Są wśród nas. Nie zawsze w szpitalu. Czasem za ścianą. Chorzy. W tegorocznym orędziu na XXII Światowy Dzień Chorego, którego temat brzmi: „Wiara i miłosierdzie: «My także winniśmy oddać życie za braci» (1 J 3, 16)”, papież Franciszek zwraca się w szczególny sposób do ludzi dotkniętych chorobą, ale też do wszystkich, którzy się nimi opiekują i ich leczą. „Kościół dostrzega w was, drodzy chorzy, szczególną obecność cierpiącego Chrystusa” – podkreśla Ojciec Święty
I naucza, że nie można kochać Boga, jeśli nie kocha się bliźniego. Zwłaszcza tego „maluczkiego”, nieszczęśliwego, dotkniętego chorobą. Światowy Dzień Chorego jest dniem symbolicznym, bo przecież wiemy, że powinien trwać cały rok. Zresztą, nie trzeba być chrześcijaninem, żeby to rozumieć. Wystarczy być humanistą. Przecież nawet już urodzony pół wieku przed Chrystusem Eurypides, jeden z najwybitniejszych dramaturgów starożytnej Grecji, mówił: „Miłość to wszystko, co mamy; to jedyny sposób, w jaki możemy sobie nawzajem pomóc”.
Wiara chrześcijańska jest nacechowana wielkim humanizmem i uczy wrażliwości na drugiego człowieka. Uczy też, że tym, co najważniejsze między ludźmi, jest bezinteresowność. W dzisiejszym konsumpcyjnym świecie, żyjąc w błyskawicznym tempie na jednoosobowych atolach, coraz trudniej nam to pojąć. Czasem z biegu wyłącza nas choroba. Wówczas zaczynamy uświadamiać sobie, że zgubiliśmy busolę.
Gra na zwłokę
Człowiek chory szuka pocieszenia. Jeśli akurat przebywamy w szpitalu, myślimy: Jak dobrze, że jest tu kaplica. Jak dobrze, że z wizytą duszpasterską przychodzi do nas kapłan. Opieka i pociecha duchowa w czasie choroby są bezcenne, pomagają unieść ciężar dolegliwości, wyciągnąć z poczucia beznadziei, pomagają też obudzić ducha walki do zmagania się z chorobą. Bywają przepustką do zdrowia. Empatia jest wpisana w istotę zawodu lekarza i pielęgniarki. Nie da się jej przeliczyć na pieniądze – jest bezcenna. Ale czy w kołowrocie medycznych procedur i horrendalnych kolejek jej okazywanie jest możliwe, jeśli zamiast nad pacjentem, dłużej trzeba pochylać się nad wypełnianiem formularzy niezbędnych do szczegółowych rozliczeń z Narodowym Funduszem Zdrowia?
System polskiej opieki zdrowotnej przez swoją niewydolność nie sprzyja choremu. Tak go zbiurokratyzowano, że został odhumanizowany. Pomieszały się wartości, języki i pojęcia. Pacjenta zastąpiono świadczeniobiorcą, lekarza – świadczeniodawcą, a leczenie – świadczeniem usług medycznych. Od miesięcy trwają przepychanki między Ministerstwem Zdrowia a NFZ o to, kto zapłaci za leczenie osób nieubezpieczonych, którym z mocy konstytucji RP, jako obywatelom, leczenie się należy. Chodzi o 700 mln złotych tzw. nadwykonań dla tej grupy osób. Szefowa NFZ Agnieszka Pachciarz postawiła się ministerstwu i zażądała od resortu pieniędzy, których domagały się od Funduszu szpitale. Gdy resort odmówił, jako płatnik oddała w grudniu 2013 r. sprawę do sądu. Zapłaciła za to stanowiskiem.
Jej następca Marcin Pakulski pozew z sądu wycofał, tłumacząc, że skarga jest bezzasadna, ponieważ... minister zdrowia powołał zespół, który ma wypracować nowe mechanizmy finansowania leczenia osób nieubezpieczonych, a objętych finansowaniem z budżetu państwa. To wyraźna gra na zwłokę, na której stracą pacjenci, ponieważ na leczenie będzie mniej pieniędzy.
Gra na zwłokę to specjalność resortu zdrowia pod rządami PO-PSL. Zamiast poprawy leczenia mamy nowe zespoły i kolejne miesiące zmarnowanego czasu. Już po raz trzeci w Sejmie poddano pod głosowanie wniosek o odwołanie z urzędu ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. Siłą arytmetyki nie odwołano go przewagą 18 głosów. Ale tym razem głosowała przeciw niemu zgodnie cała opozycja. Podczas niedawnej rekonstrukcji rządu spodziewano się, że Arłukowicz będzie pierwszą osobą do wymiany. Po Warszawie rozeszła się wieść, iż ocalał tylko dlatego, że PO, nie chcąc spychać go na boczny tor z wdzięczności za to, że zastąpił ostro krytykowaną minister Kopacz, będzie go chciała wystawić jako kandydata z województwa zachodniopomorskiego w wyborach do Europarlamentu. Jednak premier Donald Tusk dał ministrowi trzy miesiące na zlikwidowanie kolejek do specjalistów i zabiegów szpitalnych, które, jak wyliczono, w ciągu ostatniego roku wydłużyły się o 40 proc. Dopiero wtedy powołano zespół pracujący nad... skróceniem kolejek. Zatem zespół goni zespół, a Arłukowicz chwali się w Sejmie, że w rok 2014 pacjenci weszli bezboleśnie, gdyż gabinety lekarskie nie były pozamykane na kłódki. Szkoda tylko, że nikomu z posłów nie przyszło do głowy wytknąć mu, iż pacjenci w ostatnim kwartale 2013 r. znów nie mieli szans dostania się do lekarza z powodu wyczerpania limitów. Brak limitów już w trzecim kwartale to przecież norma, według Tuska.
Nie ma takiej „procedury”
Od dwudziestu lat w ochronie zdrowia trwa ostra jazda bez trzymanki, ponieważ zerwane zostały budujące więź i zaufanie tradycyjne relacje między lekarzami a chorymi. Stały zespół terapeutyczny, który towarzyszył pacjentowi podczas procesu zdrowienia, w bardzo wielu przypadkach został zastąpiony „lotnymi podmiotami działalności gospodarczej”, skrzykiwanymi do operacji i świadczącymi procedury. Maria Ochman z Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność” twierdzi, że w obecnym, skomercjalizowanym systemie pacjent stał się PESEL-em, zdrowie – towarem, a szpital – przedsiębiorstwem takim jak fabryka guzików.
Etyk i filozof medycyny prof. Zbigniew Szawarski mówi, że pacjent dla systemu stał się abstrakcją, a przecież abstrakcją nie jest: – Ból, cierpienie, rozpacz, poczucie beznadziei nie mieszczą się w znanych klasyfikacjach lekarskich i nie dają się wyliczyć w takich lub innych procedurach. Kto dzisiaj w medycynie mówi np. o współczuciu? Nie ma takiej „procedury”. Od lekarza nie oczekuje się współczucia – za współczucie nikt nie płaci. Ale czy można uczciwie praktykować medycynę lub zarządzać sektorem medycznym, nie będąc zdolnym do współczucia? – pyta profesor w rozmowie z Iwoną Schymallą i Mariuszem Gujskim. Życie, choroba, cierpienie pacjenta schodzą na plan dalszy. A są to przecież imponderabilia.
Winą za taki stan rzeczy profesor obarcza wprowadzenie do opieki zdrowotnej jako terapii naprawczej zasad gospodarki rynkowej. Teraz w ochronie zdrowia, tak jak w przedsiębiorstwach, wszystko trzeba skalkulować, rozliczyć każdą czynność, zwaną procedurą, każdy element składający się na pomoc świadczoną pacjentowi w chorobie. Organizatorów ochrony zdrowia interesują wyłącznie koszty, zyski i biurokracja. – Pacjent stał się ogniwem zbędnym w systemie – twierdzi Maria Ochman. – Bywa „rentowny”, jeśli procedura – jak w przypadku operacji zaćmy czy zabiegów kardiologicznych – jest dobrze przez NFZ wyceniana, i „nierentowny”, gdy jest generatorem „nadmiernych wydatków” szpitala i przyczynia się do zadłużania placówki. Dlatego sprywatyzowane szpitale dla osiągnięcia większego zysku niczym rodzynki z ciasta „wyjmują” z koszyka NFZ co lepiej płatne świadczenia, zostawiając te mniej atrakcyjne cenowo szpitalom publicznym, które, nie mając szans „się zbilansować”, popadają w długi, po czym wystawiane są na sprzedaż, o ile samorząd terytorialny nie przyjdzie z finansową pomocą. Jeśli zaś wystąpią u pacjenta pooperacyjne komplikacje, prywatne lecznice i tak podrzucają go placówkom publicznym, bo dalsze leczenie jest już dla nich nieopłacalne.
I to jest chore, bo system rynkowy, który sprawdza się w przypadku dystrybucji towarów, gdyż opiera się na racjonalności konsumenckich interesów – zdaniem profesora Szawarskiego – całkowicie zawodzi w sytuacji dystrybucji świadczeń niezbędnych do leczenia pacjentów: ratowanie zdrowia i życia nie jest świadczeniem usług fryzjerskich, a szpital nie jest warsztatem usługowym, naprawiającym samochody.
Kto tu rządzi?
Szef sejmowej Komisji Zdrowia Tomasz Latos twierdzi, że krajowym systemem opieki zdrowotnej nikt na dobrą sprawę nie kieruje. Funkcjonuje on na zasadzie tzw. spychologii. – Z jednej strony mamy ministra zdrowia, który mówi: „Ja nie odpowiadam, NFZ podejmuje te różne niekorzystne dla pacjentów decyzje”, z kolei przedstawiciele NFZ tłumaczą: „My jesteśmy tylko płatnikiem. Nie jesteśmy od kreowania polityki zdrowotnej, niech robi to ministerstwo, ewentualnie cały rząd bądź Sejm”. De facto nie rządzi nikt – nie ma instytucji wiodącej. Zdaniem Latosa, to jedna z przyczyn tego, że system jest w dużym stopniu zarządzany nieracjonalnie. I trzeba to w najbliższym czasie zmienić.
Już dawno przekonaliśmy się, że ochrona zdrowia – a chodzi przecież o zdrowie narodu – nie jest priorytetem dla rządu PO-PSL.
Jego członkowie z leczeniem problemu nie mają. Wiemy dobrze, że w razie choroby wyleczą się w wybranych „lecznicach rządowych”, czyli najlepszych szpitalach klinicznych. Były minister zdrowia Marek Balicki wyjaśnia, dlaczego premier i jego najbliższe otoczenie nie chcą konkretnych zmian naprawczych w ochronie zdrowia. – Im nie chodzi o dobro chorych ludzi, lecz o polityczne kalkulacje. Platforma przestała już dawno gremialnie pielgrzymować na wspólne rekolekcje wielkopostne pod okiem telewizyjnych kamer. Postawiła na inny medialny przekaz. Nie miejmy więc złudzeń, że przejmie się orędziem papieża Franciszka na Światowy Dzień Chorego o empatii i miłości bliźniego. Chyba że za podszeptem swoich piarowców Tusk, tak lubiący ostatnio gospodarskie wizyty, zrobi ustawkę w zaprzyjaźnionym szpitalu z „zaklepanym”pacjentem...
Skąd ta niechęć do naprawy? – Jakakolwiek reforma wprowadzająca dalej idące zmiany, zwłaszcza w organizacji i finansowaniu, musiałaby, przynajmniej w początkowym okresie, spowodować zamieszanie i powszechne poczucie pogorszenia sytuacji. Tak się dzieje przy każdej większej zmianie. Reforma musiałaby także wywołać jakieś konflikty społeczne, bo nie da się przeprowadzić poważniejszych zmian bez naruszania czyichś interesów. A pozytywne efekty, na które zwykle trzeba poczekać, mogłyby przyjść dopiero po wyborach i być już wyłącznie sukcesem następców. Tymczasem dzisiaj sytuacja jest w miarę spokojna. „Białym miasteczkiem” nikt nie grozi, a pacjenci przecież nie zastrajkują. Odłożenie sprawy wydaje się więc mniejszym ryzykiem politycznym. Jeśli kłopot jednak będzie, to rząd zajmie się nim po wyborach. A być może będzie to już kłopot całkiem innego rządu – twierdzi Balicki.
Przy takim cynizmie i obojętności rządu i całej koalicji PO-PSL trzeba się jeszcze bardziej skupić na wypracowaniu dobrych relacji na linii pacjent – lekarz. Mimo wszystko. System, w jakim te dwie skazane na siebie grupy funkcjonują, jest wybitnie konfliktogenny. A pacjent w tym duecie jest stroną słabszą. Ruch należy do środowiska lekarzy i medycznych korporacji. Aby określenie „biała znieczulica”, jakie padło pod ich adresem po tragedii we Włocławku, wynikłej ze śmierci nienarodzonych bliźniąt, nie położyło się na tych relacjach trwałym cieniem. Wszak parę lat temu Tusk obu środowiskom zgotował „biały szczyt”, a potem „biały szkwał”. Może wystarczy?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.