Patrzę na bezdomnych ludzi na dworcu i myślę sobie, że ja nie potrafiłabym żyć, gdybym nie miała swojego miejsca. To może być nawet maleńki pokoik.
Ale ta nienawiść się sączy – z telewizji, z internetu, z prasy…
Bo ludzie mają ogromne kompleksy i to jest motor największego zła. Tak się nakręca ta spirala nienawiści. Ksiądz Jan Twardowski pisał kiedyś, że tylko śmierć może przybliżyć ludzi do ludzi. Po katastrofie smoleńskiej przez chwilę tak było, wydawało się, że wszystko inne przestało być ważne. A potem widzieliśmy, jak ci obolali cierpieniem ludzie siedzieli naprzeciw siebie i patrzyli z nienawiścią jeden na drugiego.
Jest taka teoria o krzywych zwierciadłach, które ktoś – jakieś złe licho – włożyło między ludzi. Człowiek patrzy na drugiego człowieka i widzi jego pokrzywioną, pełną nienawiści twarz. Ale nie wie o tym, że ten drugi też na niego patrzy i widzi taką samą pokrzywioną buzię. I nie ma nikogo, kto by to krzywe zwierciadło zabrał. Wtedy dopiero moglibyśmy naprawdę popatrzyć sobie w oczy i porozmawiać. Nie wierzę w to, żeby u nas było tylu ludzi pełnych nienawiści i złej woli. Straciliśmy do siebie zaufanie, a ono jest nam potrzebne jak tlen.
W fundacji zajmujemy się ludźmi najbardziej potrzebującymi, ale żeby komuś pomagać, nie można epatować nieszczęściem. Trzeba to robić w atmosferze uśmiechu i radości.
Ludzie się odruchowo odwracają od kalectwa i cierpienia.
Odkąd istnieje ludzkość, zawsze był problem, co robić z takimi ludźmi. Kiedyś się ich zrzucało ze skały, zamykało w klatkach i obwoziło po jarmarkach. My, na szczęście, żyjemy w innych czasach, zajmujemy się tymi ludźmi, dostrzegamy ich piękno i godność. Choć, proszę mi wierzyć, już nieraz słyszałam: Po co pani miliony na tych debili wydaje? Robi mi się wtedy słabo i nie odpowiadam na takie pytania.
Nie ma pani wtedy ochoty rzucić tego wszystkiego w kąt?
Nie. Bo wiem, że tak mówią ci, którzy nigdy nikomu nie pomogli. Którzy wszędzie tylko widzą zło i węszą podstęp. Znam tylu ludzi, którzy robią fantastyczne rzeczy, poświęcają się dla innych, prowadzą fundacje i stowarzyszenia. A wiecie, jacy wspaniali ludzie pomagają mojej fundacji? Ale w mediach niechętnie się mówi o tym, co dobre. Podobno zło jest ciekawe i świetnie się sprzedaje, dobro jest nudne. O fundacjach słyszymy tylko wtedy, gdy jest jakaś afera. O tym, że każdego dnia pomagają setkom tysięcy ludzi, już nie usłyszymy.
Los panią doświadczył: straciła pani dom, męża. Może to sprawiło, że jest pani bardziej wrażliwa na ludzką krzywdę, nieszczęście.
Mówi się, że cierpienie uszlachetnia, ale ja bym wolała, żeby cierpienia w ogóle nie było. Po co jest cierpienie, tego właściwie nikt nie wie, ale jest. Jan Paweł II mówił, że to jest taki ogień, który czyści pole, żeby mogła być miłość.
Pani była bardzo młoda, kiedy to na panią spadło.
Wytrzymałam, bo miałam dobrych ludzi dookoła, miałam zawód, miałam teatr, nigdy w życiu się nie załamałam. Kiedy umarł Wiesiu Dymny, byłam jak listek na wietrze. Wydawało mi się, że za chwilę wszystko się skończy. Dlatego wiem, jakie to ważne mieć kogoś obok siebie, doświadczyć ludzkiej dobroci, życzliwości. Czasem uśmiech człowieka jest ważniejszy niż lekarstwa. Bo przychodzi taki moment, że lekarstwa nie pomogą, a uśmiech i życzliwość ratują nam życie. Niektórzy mówią: Też chciałbym pomagać, ale nie mam na to pieniędzy. No to idź do sąsiadki, zaproponuj herbatę, powiedz: Pani Jadziu, ślicznie pani dziś wygląda, i ona będzie szczęśliwa. Naprawdę, nie trzeba niczego wielkiego. Są ludzie, którzy wymagają opieki, już nie można ich leczyć, tylko się ich pielęgnuje. Przecież przy nich zawsze ktoś powinien być.
Pani potrafi słuchać. To już dziś rzadka umiejętność…
Uczyłam się tego od mistrzów. Jestem aktorką, a zawód ten polega nie tylko na mówieniu i przekazywaniu uczuć i myśli, ale też na słuchaniu.
Chociaż są takie dni, gdy po nagraniach telewizyjnego programu „Spotkajmy się” mam wrażenie, że zwariuję. Tragiczne opowieści moich bohaterów są tak przerażające, że czasami czuję ból ich choroby, ich cierpienia. I podczas rozmowy pękam. Pewien dziennikarz zarzucił mi brak profesjonalizmu – bo jak można płakać przy chorym człowieku. O jakim profesjonalizmie on mówi? Trzeba być człowiekiem, a nie profesjonalistą. Ja nie mogę nic udawać. Zauważyłam też, że rozmowy z osobami chorymi i niepełnosprawnymi dają mi ogromną siłę. Nie wiem, jak to się dzieje. Nagle człowiek sobie zdaje sprawę z tego, jaki jest szczęśliwy, że ma dwie ręce i dwie nogi. Więc przestajesz narzekać, poza tym widzisz, jakie życie jest krótkie i że nie ma co siedzieć, tylko trzeba coś robić, żeby zdążyć. W tych ludziach jest tak nieprawdopodobna siła, taka radość życia, mimo że często są skazani na szybką śmierć.
Kiedyś Czesław Miłosz, który oglądał moje programy, powiedział mi: „Skąd oni to wszystko wiedzą? To ja musiałem tyle lat żyć, żeby do czegoś dojść, tyle książek musiałem przeczytać, a tu dwudziestolatka na wózku mówi do pani takie mądre rzeczy”.
Ci ludzie, którzy są przykuci do wózków, do łóżek, widzą, co jest ważne. A my często tak biegniemy za tą mydlaną bańką, która pęka i nic z niej nie zostaje.
Mówiła pani o samotności. Niby jesteśmy obok siebie: mamy komórki, komputery, świat stał się mniejszy, a z drugiej strony coraz dalej nam do człowieka.
I coraz bardziej za sobą tęsknimy, to jest wszystko dziwne... Matka Teresa powiedziała, że największym cierpieniem naszych czasów jest samotność: żaden trąd, żadna choroba. I to jest prawda. Ja znam ludzi zdrowych, którzy są samotni i nieszczęśliwi. I znam ludzi umierających, którzy obok mają kogoś, kto ich kocha, i są szczęśliwi. I to jest jakiś paradoks nie do wytłumaczenia. Rzeczywiście się oddalamy. Coraz rzadziej patrzymy sobie w oczy.
Dzwoni ktoś do mnie i mówi, żebym porozmawiała o Jerzym Hoff- manie. Ja mówię: Dobrze, to kiedy się umawiamy? Nie, przez telefon. Dlaczego ja mam komuś, kogo nie znam, nie widzę jego oczu, mówić o czymś ważnym? I tłumaczę to dziennikarce, a ona mówi: Proszę pani, dzisiaj wszyscy wolą, żeby im wysłać pytania albo zrobić wywiad przez telefon. Ale ja tego nie lubię. Tak nie można. Nie można pracować byle jak, żeby było szybciej. Jeśli się pani śpieszy, to niech pani z kimś innym rozmawia, a nie ze mną.
Lubi pani wracać do wspomnień z dzieciństwa?
Pamiętam niedzielne popołudnia, moja mama parzyła sobie kawę i włączała radio. W domu był półmrok, siedziałyśmy na łóżku, na ścianie wisiał kolorowy kilim. Mama piła sobie kawę, dawała mi szczotkę i ja ją czesałam. I mówiłam do niej: „Ty jesteś taki czarny luliczek” – zamiast „króliczek”. To były takie magiczne chwile.
Mieliśmy w domu radio Szarotkę – taką białą, ohydną, plastikową – zawsze się ją szmateczką czyściło, żeby na niej kurzu nie było. Uwielbiałam słuchowiska dla dzieci.
Co ja się napłakałam przy tych słuchowiskach, gdy byli Chłopcy z Placu Broni albo Tajemniczy ogród czy Ania z Zielonego Wzgórza. To były takie chwile, które się pamięta. Głupie, nie? Pani pyta pewnie o jakieś ważne rzeczy.
Wcale nie. Takie chwile niesie się w sobie przez całe życie. I to jest ocalające. Tak jak nasze marzenia.
Zawsze marzyłam, żeby mieć domek z ogródkiem. I wybudowałam ten domek. Mam pięknie. Ptaki do mnie przylatują. Kiedyś myślałam, że mi się to śni. Ale to nie był sen. To był grzywacz, taki wielki ptak z fioletową piersią, z kryzą białą i tak sobie siedział. W tym roku mój bratanek założył mi budkę lęgową dla sikorek. I mówił: „Ciociu, za dwa, trzy lata może coś się pojawi”. Nie minęły trzy tygodnie i już się sikorki zleciały. A jaki tam pisk był, dużo ich się tam musiało urodzić. Czasami bażanty przylatują, sójki już chyba gniazda pozakładały. To są największe radości mojego życia. I dają siły do życia, do pracy w teatrze i fundacji. Więcej mi nie potrzeba. •
rozmawiała Katarzyna Kolska i Roman Bielecki OP
Anna Dymna – aktorka teatralna i filmowa. Związana z krakowskim Starym Teatrem. Założycielka i prezes Fundacji „Mimo Wszystko”. Pomysłodawczyni Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych „Albertiana” oraz Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty dla uzdolnionych wokalnie osób niepełnosprawnych. Na antenie TVP 2 prowadzi cykliczny program „Anna Dymna – Spotkajmy się”, w którym gośćmi są osoby niepełnosprawne oraz ciężko chore. Mieszka pod Krakowem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.