W XIX w. Ars było małą miejscowością, liczącą zaledwie 230 mieszkańców. Do znajdują¬cego się na obrzeżach małego kościółka przychodziło kilka osób, dlatego nie było tam nawet parafii. Młody kapłan Jan został tam mianowany proboszczem po trzech latach spędzonych w oddalonym ok. 30 km Ecully. Zapewne nie spodziewał się, że w tym miejscu spędzi 41 lat swojego życia.
Jan Vianney urodził się w 1786 r., we wsi nieopodal Lyonu. W 1799 r., podczas Rewolucji Francuskiej, potajemnie przystąpił do Pierwszej Komunii. Były to dość ciężkie czasy dla Kościoła katolickiego - prześladowano księży, utrudniano spełnianie praktyk religijnych i sprawowanie kultu. Rewolucja miała też negatywny wpływ na szkolnictwo - m.in. zamykano szkoły parafialne - dlatego młody Vianney nauczył się czytać i pisać dopiero, gdy miał 17 lat. Powołanie Jana kształtowało się od młodości, w dużej mierze pod wpływem znajomego proboszcza, u którego przez dziesięć lat pobierał lekcje łaciny. Niestety bezskutecznie. Nauka nigdy nie była jego mocną stroną.
W młodości Jan Vianney zapadł na ciężką chorobę, która uchroniła go od wojska, ale nie przeszkodziła mu wstąpić do wyższego seminarium duchownego w Lyonie. Klerykiem został w 1811 r. Wątłe zdrowie i duże problemy w nauce sprawiły, że dwa razy był usuwany z listy alumnów. Jednak ostatecznie - głównie dzięki interwencji swojego proboszcza - został dopuszczony do świeceń kapłańskich. W wieku 29 lat, w 1815 r. został księdzem. „Myślę - powiedział później po latach - że Pan chciał wybrać najbardziej ograniczonego człowieka ze wszystkich parafii, aby dać najwięcej dobra. Nie znalazł nikogo gorszego na moje miejsce, okazał więc swoje wielkie miłosierdzie mnie". Przez trzy lata był w Ecully wikariuszem, potem został przeniesiony do Ars.
W Ars-en-Dembes
Żył bardzo biednie. Za łóżko służyły mu zwykłe deski, sypiał zaledwie po kilka godzin -niekiedy tylko dwie, trzy. Dużo czasu spędzał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem, a kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkołę, zaczął katechizować. Powoli zjednywał sobie ludzi swoją uprzejmością i otwartością. Garstka wiernych, którzy przychodzili na odprawiane przez nowego księdza Msze, szybko przekształciła się w sporą grupę ludzi. Co ich tak przyciągało? Być może prostota nowego księdza, jego radykalny styl życia: drastyczne posty (po jakimś czasie zakazane przez biskupa i lekarza), umartwienia, sypialnia urządzona w piwnicy, potargane spodnie wystające spod sutanny... A może po prostu jego głęboka wiara? Tak czy inaczej, widząc, że ks. Vianney „nieźle sobie radzi", miejscowy biskup zdecydował, by utworzyć w Ars parafię.
Z miesiąca na miesiąc kościółek zapełniał się coraz bardziej. Ludzie przychodzili już nie tylko w niedzielę i święta, ale też w dni powszednie. Rosła też liczba przystępujących do sakramentów… Z zewnątrz wszystko wyglądało imponująco, parafia się rozrastała i tętniła życiem, jednak młody ksiądz widział to inaczej. Bardziej przejmował się tymi, którzy wciąż byli poza Kościołem, niż tymi, których udało mu się do niego przyprowadzić. Uważał, że się nie nadaje, że za mało się stara. Chciał zrezygnować z bycia proboszczem. Kiedy jego prośby o przeniesienie okazały się bezskuteczne, uciekł nawet do klasztoru. Wszystko to nadaremnie. Posłuszny biskupowi, musiał powrócić do Ars…
Niezmiennie narzucał sobie bardzo surową dyscyplinę. Wstawał o 1.00 w nocy i szedł do kościoła, by modlić się przed Najświętszym Sakramentem. Już wtedy czekały na niego kobiety, potrzebujące spowiedzi. Jeśli widział, że penitentek jest dużo, po pół godzinie wchodził do konfesjonału i zaczynał spowiadać. Zimą, kiedy tłum był mniejszy, mógł się dłużej modlić. Spowiedzi słuchał do 6.00 rano, potem odprawiał Mszę św. a po niej przez długi czas trwał w dziękczynieniu. Gdy przychodził do zakrystii, też nie miał chwili wytchnienia. Błogosławił medaliki, różańce, święte obrazki, a następnie spowiadał mężczyzn. O godzinie 10.00 odmawiał brewiarz i po ok. dwudziestu minutach wracał do spowiadania; o 11.00 znów miał „przerwę" na katechizowanie dzieci. Około południa, mimo czekających na spotkanie z nim ludzi, zamykał się w zakrystii, potem wracał do kościoła spowiadać kobiety (do 17.00) i mężczyzn (do ok. 20.00). Jeśli ktoś pozostał jeszcze w kościele, to wspólnie z proboszczem mógł odmówić różaniec i modlitwę wieczorną. Na plebanię ks. Vianney wracał przed 21.00 i jeszcze przez godzinę spotykał się z wiernymi. Potem modlił się i szedł spać. Po trzech godzinach wstawał...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.