– Dzisiejszy dzień jest dziwny – świąteczno-nieświąteczny, każdy z nas doświadcza dwóch uczuć: 25 lat temu większość z nas radowała się, że kończy się komunizm, a dzisiaj, słuchając prezydenta Komorowskiego, który niby przemawiał poprawnie, jakoś ręce nie składały się do braw – mówił na spotkaniu zorganizowanym przez „Solidarnych 2010” i Klub Ronina szef Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krzysztof Skowroński
Dnia 4 czerwca 2014 r. odbywało się wiele radosnych i świątecznych spotkań, jednak to poświęcone wolności słowa w wolnej Polsce było raczej smutne, choć nie bez silnego wątku nadziei.
Z troską mówiono o coraz bardziej palącej potrzebie i o trudach budowania naprawdę niezależnych i naprawdę wolnych mediów. I nie było to spotkanie ludzi zgorzkniałych, bo nieuhonorowanych prezydenckimi odznaczeniami z okazji święta wolności „za wybitne osiągnięcia na rzecz wolności słowa w Polsce”, „za wkład w rozwój wolnych mediów i niezależnego dziennikarstwa”, jak np. chluba polskiej telewizji publicznej Tomasz Lis, jak Jarosław Gugała z Polsatu, a z TVN dyrektor programowy Edward Miszczak oraz cały zastęp dziennikarzy z „Gazety Wyborczej”. W uzasadnieniu do wręczonych Krzyży Oficerskich Orderu Odrodzenia Polski dodano także, że to „za wybitne zasługi w budowaniu niezależnej prasy w Polsce, za pielęgnowanie wartości, jakie legły u podstaw polskich przemian demokratycznych, za wkład w rozwój nowoczesnej publicystyki i przestrzeganie wysokich standardów w pracy dziennikarskiej, redakcyjnej i menadżerskiej”.
Prezydent uhonorował, a jakże, także tych, którzy o wolne słowo walczyli jeszcze przed 25 laty, a niektórych z nich zaprosił nawet do wspólnego odsłaniania Memoriału Wolnego Słowa przed gmachem dawnej cenzury na ul. Mysiej w Warszawie. Przed tym nowym pomnikiem prezydent Komorowski z dumą przypomniał, że tylko w Polsce istniał na tak masową skalę podziemny ruch wydawniczy:
„Tu były setki, a może i więcej drukarń podziemnych, tu było wiele różnych metod drukarskich, metod walki o wolne słowo”.
Rzecz w tym, że w 1989 r. walka o wolne słowo w Polsce wcale się nie skończyła. A konieczność jej kontynuacji w minionym ćwierćwieczu dostrzegała nie tylko ta wąska grupa ludzi, której jedynie słuszni, samozwańczy depozytariusze wolnego słowa przylepili łatkę oszołomów, lecz w ostatnich latach także milionowe rzesze polskiego społeczeństwa demonstrujące w obronie Telewizji Trwam.
Krótkie życie wolnego słowa
Wolność słowa po 1989 r. i wolne media całkiem słusznie są przedstawiane jako jedna z cennych zdobyczy Okrągłego Stołu. Media powstające w III RP – zarówno te nowe, jak i te przekształcone z PRL-owskich – stworzyły główny nurt podporządkowany w istocie jednemu dysponentowi: przemożnej sile elit politycznych wyrosłych z gleby solidarnościowo-komunistycznych porozumień, z pominięciem woli narodu, wyrażonej bardzo jasno w wyborach 1989 r. Tyle że naród potem już się nie buntował, gdy dostawał dziesiątki kolorowych gazet, a przede wszystkim tę, która zawładnęła rynkiem poważnych dzienników, czyli „Gazetę Wyborczą”, a która do dziś ma – choć już chyba coraz mniejszy – wpływ na kształtowanie „pożądanych” postaw obywateli. 25 lat temu niemal wszyscy sądzili, że będzie to gazeta wolności, solidarności, wszystkich środowisk antykomunistycznych.
Proces blokowania wolnego słowa był konsekwentnie realizowany od początku lat 90. Rynek medialny został ukształtowany przez jedno środowisko polityczne i ze wsparciem kapitału zagranicznego. Niezwykle łakomym kąskiem zarówno dla polityków, jak i wielkiego biznesu były koncesje telewizyjne i radiowe, które zostały przyznane wybrańcom. – Na początku lat 90. – wspomina Maciej Pawlicki, uczestnik wielu medialnych przedsięwzięć w minionym 25-leciu – tak naprawdę wielu z nas nie zdawało sobie sprawy z wagi chwili, a rozpędzający się pociąg pojechał już w inną stronę. Potem następowały konsekwentnie kolejne działania tego z góry założonego procesu kształtowania rynku mediów.
Działania te polegały na brutalnym dławieniu konkurencji na rynku medialnym – zarówno biznesowej, jak i politycznej oraz światopoglądowej. Jeśli w imię udawanego pluralizmu albo dzięki zbiegowi okoliczności (bo akurat w KRRiT mieli przewagę „niepoprawni”) przyznana została jakaś koncesja niepasująca do głównego nurtu, to i tak jej los był przesądzony – szybko została zdławiona lub wrogo przejęta (jak np. Telewizja Niepokalanów) albo po prostu wykupiona przez potentatów, czyli przez Polsat i TVN. Ta koncentracja na rynku telewizji – zauważa Pawlicki – dała o sobie znać przy rozdziale miejsc na platformie cyfrowej. Dopiero dzięki zaangażowaniu milionów ludzi z trudem dało się wyszarpać w skandaliczny sposób opóźnianą koncesję dla Telewizji Trwam, podczas gdy dwa wspomniane koncerny i spółki od nich zależne bez problemów zrealizowały całą długą listę swoich zamówień.
Każdy, kto w minionych latach miał szczęście pracować w mediach choć trochę odbiegających od głównego nurtu, może opisać rozmaite mechanizmy i zabiegi – nie tylko te z zewnątrz, ale także te odśrodkowe – stosowane w celu ich unicestwienia lub przynajmniej unieszkodliwienia. Doskonałą ilustracją jest tu krótka historia dziennika „Życie” prowadzonego przez redaktora Tomasza Wołka, który obecnie wspiera swoim autorytetem media głównego nurtu... A trzeba powiedzieć, że czytelnicy „Życia” bardzo cenili sobie tę jego odrębność od „Gazety Wyborczej”, wyrażaną dość umownie jako „prawicowość”. „Życie” pokazało, że jednak istnieje w społeczeństwie wielkie zapotrzebowanie na prawdziwy pluralizm polityczny i światopoglądowy. A mimo to życie „Życia” było biedne i krótkie.
Wojna hybrydowa
Środowiska, które przejęły władzę po 4 czerwca 1989 r., z ogromną determinacją zadbały o to, aby jedynym wolnym głosem był ich głos.
Od początku konsekwentnie niszczono konkurencyjne odrębności, z wielką wprawą prowadząc kampanie oszczerstw i szyderstw. W niektórych przypadkach namaszczone 4 czerwca lewicowo-laickie autorytety osobiście udawały się na Zachód, by szefostwu ponadnarodowych koncernów medialnych donieść o ideologicznych odchyleniach, jakich dopuszczają się wydawcy w ich polskich firmach. Niestety, w tym samym czasie politycy konserwatywni i prawicowi na ogół bagatelizowali media – jeśli nie liczyć chęci pokazywania się w nich – nie wspierali odpowiednio tych projektów, które mogłyby naprawdę spluralizować rynek medialny w Polsce. Jakby zlekceważyli sytuację, zapomnieli o tym, że nowoczesne media mogą odegrać kluczową rolę w realizowaniu ich politycznego przesłania, że mogą pomóc albo przeszkodzić w zachowaniu wolności, tożsamości i w przetrwaniu narodu.
Media liberalno-lewicowe – wsparte postkomunistycznym i zagranicznym kapitałem – przejęły więc dość łatwo prawie cały polski rynek oraz rząd dusz i zgodnie ze swą misją włączyły się w prowadzenie tzw. wojny hybrydowej, która polega na destabilizacji społeczeństwa, minimalizowaniu poczucia wspólnoty narodowej i najzwyklejszym, metodycznym ogłupianiu ludzi, by stali się bezkrytycznymi konsumentami wszystkiego, co zostanie im podane.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.