Każdy z nas doświadcza w swoim życiu na co dzień wielu cudów, ale niewiele jest osób, które doczekują się potwierdzenia takich cudów przez Kościół. Jak to jest być taką osobą?
Maria Lucia Ippolito: To przede wszystkim ogromne poczucie odpowiedzialności. Ciągle zadaję sobie pytania: Dlaczego my? Dlaczego ja? Dlaczego moja rodzina? Nie ma na nie odpowiedzi. Ale jest potrzeba nieustannego mówienia „dziękuję”, i to w sposób widoczny, konkretny, tak jak konkretny i widoczny był cud, który się dokonał.
Co takiego stało się na początku 2000 r., że dziś nazywamy to cudem?
MLI: Mateusz znalazł się w szpitalu Ojca Pio w San Giovanni Rotondo. My tam mieszkamy, mój mąż jest lekarzem w tym szpitalu. W Domu Ulgi w Cierpieniu znajdują się wszystkie wyniki badań, które potwierdzają, jak bardzo trudna była sytuacja naszego syna. Według lekarzy, włącznie z moim mężem, było jasne, że nie ma żadnego wyjścia z tej sytuacji. Kiedy Mateusz powrócił do życia – całkowicie uzdrowiony – lekarze jako pierwsi stwierdzili, że był to cud. Wtedy Stolica Apostolska wydelegowała eksperta, któremu zleciła zapoznanie się ze sprawą i wszystkimi badaniami dotyczącymi Mateusza. Otworzono proces diecezjalny. W czasie tego procesu zebrano świadectwa lekarzy, rodziny i samego Mateusza. Wszystkie wyniki tych dochodzeń zostały przesłane do Rzymu i studiowane przez komisję pięciu lekarzy, także niewierzących. W tajnym głosowaniu orzekli oni jednogłośnie, że było to wydarzenie absolutnie niewytłumaczalne z punktu widzenia medycyny. Później powołano komisję teologiczną, która ustaliła związek pomiędzy uzdrowieniem Mateusza i modlitwą przez wstawiennictwo Ojca Pio. Zatwierdziła go komisja kardynałów, a ostateczny dekret o cudzie podpisał Ojciec Święty Jan Paweł II. W ten sposób zdecydował o kanonizacji Ojca Pio.
Kiedy przekonaliście się, że ten cud zawdzięczacie właśnie Ojcu Pio?
MLI: Ja wiedziałam to od razu, ponieważ dni choroby Mateusza spędziłam przy grobie Ojca Pio. Prosiłam go, żeby modlił się za mnie i ze mną. Otrzymałam wiele znaków. Odczuwałam np. specyficzny zapach, który towarzyszył często Ojcu Pio. Później widziałam go również we śnie. Mateusz, kiedy się tylko obudził, mówił mi o Ojcu Pio. Złościł się na mnie, bo miał wrażenie, że ja mu nie wierzę w to, że on widział kapucyna. Powtarzał słowa, które zakonnik mówił do niego w czasie śpiączki: „Mateusz, nie przejmuj się, wyzdrowiejesz”. Mateusz miał wtedy siedem lat. Nie mógł sobie tego wymyślić. Wrócił do domu uzdrowiony z choroby, z której nikt nigdy nie został wyleczony.
Dla mieszkańców San Giovanni Rotondo kult Ojca Pio jest w jakiś sposób naturalny. Ale czy obecność tego Świętego towarzyszyła waszej rodzinie wcześniej, zanim nastąpił ten cud?
MLI: Mój ojciec był duchowym synem Ojca Pio. Kiedy urodził się nasz syn, drugie imię otrzymał Pio. W 1953 r. jedna z sióstr mojego ojca została uzdrowiona przez wstawiennictwo kapucyna. Chcę jedno zaznaczyć: mój mąż Antoni, aż do cudu uzdrowienia Mateusza, był człowiekiem niewierzącym. Kiedy czasami opowiadałam o tym doświadczeniu mojej rodziny, on często śmiał się ze mnie. Jednej z tych trudnych nocy, kiedy poprosiłam go, żeby pomodlił się o łaskę uzdrowienia dla Mateusza, nie zrozumiał, o co go proszę. On nie wierzył w cuda, więc nie mógł prosić o cud uzdrowienia. Przystał na to, ale tylko po to, żeby mnie uspokoić.
Nawrócenie męża to jeden z owoców cudu Ojca Pio. Jakie są inne?
MLI: Także inni lekarze, którzy byli świadkami wszystkiego, co stało się z Mateuszem, musieli przyjąć ten fakt przekraczający ich wiedzę. Mocno to na nich podziałało. Wiele osób umocniła w wierze książka, w której opowiedziałam historię Mateusza, a także świadectwo głoszone na różnych publicznych spotkaniach. Owocem tego uzdrowienia są także rodzące się Grupy modlitwy Ojca Pio czy organizacja „Cyrenejczyk”, której zadaniem jest pomaganie ludziom chorym, cierpiącym. Każdego dnia staramy się żyć tak, żeby nasze życie było świadectwem obecności Pana Boga. Decyzja o takim życiu nie była łatwa. Wiele się zmieniło. Ja bardzo często wyjeżdżam i zostawiam rodzinę, żeby opowiedzieć o tym, czego doświadczyliśmy.
Mateusz w 2000 r. miał siedem lat. Czy on był świadomy tego, co się stało w jego życiu? Jak Państwo mu o tym opowiadali?
MLI: To on nam opowiadał. Mówił o swojej śmierci i powrocie do życia, o tym, że był z Ojcem Pio. Chciał, żebym mu opowiedziała o wszystkich detalach związanych z czasem, kiedy był w śpiączce. Chciał też bardzo dużo wiedzieć na temat Ojca Pio. Później razem zaczęliśmy czytać moją książkę i obydwoje płakaliśmy. W ten sposób uporządkowaliśmy nasze życie i przyjęliśmy to wydarzenie jako wielkie i ważne dla naszej rodziny.
Dla Mateusza jest to tylko wycinek jego życia, mimo że jego relacja ze św. Ojcem Pio jest szczególna. Potrafi o nim rozmawiać ze swoimi przyjaciółmi, opowiadać historię uzdrowienia w taki normalny sposób. Tym młodym ludziom mówi wyraźnie, że istnieje rzeczywistość poza tą ziemską rzeczywistością – on przecież tam był. I to jest piękne świadectwo.
Jak wygląda teraz jego życie? Co robi na co dzień?
MLI: To, co robią wszyscy chłopcy w jego wieku. Kończy liceum, chce pójść na studia. Spotyka się z przyjaciółmi. Jest bardzo leniwy, jak wszyscy chłopcy, i oczywiście kłóci się z mamą. Podobają mu się dziewczyny,
a on też jest przez nie lubiany. Potrafi się dobrze modlić i pracuje z młodymi niepełnosprawnymi – całe wakacje spędza ze swoim psychologiem, z którym przygotowuje właśnie obozy letnie dla młodzieży. Myślę, że to jest owoc tego dotknięcia go przez św. Ojca Pio.
A jak reagują ludzie, z którymi Państwo się spotykają?
MLI: Niektórzy z wielkim zadziwieniem. Oczekują od nas, żebyśmy z detalami opowiadali całą tę historię. Chcą zrozumieć, co to jest cud. Jeżeli ktoś doświadczył cudu, to też chce wiedzieć, czy to jest podobne, czy inne doświadczenie. Bywają też zaskoczeni, że jesteśmy taką normalną rodziną, która pracuje, kłóci się, modli, płacze i raduje. Staramy się być przykładem w tym, co robimy i w tym, jak żyjemy.
Jak to jest być odpowiedzialnym za danie Kościołowi takiego wielkiego daru, jakim jest kanonizacja Ojca Pio?
MLI: Przede wszystkim człowiek czuje się niegodnym tego, co się stało. Myślę, że gdy już spotkam się z Janem Pawłem II i z Ojcem Pio, to zapytam ich: Dlaczego ja, dlaczego my? Niektórzy mówią, że dlatego, gdyż jestem bardzo uparta i nie odpuściłam tej sprawy. Myślę jednak, że to za mało, żeby to uzasadnić. Przecież tak wiele matek prosi o zdrowie dla swoich dzieci...
Każdej niedzieli idę do kościoła Matki Bożej Anielskiej – zawsze tam chodziłam. W ołtarzu jest obraz, mozaika św. Ojca Pio. Mówię wtedy do niego: „Jak to możliwe? Przecież ciebie tu nie było. Czyżby to było prawdą, że przeze mnie się tutaj znalazłeś, teraz jako święty w ołtarzu?”.
Spotykamy się w sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Z jakimi uczuciami przyjeżdża Pani do tego miejsca?
MLI: Jestem przekonana, że istnieje ogromna więź pomiędzy Bożym miłosierdziem, bł. Janem Pawłem II i św. Ojcem Pio. Przybywam tu jako pielgrzym, dlatego że doświadczyłam Bożego miłosierdzia, mając 23 lata. W 1983 r., kiedy to w naszym regionie zaczęło się mówić o św. Faustynie, zakochałam się w tej zakonnicy i zaczęłam się modlić do Bożego miłosierdzia. Kiedy umierał mój syn, w szpitalu miałam obraz Ojca Pio i obraz Jezusa Miłosiernego. Zawierzyłam życie mojego syna Jezusowi. Przyjeżdżam tu, żeby podziękować Mu za to. Trzy lata temu powierzyłam Bożemu miłosierdziu siebie, a także grupę modlitewną, która powstała po tym cudzie. Teraz, gdziekolwiek jestem, staram się niestrudzenie rozszerzać kult Bożego miłosierdzia. Wydrukowałam 20 tys. książeczek z nowenną do Bożego miłosierdzia. Jestem przekonana, że św. Ojciec Pio i św. Faustyna są ze mną i prowadzą zawsze do Bożego miłosierdzia. Dla mnie to zaszczyt, że mogę być w tym miejscu, a także wielkie zadanie, ponieważ wiozę tu ze sobą modlitwy, intencje wielu ludzi chorych. W trudnych momentach mojego życia powtarzam słowa: „Jezu Miłosierny, Jezu, ufam Tobie” – wbrew wszelkiej beznadziei.
Rozmawiał Przemysław Radzyński
Tłumaczył br. Tadeusz Bargiel OFMCap
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.