Człowiek do niektórych rzeczy dochodzi z wiekiem. W moim przypadku również tak było. Zanim przekonałam się do naturalnej metody planowania rodziny (NPR), przez wiele lat rozważałam stosowanie różnych środków antykoncepcyjnych. Jestem katoliczką i regularnie chodzę do kościoła. Jednak w sprawie planowania rodziny miałam swoje, odbiegające od nauki Kościoła zdanie. Do czasu.
Poszukiwania
W liceum i na studiach zaczęły mnie interesować metody antykoncepcyjne. W tym okresie najpopularniejsza była prezerwatywa – tania, łatwo dostępna i, co najważniejsze, według opinii producenta – skuteczna. To właśnie mnie do niej przekonywało. Do chwili, w której moje koleżanki ze szkolnej ławy zaczęły przychodzić na zajęcia przestraszone, bo pękła im „gumka”. Dlatego zaczęłam się interesować innym popularnym zabezpieczeniem – tabletką antykoncepcyjną. Wtedy jedynym minusem w jej stosowaniu była konieczność udania się do lekarza po receptę. Później pojawiły się inne negatywne opinie, m.in. problem z utrzymaniem wagi oraz brak 100-procentowej skuteczności, ale nie zniechęciło mnie to, gdyż nie znałam alternatywy.
Z metodami naturalnego planowania rodziny zetknęłam się po raz pierwszy wtedy, gdy moja przyjaciółka–dziennikarka przeprowadzała wywiad na ten temat z naszymi wspólnymi znajomymi. Było to małżeństwo z ponad 5-letnim stażem, spodziewające się narodzin ich pierwszego dziecka. Wtedy dowiedziałam się, że od ślubu stosowali NPR. Jedyne co zapamiętałam z tego wywiadu to to, że przez pięć lat obserwacji tylko śluzu szyjkowego i mierzenia temperatury nie poczęli dziecka! Rozumiem rok, dwa, ale pięć? Po tym nagraniu moje zainteresowanie tą metodą wzrosło. Nadal jednak nie porzuciłam myśli o tabletkach.
Ten moment nadszedł, gdy dowiedziałam się, że tabletki antykoncepcyjne powodują usunięcie poczętego dziecka. Do tej pory myślałam, że tylko przeciwdziałają połączeniu się plemnika z komórka jajową. Jednak jest inaczej. Hormony nie blokują zapłodnienia, ale uniemożliwiają zagnieżdżenie się w macicy zarodka, czyli nowego życia. Wtedy tabletkom powiedziałam nie! Nigdy nie mogłabym żyć ze świadomością, że stosując tę metodę usunęłam (dokonałam aborcji!) prawdopodobnie więcej niż jedno poczęte dziecko. Dlatego z chęcią skorzystałam z zaproszenia na szkolenie z Naturalnego Planowania Rodziny, które prowadziła moja znajoma. Na spotkaniu przypomniałam sobie, jak wygląda cykl kobiety i dowiedziałam się, jak za pomocą termometru oraz obserwacji śluzu szyjkowego rozpoznać czas płodności.
W tym wszystkim bardzo spodobało mi się to, że mogłam sama sprawdzić, jak to działa. Kupiłam termometr i zaczęłam prowadzić codzienne obserwacje. Już po dwóch cyklach, które opisałam na specjalnych kartach do obserwacji, byłam w stanie określić, kiedy zaczyna się u mnie okres płodny i niepłodny.
To proste!
Metodę objawowo-termiczną na podstawie wielu badań oraz własnych doświadczeń po raz pierwszy opisał prof. Josef Rötzer. Cykl każdej kobiety składa się z dwóch faz. Pierwsza faza rozpoczyna się w pierwszym dniu krwawienia miesiączkowego i trwa do owulacji. Druga faza trwa od owulacji do dnia poprzedzającego następną miesiączkę. Nauka metody prof. Rӧtzera sprowadza się do umiejętności wyznaczenia dni płodnych, kiedy może dojść do poczęcia dziecka, oraz dni niepłodnych.
Kobieta w całym swoim cyklu miesiączkowym może zajść w ciążę tylko w jednym dniu, bo komórka jajowa żyje zaledwie 24 godziny. Jednak w okresie okołoowulacyjnym (owulacja to uwolnienie dojrzałej komórki jajowej z jajnika) występuje u niej płodny śluz. Sprawia on, że plemniki mogą zachować swoją żywotność do momentu pojawienia się komórki jajowej i przeżyć w organizmie kobiety bardzo długo (rekord to siedem dni!).
Dni płodne i niepłodne można rozpoznać, jeśli obserwuje się dwa objawy: temperaturę i śluz szyjki macicy. Mierząc temperaturę ciała codziennie, o stałej porze, tuż po przebudzeniu się, jesteśmy w stanie określić dwie fazy: przedowulacyjną i poowulacyjną. W pierwszej temperatura jest niższa. Jej wzrost następuje w okolicy owulacji i trwa do końca cyklu. Jeśli wyższa temperatura utrzymuje się trzy dni, zaczął się okres niepłodny.
Także obserwacja śluzu szyjkowego jest prosta, wystarczy zwrócić na niego uwagę podczas wizyt w toalecie. Pojawienie się śluzu informuje nas, że zaczął się czas płodny. Wraz ze zbliżającą się owulacją śluz zmienia swoją konsystencję. Staje się przeźroczysty i bardziej ciągliwy. Po owulacji staje się rzadszy i powoli zanika. Dzięki specjalnym kartom do obserwacji, na których codziennie zapisujemy temperaturę ciała i cechy śluzu, możemy określić początek i koniec okresu płodności. Obserwacja śluzu na samym początku może być problemem, gdyż trudno jest rozpoznać jego cechy nie mając porównania. Wystarczy jednak kilka cykli i staje się to banalne.
Przekonał się na własnej skórze
Dzięki własnym obserwacjom cyklu oraz doświadczeniu moich koleżanek i ich współmałżonków byłam przekonana o skuteczności NPR. Jednak mój ówczesny chłopak, a obecnie mąż niestety nie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji opowiedziałam mu w kilku zdaniach o zaletach NPR. Powiedziałam mu również, że nie zamierzam stosować tabletek z wyżej wymienionych powodów, a prezerwatywy… Cóż – nie interesuje mnie „cukierek” w opakowaniu. Zarówno wtedy jak i w dniu ślubu mój mąż nie był do końca przekonany do skuteczności tej metody. Nawet po wizycie w poradni przedmałżeńskiej, gdzie dokładnie nam wytłumaczono metodę objawowo-termiczną, twierdził, że aby się przekonać, musi to sprawdzić.
Czasu na sprawdzanie nie miał zbyt wiele, gdyż zaczęliśmy się starać o dziecko tuż po ślubie. Niemałym utrudnieniem była długość mojego cyklu – 50 dni. Tylko dzięki obserwacjom udało nam się określić dni płodne i już po kilku próbach zostaliśmy rodzicami. Bałam się, że ten czas nie był wystarczający, aby się przekonał. Jak bardzo się myliłam, dowiedziałam się, gdy mąż zabrał mnie na spotkanie z jego kolegami z pracy. Jeden z nich opowiedział, że chodzi z narzeczoną na nauki przedmałżeńskie, na których jest omawiana jakaś naturalna metoda planowania dzieci. Nie będąc do końca pewnym powiedział, że to tzw. „metoda kalendarzykowa”. Na co mój mąż zareagował bez namysłu i powiedział: „Nie, NPR to nie kalendarzyk”. Potem w kilku słowach wytłumaczył swoim kolegom, na czym polega NPR i czym różni się od przestarzałego, nieskutecznego i niepolecanego dzisiaj „kalendarzyka”. Wtedy dotarło do mnie, że się przekonał i tak jak ja nie ma żadnych wątpliwości co do stosowania NPR w naszym wspólnym życiu.
Używamy, polecamy!
Metody naturalnego planowania rodziny mogę polecić każdemu. Tylko one nie budzą żadnych zastrzeżeń moralnych oraz pozwalają naprawdę cieszyć się bliskością z drugim człowiekiem.
Poprzez stosowanie metody J. Rötzera możemy:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.