Świętość tej niezwykle pięknej kobiety już w dniu narodzin została zapisana w otrzymanym przez nią imieniu. Wyreżyserowane życie? Nic podobnego! Bardziej płynące z niego zobowiązanie, by nosząc w sobie drogocenny kamień (wł. gemma), już tu na ziemi „utrzymać go i obronić, w sobie i wokół siebie” (Jan Paweł II), i stać się w ten sposób wieczystym klejnotem raju.
Ona zawsze chciała więcej…
Gemma urodziła się 12 marca 1878 roku w Borgonuovo di Camigliano nieopodal włoskiej Lukki. Mała, rodzinna „perełka” wychowywana była w klimacie głębokiej wiary i religijności. Każdego dnia rano i wieczorem wraz z całą rodziną klękała do modlitwy i cichej medytacji, zaś w niedzielę brała udział w świątecznej Eucharystii. Poza tym z dziecięcym entuzjazmem i wytrwałością poznawała prawdy katolickiej wiary i katechizmowe modlitwy. Zatrudniony przez rodziców osobisty katecheta świętej niejednokrotnie powtarzał: „Gdy Gemma skończyła Ojcze nasz…, Zdrowaś Maryjo…, Chwała Ojcu… oraz oddała cześć swemu Aniołowi Stróżowi, wracała do mnie i mówiła: «A teraz do kogo powinnam się modlić?». Nawet jeśli opowiedziałem jej którąś z dobrze mi znanych pobożnych historii, ona zawsze chciała więcej…”.
Owoc modlitwy i zawierzenia
Rodzice Gemmy kochali ją najbardziej ze wszystkich swoich dzieci, gdyż była owocem ich głębokiego zawierzenia Bogu… Zawsze pragnęli mieć córkę i długo się o nią modlili, a On wejrzał na tę prośbę, ofiarując im Gemmę. Niestety ta szczególna miłość Aurelii i Enrico do najstarszej córki w dramatyczny sposób została zakłócona przez chorobę matki. Po latach w swej Autobiografii Gemma wyznała: „Pamiętam, że gdy byłam jeszcze bardzo mała, mama często brała mnie w swe ramiona i mając mnie w objęciach, płacząc, mówiła: «Modliłam się tak długo do Jezusa, by raczył zesłać mi córkę. Pocieszył mnie, to prawda… ale za późno. Jestem chora i muszę umrzeć i cię opuścić!»”.
Aurelia zmarła… ale dla Enrico czas trudnych i bolesnych rozstań miał dopiero nastąpić. Po najsmutniejszym w jego dotychczasowym życiu Bożym Narodzeniu, widząc niezwykłe talenty umysłu i serca swej najstarszej córki, zdecydował się wysłać ją do szkoły prowadzonej przez oblatki Ducha Świętego. To tam, w pensjonacie sióstr, Gemma odkryła swój kawałek nieba. Zrządzeniem Bożej opatrzności wpojoną jej przez matkę religijność mogła rozwijać pod czujnym okiem późniejszej błogosławionej – Eleny Guerry.
Przygotowanie
Gemma coraz częściej poszukiwała skupienia i przebywania w obecności Boga. Z łatwością oddawała się modlitwie i kontemplacji krzyża. Czuła, że jej największym pragnieniem jest wnikliwe odkrywanie całego życia Zbawiciela, w szczególności zaś tajemnic Jego męki i śmierci. Gemmę nie interesowało intelektualne poznanie cierpień Chrystusa, lecz zjednoczenie z Nim poprzez codzienną modlitwę różańcową oraz praktykowanie pokuty. Często modliła się do Maryi, przygotowując się do liturgicznych uroczystości ku Jej czci, poprzez tridua i nowenny. Z wiarą i wrodzoną gorliwością powtarzała swej niebieskiej Matce: „Święta Maryjo, uczyń mnie świętą”.
Nie było to jednak tylko pobożne życzenie, lecz pełna realizmu modlitwa, której wyrazem był charyzmat miłości najuboższych. Jej brat Guido mówił o niej: „Gdy moja siostra zauważyła na swej drodze ubogiego, znajdowała w spotkaniu z nim o wiele więcej radości, niż gdyby to ona była przez kogoś obdarowana”. Nie wahała się tracić ofiarowanych jej przez ojca materialnych bogactw, by nabywać te szlachetniejsze, zapisane w jej imieniu.
Fenomen anielskiej obecności
Niemalże codziennie przypominał jej o tym Anioł Stróż, którego działanie od września 1895 roku nie tylko odczuwała, lecz także cieszyła się możliwością widzenia jego osoby. Niejednokrotnie upominał i karcił świętą, gdy ta zwracała swe serce ku światowym żądzom: „Pamiętaj, że kosztownymi przedmiotami, które służą do przyozdobienia się oblubienicy dla ukrzyżowanego Króla, mogą być wyłącznie ciernie i krzyż”.
Fenomen wizji anioła zadziwiał także osobistego spowiednika Gemmy, który rezydował we włoskiej stolicy. Zdarzało się, a nie były to odosobnione przypadki, że o. Germano, będący w tym czasie w owej caput mundi, otrzymywał przez pośrednictwo swego anioła priorytetową przesyłkę nadaną przez Gemmę swemu niebieskiemu opiekunowi. Jak się później okazało, to był dopiero początek nadprzyrodzonych doświadczeń w życiu świętej.
Dar stygmatów
Kilka lat później, w oktawie Bożego Ciała, Gemma otrzymała od Boga specjalną łaskę… żywe, wypełnione czerwoną krwią rany – znaki posuniętej poza granice ludzkiej logiki Boskiej miłości. Od tego momentu od czwartkowej wigilii aż do piątkowego popołudnia lub sobotniego poranka święta dziewica nosiła na swym ciele krwawiące stygmaty, do których przyjęcia przygotowywał ją Chrystus od najmłodszych lat.
Mało powiedzieć, że krzyż stał się dla niej miejscem ofiary, gdyż o wiele bardziej był miejscem triumfu miłosiernej miłości Boga. Każde zwycięstwo, którym była łaska wiecznego życia dla zatwardziałych grzeszników, okraszała słowami: „Został zbawiony! Zwyciężyłeś; Jezu, zawsze triumfuj”.
Nikt nie umierał tak jak ona
W 1903 roku zachorowała na nieuleczalną wówczas gruźlicę. Odizolowana od rodziny Gianninich, w których domu przeżyła ostatnie lata swojego życia, zmarła w głębokiej ciszy, która charakteryzowała całe jej życie. Obecny przy jej śmierci kapłan wyznał: „Wielokrotnie stawałem przy łożu śmierci, nigdy jednak nie widziałem nikogo, kto by umierał tak jak Gemma; nie zapowiadając tego żadnym gestem, żadną łzą ani nawet urywanym oddechem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej wargach; nie mogłem uwierzyć, że naprawdę nie żyje”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.